Obudziło mnie pukanie do
drzwi. Ale nie było to pukanie Mery, która puka szybko, jakby drzwi jej chciały
uciec. To było wolne, ale pewne pukanie, które na chybił trafił przypisałam do
Oriane. Spojrzałam na zegarek. 06:00. Czemu tak wcześnie?
Cholera.
Przypomniałam sobie o
wczorajszej prośbie. Szybko zerwałam się z łóżka, aż mroczki mi stanęły przed
oczami. Walcząc z sennością włożyłam czarne leginsy i bluzkę z sowami, umyłam
zęby i wybiegłam do hallu. Oriane stała tam, wyglądała zupełnie jak zwykle,
tylko oczy miała zaspane i bardziej podkrążone niż zwykle. Gdy tylko mnie
ujrzała, powiedziała, iż mam na tym samym piętrze co zawsze i powoli wróciła do
swojego pokoju.
Weszłam do windy, usilnie
próbując sobie przypomnieć, co mi się śniło. Ale im bardziej próbowałam, tym
bardziej zapominałam o czym to było.
„Ding” – krótki dźwięk
oznajmił mi, że czas wysiąść. Znalazłam się w sali ćwiczeniowej, tam, gdzie już
wczoraj byłam, ale dziwnie wyglądało to miejsce kiedy było puste.
Zrobiłam pospieszną
rozgrzewkę i dla odmiany wspięłam się na słup. Od razu zaczęłam się czołgać,
gdyż miałam nadzieję opanować tę sztukę do perfekcji. Dziś mogłam hałasować,
ale ciszę wykorzystałam, by słyszeć każdy wydany przez kratkę dźwięk.
„Skrzyp!” - rozległo się po
sali, gdy w złym miejscu położyłam nogę. Ból mięśni brzucha dokuczał mi cały
czas, a dodatkowo dołączyły się do niego zakwasy z wczoraj. Coraz trudniej było
mi się skupić na utrzymaniu odpowiedniej pozycji.
Po pewnym czasie po prostu zeszłam
na dół. Jeszcze raz skierowałam się do stanowiska „poruszania się”, czy jakoś
tak. Ujrzałam tam tor z suchymi gałęziami, ściółką, patyczkami i tym wszystkim,
co można ujrzeć na dnie lasu. Próbowałam przejść go parę razy. Każde złe
posunięcie oznaczało nie tylko trzaśniecie gałązki, ale i mechaniczny huk,
który zwielokrotniał niepowodzenia. Dopiero za dziesiątym razem przeszłam bez
fałszywych ruchów, co oznaczało całkowitą ciszę. Ucieszyło mnie to, ale
doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, iż w prawdziwym życiu nie miałabym
drugiej, trzeciej i dziesiątej szansy. Oberwałabym strzałą i tyle.
Pomimo, że wspinałam się
dobrze albo nawet bardzo dobrze popróbowałam jeszcze parę razy na siatce i
słupach. Po piętnastu minutach nie dostrzegałam szczególnej różnicy w moich
umiejętnościach, więc przestałam, wiedząc, że i tak się więcej nie nauczę, a niedługo
koniec.
Stanęłam po środku i rozejrzałam
się. Zrobiłam jeszcze parę obiegów Sali, bez większego celu. Przyjrzałam się
również miejscu, gdzie będą stali sponsorzy. I jeszcze raz weszłam po słupach. I
znów zeszłam. Ciągle miałam wrażenie, że coś robię nie tak. Albo raczej, że czegoś
nie robię. Tylko czego…?
Mój wzrok mimowolnie spoczął
na stanowiskach z bronią.
Ociekały krwią.
Zamknęłam oczy i odwróciłam
głowę. Tam nie ma krwi. To tylko mój
oszalały umysł próbuje mi wmówić, że jest inaczej. Zrobiłam głęboki wdech i
wydech.
Ponownie otworzyłam oczy. Broń. Nie potrafię się obronić. Ale ja nie chcę zabijać! Ludzi. Właśnie.
A co jeśli zaatakuje mnie całkowicie-nie-człowiek? Jakieś zwierzę albo zmiech? Co wtedy? Nie powinnam wówczas patrzeć
się bezczynnie jak kawałek po kawałku odrywa ode mnie części ciała, powoli
sprawiając, że moja dusza opuści je na dobre.
Rozejrzałam się po
pomieszczeniu i zobaczyłam stanowisko z pewną bronią. Ale nie była to broń
całkowita. To były dmuchawki. Strzałki, które nic nie robią nikomu. Mogą mieć
jednak truciznę. Albo środek usypiający…
Jestem geniuszem!
Stop, uno problemo. Jakie problemo? Środek
usypiający, widzisz tu jakiś?
Ops…
Chwilunia, jednak widzę!
Walnęłam się otwartą dłonią w czoło. Przy stanowisku z ziołami widziałam
roślinę, której głównym skutkiem było natychmiastowe zaśnięcie! Sypilus natrastus. Albo Sypilus.
Podeszłam tam raz jeszcze i dokładnie przyjrzałam się jej rysunkowi. Po paru
minutach doskonale znałam jej każdy szczegół. Jeszcze raz wróciłam do
stanowiska z dmuchawkami i dokładnie przestudiowałam jej budowę. Powinnam umieć
ją zrobić z czciny czy czegoś takiego…
Brak śniadania dał o sobie
znać. Zaburczało mi w brzuchu. Wróciłam na górę, nie widząc sensu robienia
dalszych ćwiczeń fizycznych bez jedzenia. Weszłam akurat, kiedy awoksi
nakrywali do stołu.
Z pokoju Mery dobiegały
dźwięki piosenki o słowikach i szpakach, w oryginale bardzo ładnej. Niestety
nasza koordynatorka nie miała talentu. Vin jeszcze spał, a w pokoju Oriane było
cicho. Usiadłam na kanapie i wpatrzyłam się w okno. Słońce było nadal blisko
horyzontu. W Kapitolu dzień się budził. Wszędzie jeździły samochody. Kolorowe
sklepy były otwierane przez równie kolorowych ludzi. Porównałam ten widok do
początku dnia w siódemce. Tam wszyscy wstawali o piątej, szli do lasu. Szare
sklepy otwierały się ukazując prawie puste lady. Pracowaliśmy. Dopiero
wieczorem mieliśmy czas dla siebie. Cóż. Ale kochałam tamto miejsce tysiąc razy
bardziej niż to.
Co teraz robię rodzice?
Pewnie nic się nie zmieniło. Muszą iść pomagać w dystrykcie. Ale może myślą o
mnie? Jak ja z nimi tęsknię… już nigdy, przenigdy ich nie zobaczę. Byłam bliska
płaczu. Brzuch mnie zaczął boleć z głodu. Mera wyszła z pokoju i zaczęła budzić
Vina. Oriane też znalazła się w salonie. Śniadanie było na stole. Usiadłam i ledwo
powstrzymałam się od nałożenia sobie i zaczęcia jedzenia bez towarzyszy. Mera i
Oriane również usiadły przy stole, więc teraz czekałyśmy jedynie na Vina, który
po dziesięciu minutach wyszedł z pokoju.
- Ty już? – spytał się
wyraźnie mówiąc do mnie.
- Ewea miała dziś oddzielne
zajęcia. O szóstej.
- Aha. Dobrze wiedzieć.
- Co? Wczoraj mnie
poprosiła. Nie wiedziałam, że ty też chcesz.
Skuliłam się, bo brzuch
bolał mnie nadal. Kiedy Vin wreszcie usiadł, nałożyłam sobie cały talerz
jedzenia. Dziś, o dziwo, były naleśniki. Zwykle jadałam je na obiad. Jednak,
jak się teraz dowiedziałam, naleśniki z białym serem, albo truskawkami idealnie
pasowały na śniadanie. Uznałam, że będę kontynuować tradycję z koktajlami, więc
poprosiłam o jeden. Zjadłam z sześć naleśników, każdy inny, ale wszystkie tak
samo pyszne.
