23 sierpnia 2015

Córka Wojny: Ucieczka

Cześć!
Niedawno powstała zakładka "Bohaterowie" -》link.
To jest ostatnia córa przed Epilogiem.
Mi też chce się płakać.
Tak polubiłam Stephan, jej charakter i to wszystko.
I to prawie kunieć ;-;.
Smutno mi.
A co będzie przy końcu bloga 0.0.
Tym razem dedykacja dla Siemka, który ostatnio przypomniał mi ostatnio o swoim istnieniu.
Mam nadzieję, że trochę was ta część pocieszy, bo wiecie... szkoła.
Dodatkowo z ogłoszeń parafialnych: podejmuję się wielkiego zadania. Nie wiem, czy mu podołam. Czy wytrwam w mym postanowieniu. Czy nie zrezygnuję przedwcześnie...
Ale, jak tylko będzie mnie na to stać, rozdziały będą się pojawiać co tydzień w weekendy.
Życzcie mi szczęścia!
To pa…

Okej

 ҉

Dni wyglądały następująco:
6.00 – śniadanie
6.30 – ćwiczenia poranne
7.00 – początek treningu
13.30 – koniec treningu
14.00 – obiad (składający się zazwyczaj z grochówki)
14.30 – sjesta
14.35 – bieganie
20.00 – kolacja
21.00 – cisza nocna
Miało być tak pięknie. Miałam żyć sobie spokojnie na Księżniczce Andromedzie, ćwiczyć, kiedy chcę, jeść, kiedy chcę. A tu nagle trafiłam na jakiś cholerny obóz wojskowy. Obowiązywały surowe zasady, których trzeba było przestrzegać, pod groźbą pracy na zmywaku (lawa niszczy 99,9% bakterii, jak utrzymywały harpie).
Przyjaciół nie miałam, Amy była w oddziale pierwszym, a pozostałym nagle przestało się chcieć rozmawiać. Wszyscy zasypiali z wybiciem 21. I spali jak kamień. A ja, choć miałam tę cudowną kondycję, również codziennie czułam się zmęczona.
Dodatkowo coraz częściej odnosiłam wrażenie, że stoję nie po właściwej stronie. Że pomaganie potworom nie jest dobre (wiem, jestem bardzo inteligentna).
To wszystko sprowadziło mnie do jednego:
Zaczęłam obmyślać plan ucieczki.
Najpierw rodził się on w mojej głowie wolno, ale potem nagle dokładnie wiedziałam, co, jak i kiedy trzeba zrobić.
Bo, gwoli ścisłości, byliśmy tu pilnowani jak tona złota dotknięta ręką bogów. Wszędzie łaziły potwory, których przybywało z każdym dniem. No i, rzecz jasna, grube mury (takie bardzo grube) nie ułatwiały sprawy.
Potrzebowałam tylko jednego – partnera.
Próbowałam go nawet zdobyć:
- Hej, Kai, chciałbyś stąd uciec?
- Oczywiście, że tak!
- Mam fajny plan. Słuchaj… ej, Kai, słyszysz?
- Chrrrrrr…
Jak widać z marnym skutkiem.
Nie mam pojęcia, ile czasu minęło, odkąd zostałam tu przywieziona. Wiem, że już zaczęły się wakacje, bo widziałam turystów na ulicach. Ci z Andromedy nie wrócili, ale dostaliśmy wiadomość, że słabo im poszło z tym atakiem, i że teraz są na morzu oraz w każdej chwili są gotowi rozpocząć inwazję. Czekają tylko na odpowiedni moment.

Pewnego dnia ten moment nadszedł.
Z samego rana dostaliśmy wiadomość, że znajdują się na lądzie i niedługo się zacznie atak na Olimp. I, że mamy się nie dać zaskoczyć przez Obóz Jupiter.
Obóz Jupicośtam? Pierwszy raz usłyszałam tę nazwę. Może to inna nazwa Obozu Herosów? Pewnie tak. Nie będę się czepiać szczegółów.
A powinnam.
Bo tydzień potem rozpętało się piekło.
Obudził mnie gong. Chwilę nie mogłam się zorientować, gdzie jestem i o co chodzi. Ale potem do gongu dołączyła się trąbka. I wszystko stało się jasne.
Atak.
Zerwałam się z łóżka, co uczynili również inni półbogowie i zaczęłam wciskać na siebie zbroję. Tydzień ćwiczeń nad prędkością gotowości bojowej zrobił swoje. Byłam uzbrojona niespełna w minutę. Chwyciłam dwie włócznie, jakie miałam (jedną sobie zrobiłam w jeden jedyny dzień, kiedy mi się nudziło, bo mieliśmy wolne), spięłam długie, białe włosy, które miały już brązowe odrosty i nałożyłam hełm. Razem z wszystkimi ruszyłam na plac boju.
Wszędzie biegali herosi. Niektórzy byli w pełnych, dobrze pasujących zbrojach, inni, jak ja, mieli ją całkowicie niedobraną.
Placem boju okazał się ogród.
Linia wroga była zwarta i prosta, podczas gdy nasza była cała poszarpana. Każdy lazł jak chciał. Przed nami widniał mur z tarcz. Przeciwnicy parli naprzód zmiatając wszystkie potwory z powierzchni ziemi, rąbiąc, tnąc, przecinając, kalecząc i kłując. Istna fala tsunami niszcząca wszystko po swojej drodze.
Na której stałam też ja.
Zrobiłam coś niewyobrażalnie głupiego.
Zaatakowałam.
Za mną pobiegli inni. Nie, na szczęście nie byłam tą pierwszą, która zaatakowała i tą, za którą poszli inni. Z wrogiem ścierało się już kilkunastu innych herosów.
Biegnąc zobaczyłam parę rzeczy.
Nad wrogami latał pegaz z czarnowłosą rzymianką, wydającą wszystkim rozkazy. Każdy z wojowników miał na sobie zbroję z literami SPQR.
Chwila, chwila.
SPQR?
Czy ta mała łódeczka, co stała obok Andromedy nie miała czegoś takiego na swojej podziurawionej plandece?
Ta myśl uderzyła we mnie tak, ze musiałam się zatrzymać.
Parę osób mnie wyprzedziło, pędząc naprzeciw wymierzonym w nich włóczniom. Wszędzie była krew i wszechobecny harmider. Wszędzie nawalały się dzieci. Dzieci, przeciwko potworom. Dzieci przeciwko Tytanom.
I dzieci przeciwko dzieciom.
I wtedy całkowicie zrozumiałam.
Stoję po złej stronie.
Tytan mnie nie przekona, że jest inaczej. Amy mnie nie przekona, że jest inaczej (choć ona nigdy nie próbowała). Ani nawet George, ta córka Afrodyty mnie już nie przekona, że jest inaczej.
Bogowie mi nic nie zrobili. Nie znałam ojca, ale czy śmiertelnicy też nie robią czegoś takiego? Robią. Bogowie przynajmniej zostawiają po sobie ślad w postaci mocy, ADHD i dysleksji… eee…. znaczy się zdolności do szybkiego reagowania i czytania starożytnej greki czy łaciny.
Niestety nie miałam więcej czasu, by się nad tym zastanowić, bo pierwszy rząd „moich wrogów” dotarł właśnie do mojej osoby. Ścisnęłam mocniej włócznię. Raz się żyje. Trzeba życia bronić.
Odbiłam inną włócznię niemal z łatwością. Jakiś miecz drasnął mnie w policzek. Poczułam spływającą krew. Stałam i czekałam, aż ktoś jeszcze mnie zaatakuje. Zrobiły to dwie osoby na raz. Jedna spróbowała przebić mnie włócznią, ale mój napierśnik wytrzymał. Druga spróbowała zrobić to samo za pomocą miecza, ale odbiłam miecz drzewcem.
I wtedy stanęłam naprzeciwko niego. Wyglądał jak tornado, nikt nie był w stanie przebić się przez jego osłonę, a teraz stał naprzeciwko mnie.
Uniósł miecz, a wtedy nasze oczy się spotkały.
Jego były koloru bezchmurnego nieba.
Spojrzałam na niego błagalnie.
A on wciąż patrzył na mnie.
Dostrzegłam tylko, że chłopak jest blondynem.
Usłyszałam świst opadającego miecza, a potem głuchy dźwięk rozchodzący się po wnętrzu hełmu. Chwilę potem opadłam na ziemię.

Leżałam. Czułam, że leżę, czyli żyłam. Żyłam. Powoli zaczęły docierać do mnie dźwięki. Gdzieś ktoś się śmiał. Gdzie indziej śpiewał.
Z wysiłkiem otworzyłam oczy. Na niebie były jeszcze gwiazdy, ale świt zaczął wstawać. Nigdzie nie widziałam walczących.
Czyli już po bitwie. Wygraliśmy, czy przegraliśmy?
Nie dowiem się jak nie wstanę.
Ale nie jestem w stanie. W głowie łupie mi bardziej niż gdy leżałam na tyle samochodu, bo czułam się jakby pociąg (do Hogwartu) mnie przejechał.
Kiedy to było? Wydaje się, że o tamtej pory minęła wieczność.
Nagle, z bólem serca, zorientowałam się, że bardzo chcę do domu.
Jak w transie wstałam. Rozejrzałam się dookoła. Na polu bitwy leżały ciała poległych półbogów. Starałam się nie patrzeć na twarze. Ruszyłam w kierunku twierdzy.
Albo raczej tego, co z niej zostało.
Na jej miejscu były tylko ruiny. Na darmo próbowałam znaleźć moje rzeczy. Były pogrzebane pod kupą czarnych kamieni.
Zdjęłam z siebie zbroję. Wszystko widziałam jakby przez szybę. Ciągle miałam mroczki przed oczami. Zostałam tylko w ubraniu. Na sobie miałam martensy.
Rozwiązałam je. W środku, od wewnętrznej strony była mała kieszonka. Modliłam się, by to tam było.
Jest.
Uśmiechnęłam się na widok takiej ilości zapasowych pieniędzy.

Jutro będę w domu.


Mówiłam, że tylko Epilog przed nami?
Miałam rację.
Ale wiecie, nazwa Najdłuższy Epilog Świata zobowiązuje.
Przed nami jeszcze jakieś V części.
Wiem, jestem podła.
Już myśleliście, że to koniec...

2 komentarze:

  1. Pierwsza :D
    Ale nadrobię i skomentuje w weekend. Liceum już wykańcza, a to pierwszy dzień.

    OdpowiedzUsuń
  2. Super :D Mi się bardzo podobało, ale (może mi się wydawało) czy to nie było krótkie? Nie? W takim razie szybko mi się czytało :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń