Cześć!
Niedawno powstała zakładka "Bohaterowie" -》link.
To jest ostatnia córa przed Epilogiem.
Mi też chce się
płakać.
Tak polubiłam
Stephan, jej charakter i to wszystko.
I to prawie
kunieć ;-;.
Smutno mi.
A co będzie przy końcu bloga 0.0.
Tym razem dedykacja dla Siemka,
który ostatnio przypomniał mi ostatnio o swoim istnieniu.
Mam nadzieję, że trochę was ta
część pocieszy, bo wiecie... szkoła.
Dodatkowo z ogłoszeń
parafialnych: podejmuję się wielkiego zadania. Nie wiem, czy mu podołam. Czy
wytrwam w mym postanowieniu. Czy nie zrezygnuję przedwcześnie...
Ale, jak tylko będzie mnie na to
stać, rozdziały będą się pojawiać co tydzień w weekendy.
Życzcie mi szczęścia!
To pa…
Okej
҉
Dni wyglądały następująco:
6.00 – śniadanie
6.30 – ćwiczenia poranne
7.00 – początek treningu
13.30 – koniec treningu
14.00 – obiad (składający się zazwyczaj z grochówki)
14.30 – sjesta
14.35 – bieganie
20.00 – kolacja
21.00 – cisza nocna
Miało być tak pięknie. Miałam żyć sobie spokojnie na
Księżniczce Andromedzie, ćwiczyć, kiedy chcę, jeść, kiedy chcę. A tu nagle
trafiłam na jakiś cholerny obóz wojskowy. Obowiązywały surowe zasady, których
trzeba było przestrzegać, pod groźbą pracy na zmywaku (lawa niszczy 99,9%
bakterii, jak utrzymywały harpie).
Przyjaciół nie miałam, Amy była w oddziale pierwszym,
a pozostałym nagle przestało się chcieć rozmawiać. Wszyscy zasypiali z wybiciem
21. I spali jak kamień. A ja, choć miałam tę cudowną kondycję, również
codziennie czułam się zmęczona.
Dodatkowo coraz częściej odnosiłam wrażenie, że stoję
nie po właściwej stronie. Że pomaganie potworom nie jest dobre (wiem, jestem
bardzo inteligentna).
To wszystko sprowadziło mnie do jednego:
Zaczęłam obmyślać plan ucieczki.
Najpierw rodził się on w mojej głowie wolno, ale potem
nagle dokładnie wiedziałam, co, jak i kiedy trzeba zrobić.
Bo, gwoli ścisłości, byliśmy tu pilnowani jak tona
złota dotknięta ręką bogów. Wszędzie łaziły potwory, których przybywało z
każdym dniem. No i, rzecz jasna, grube mury (takie bardzo grube) nie ułatwiały
sprawy.
Potrzebowałam tylko jednego – partnera.
Próbowałam go nawet zdobyć:
- Hej, Kai, chciałbyś stąd uciec?
- Oczywiście, że tak!
- Mam fajny plan. Słuchaj… ej, Kai, słyszysz?
- Chrrrrrr…
Jak widać z marnym skutkiem.
Nie mam pojęcia, ile czasu minęło, odkąd zostałam tu
przywieziona. Wiem, że już zaczęły się wakacje, bo widziałam turystów na
ulicach. Ci z Andromedy nie wrócili, ale dostaliśmy wiadomość, że słabo im
poszło z tym atakiem, i że teraz są na morzu oraz w każdej chwili są gotowi
rozpocząć inwazję. Czekają tylko na odpowiedni moment.
Pewnego dnia ten moment nadszedł.
Z samego rana dostaliśmy wiadomość, że znajdują się na
lądzie i niedługo się zacznie atak na Olimp. I, że mamy się nie dać zaskoczyć
przez Obóz Jupiter.
Obóz Jupicośtam? Pierwszy raz usłyszałam tę nazwę.
Może to inna nazwa Obozu Herosów? Pewnie tak. Nie będę się czepiać szczegółów.
A powinnam.
Bo tydzień potem rozpętało się piekło.
Obudził mnie gong. Chwilę nie mogłam się zorientować,
gdzie jestem i o co chodzi. Ale potem do gongu dołączyła się trąbka. I wszystko
stało się jasne.
Atak.
Zerwałam się z łóżka, co uczynili również inni
półbogowie i zaczęłam wciskać na siebie zbroję. Tydzień ćwiczeń nad prędkością
gotowości bojowej zrobił swoje. Byłam uzbrojona niespełna w minutę. Chwyciłam
dwie włócznie, jakie miałam (jedną sobie zrobiłam w jeden jedyny dzień, kiedy
mi się nudziło, bo mieliśmy wolne), spięłam długie, białe włosy, które miały
już brązowe odrosty i nałożyłam hełm. Razem z wszystkimi ruszyłam na plac boju.
Wszędzie biegali herosi. Niektórzy byli w pełnych,
dobrze pasujących zbrojach, inni, jak ja, mieli ją całkowicie niedobraną.
Placem boju okazał się ogród.
Linia wroga była zwarta i prosta, podczas gdy nasza
była cała poszarpana. Każdy lazł jak chciał. Przed nami widniał mur z tarcz.
Przeciwnicy parli naprzód zmiatając wszystkie potwory z powierzchni ziemi,
rąbiąc, tnąc, przecinając, kalecząc i kłując. Istna fala tsunami niszcząca
wszystko po swojej drodze.