Wspólnie z Vinem pojechałam
ponownie na dół i znaleźliśmy się na tak dobrze znanej nam już sali. Kątem oka
dostrzegłam, iż Vin nie poszedł tak jak zwykle w kierunku broni, ale do
rozpalania ogniska. Uśmiechnęłam się pod nosem. Oriane bywa przekonująca.
҉
Witajcie czytelnicy.
Nie mam weny na
notkę, więc będzie krótko.
Mam nadzieję,
że się wam podobał rozdział.
Naprawdę liczę
na wasze komentarze! Dużo mi dają!
Życzę miłego
dnia/nocy
Okej
;)
OdpowiedzUsuńFajny rozdział. Krótki, co prawda, i zbyt wiele się nie wydarza, ale tytuł przynajmniej nawiązuje się do treści :D
Nie mogę się doczekać ich wejścia na arenę! Ich rozmowy, prezentacji! I dnia, w którym będą prezentować inywidualnie swoje umiejętności przed jury!
Uch, szkoda, że to jeszcze tak długo...
No nic. Trzeba poćwiczyć cierpliwość.
Pozdrawiam serdecznie, wiedz, że możesz liczyć na moje wsparcie... A ja zbieram w sobie wenę na nowy rozdział! Szkolne środowisko wcale nie wprowadza mnie w twórczy nastrój - raczej masochistyczno-samobójczy :/
Mam nadzieję, że tobie idzie jakoś lepiej z nauką...
PS: Znasz może film p.t. Sala Samobójców? Co o nim myślisz?
UsuńZnam ten film, bo było o nim głośno, gdy wchodził do kin, ale go nie oglądałam.
UsuńDzięki za komentarz. Ja prawdę mówiąc też czekam na pokaz indywidualny. I rozmowy. Choć z niemową będzie to trudne XD.
S - straszny
Z - zakład
K - karno
O - opiekuńczy
Ł - łączący
A - analfabetów
To mówi samo za siebie.
Okej
Hola! Que tal?
OdpowiedzUsuńPrawda jest taka, że mnie
zamordujesz, bo ostatnio strasznie się opuściłam z komentowaniem. Znów zasłonie się szkołą, wybacz. Jednak taka prawda - liceum nie ostrzędza, a prawdziwy zapieprz się jeszcze nie zaczął.
Ogólnie to dziś chciałam być mega miła, ale rzuciły mi się w oczy dwie rzeczy. Po pierwsze w opowiadania paskudnie wygląda pisanie godziny,liczby, dat itp. cyframi. Powinno to być napisane słownie.
Po drugie przejrzyj tekst pod kątem powtózeń, bo się ich trochę nazbierało.
A teraz tak ogólnie bo złapała mnie żołądkówka i skręca mi żołądek, co równa się z fatalnym samopoczuciem i brakkiem chęci.
Ogólnie rozdział ciekawy, ajnie się czyta, mam wrażenie, ze strasznie to rozciągasza, ale to pewnie tylko moja opinia.
Pozdrawiam!
Hasta la vista!
PaKi
Hola, Hola.
UsuńNiestety porzuciłam pracę mordercy na rzecz opieki nad niedorozwiniętymi żółwiami morskimi z dysleksją i ADHD.
A szkoda.
Wiem. Liczby są złe, ale NAPRAWDĘ nie chce mi się pisać tego całymi słowami. Jestem strasznym leniem.
Jak czytałam ten tekst po raz pierwszy to powtórzeń było... nie chcę o tym mówić. Po prostu teraz jest o niebo (siódme niebo) lepiej.
Co nie znaczy, że jest dobrze.
Jeżeli chcesz poczytać o moich zmaganiach z pisaniem zobacz Informację.
Sorry, ale nie jestem Terminatorem.
Żegnam
Okej