Na której stałam też ja.
Zrobiłam coś niewyobrażalnie głupiego.
Zaatakowałam.
Za mną pobiegli inni. Nie, na szczęście nie byłam tą pierwszą, która
zaatakowała i tą, za którą poszli inni. Z wrogiem ścierało się już kilkunastu innych herosów.
Biegnąc zobaczyłam parę rzeczy.
Nad wrogami latał pegaz z czarnowłosą rzymianką,
wydającą wszystkim rozkazy. Każdy z wojowników miał na sobie zbroję z literami
SPQR.
Chwila, chwila.
SPQR?
SPQR?
Czy ta mała łódeczka, co stała obok Andromedy nie
miała czegoś takiego na swojej podziurawionej plandece?
Ta myśl uderzyła we mnie tak, ze musiałam się
zatrzymać.
Parę osób mnie wyprzedziło, pędząc naprzeciw
wymierzonym w nich włóczniom. Wszędzie była krew i wszechobecny harmider. Wszędzie
nawalały się dzieci. Dzieci, przeciwko potworom. Dzieci przeciwko Tytanom.
I dzieci przeciwko dzieciom.
I wtedy całkowicie zrozumiałam.
Stoję po złej stronie.
Tytan mnie nie przekona, że jest inaczej. Amy mnie nie
przekona, że jest inaczej (choć ona nigdy nie próbowała). Ani nawet George, ta
córka Afrodyty mnie już nie przekona, że jest inaczej.
Bogowie mi nic nie zrobili. Nie znałam ojca, ale czy
śmiertelnicy też nie robią czegoś takiego? Robią. Bogowie przynajmniej
zostawiają po sobie ślad w postaci mocy, ADHD i dysleksji… eee…. znaczy się
zdolności do szybkiego reagowania i czytania starożytnej greki czy łaciny.
Niestety nie miałam więcej czasu, by się nad tym
zastanowić, bo pierwszy rząd „moich
wrogów” dotarł właśnie do mojej osoby. Ścisnęłam mocniej włócznię. Raz się
żyje. Trzeba życia bronić.
Odbiłam inną włócznię niemal z łatwością. Jakiś miecz
drasnął mnie w policzek. Poczułam spływającą krew. Stałam i czekałam, aż ktoś
jeszcze mnie zaatakuje. Zrobiły to dwie osoby na raz. Jedna spróbowała przebić
mnie włócznią, ale mój napierśnik wytrzymał. Druga spróbowała zrobić to samo za
pomocą miecza, ale odbiłam miecz drzewcem.
I wtedy stanęłam naprzeciwko niego. Wyglądał jak
tornado, nikt nie był w stanie przebić się przez jego osłonę, a teraz stał
naprzeciwko mnie.
Uniósł miecz, a wtedy nasze oczy się spotkały.
Jego były koloru bezchmurnego nieba.
Spojrzałam na niego błagalnie.
A on wciąż patrzył na mnie.
Dostrzegłam tylko, że chłopak jest blondynem.
Usłyszałam świst opadającego miecza, a potem głuchy
dźwięk rozchodzący się po wnętrzu hełmu. Chwilę potem opadłam na ziemię.
Leżałam. Czułam, że leżę, czyli żyłam. Żyłam. Powoli
zaczęły docierać do mnie dźwięki. Gdzieś ktoś się śmiał. Gdzie indziej śpiewał.
Z wysiłkiem otworzyłam oczy. Na niebie były jeszcze
gwiazdy, ale świt zaczął wstawać. Nigdzie nie widziałam walczących.
Czyli już po bitwie. Wygraliśmy, czy przegraliśmy?
Nie dowiem się jak nie wstanę.
Ale nie jestem w stanie. W głowie łupie mi bardziej
niż gdy leżałam na tyle samochodu, bo czułam się jakby pociąg (do Hogwartu)
mnie przejechał.
Kiedy to było? Wydaje się, że o tamtej pory minęła
wieczność.
Nagle, z bólem serca, zorientowałam się, że bardzo
chcę do domu.
Jak w transie wstałam. Rozejrzałam się dookoła. Na
polu bitwy leżały ciała poległych półbogów. Starałam się nie patrzeć na twarze.
Ruszyłam w kierunku twierdzy.
Albo raczej tego, co z niej zostało.
Na jej miejscu były tylko ruiny. Na darmo próbowałam
znaleźć moje rzeczy. Były pogrzebane pod kupą czarnych kamieni.
Zdjęłam z siebie zbroję. Wszystko widziałam jakby
przez szybę. Ciągle miałam mroczki przed oczami. Zostałam tylko w ubraniu. Na
sobie miałam martensy.
Rozwiązałam je. W środku, od wewnętrznej strony była
mała kieszonka. Modliłam się, by to tam było.
Jest.
Uśmiechnęłam się na widok takiej ilości zapasowych
pieniędzy.
Jutro będę w domu.
Mówiłam, że tylko Epilog przed nami?
Miałam rację.
Ale wiecie, nazwa Najdłuższy Epilog Świata zobowiązuje.
Przed nami jeszcze jakieś V części.
Wiem, jestem podła.
Już myśleliście, że to koniec...
Pierwsza :D
OdpowiedzUsuńAle nadrobię i skomentuje w weekend. Liceum już wykańcza, a to pierwszy dzień.
Super :D Mi się bardzo podobało, ale (może mi się wydawało) czy to nie było krótkie? Nie? W takim razie szybko mi się czytało :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam