Niepostrzeżenie ześlizgnęłam się na dół i skierowałam
do stanowiska, gdzie można było nabyć umiejętność
czołgania, ale było tam też wspinanie i bieganie. Tylko jedna osoba ćwiczyła
przy tym stoisku. Córka burmistrza, Abba, będąca bardzo wysoką dziewczyną nieudolnie
próbowała wspiąć się po niebieskiej siatce, która nieustannie się ruszała.
Podeszłam do mężczyzny z Kapitolu, który zajmował się wszystkimi, którzy
zainteresowali się jego stanowiskiem. Na migi pokazałam mu, czego chciałbym się
nauczyć. Najwyraźniej zrozumiał. Położył się na ziemi i omawiał każdy swój
ruch. Dzięki temu zrozumiałam, co robiłam źle. Aby dobrze się czołgać brzuch
nie powinien przylegać do ziemi. Przeciwnie. Należy opierać się na
przedramionach i palcach u stóp, dzięki
czemu zmniejsza się siłę tarcia o ziemię. Pracuje wówczas duża część mięśni
ciała, zwłaszcza tułowia, dlatego jest to męczące. Jednak jest to o wiele
wygodniejszy sposób niż mój.
Zaczęłam
próbować robić wszystko tak jak mężczyzna. Przez cały czas sprawdzał on, jak
sobie radzę i poprawiał błędy. Po piętnastu minutach umiałam to niemal do
perfekcji. Poruszałam się szybko i blisko ziemi. Zrozumiałam jednak, że nie
potrafiłabym robić tego długo, bo mięśnie brzucha naprawdę mnie bolały.
pomyślałam, że muszę je wyćwiczyć.
Kiedy miałam
odchodzić zobaczyłam, że Abba odeszła i siatka była wolna. Uznałam, że skoro
już tu jestem warto skorzystać. Nie było to trudne, ale jej nieustanne kołysanie
nieco przeszkadzało, więc zrozumiałam jasnowłosą, niepotrafiącą się na nią
wspiąć.
Kiedy znudziło
mi się zwisanie, wróciłam do słupa i weszłam ponownie na górę. Czołganie poszło
mi łatwiej i poruszałam się szybciej dzięki ćwiczeniom. Często się jednak zatrzymywałam,
by odpocząć, gdyż byłam nieprzyzwyczajona do takiego wysiłku fizycznego.
Zaczęłam
obserwować wszystkich z góry. Jednak nawet wtedy patrzyłam tylko na te
stanowiska, gdzie nie uczono zabijać, więc o zawodowcach dowiedziałam się
najmniej. Powoli obiad kończył się u wszystkich, toteż trybuci zaczęli napływać
do sali w mniejszych lub większych odstępach. Dostrzegłam rudą głowę. Vin
również przyszedł. Najwyraźniej przez chwilę próbował mnie znaleźćać, ale
szybko zrezygnował wzruszając ramionami. Spróbowałam się wygodniej ułożyć.
Pulchna trybutka z dziesiątki okazała się całkiem dobra w kamuflażu, co
dostrzegłam, kiedy przyłożyła rękę do kamienia, a ta stała się niemal
niewidzialna.
Chłopiec w
moim wieku, Jacob, stał tylko i rozglądał się po sali najwyraźniej czegoś
szukając. Był przystojny i wysoki. Miał czarne włosy i czarne oczy. Ani ciemną,
ani jasną cerę. Po dłuższej chwili poszedł na drugą stronę pomieszczenia, więc
straciłam go z oczu. W tamtą stronę była tylko nauka rozpalania ognisk, więc doszłam do wniosku,
że właśnie to poszedł zrobić.
Chłopak bez
ręki, Rick i dziewczyna bardzo podobna do niego, ale nie jego siostra, jak się
zorientowałam, próbowali sobie pomagać, więc najwyraźniej zawarli sojusz.
Sojusz...
Czy ja bym się
na coś takiego zdobyła? Wiedząc, że tylko jedno z nas ma szansę na przeżycie?
Najpewniej nie. Bałabym się sojusznika, bałabym się zasnąć, kiedy on by był na
warcie. Nie dałabym rady. Obserwując ich dalej zobaczyłam, że para wykonywała
wszystkie rzeczy po kolei. Dzięki temu zauważyłam, że dziewczyna naprawdę
szybko biega, a chłopak jest wyjątkowo silny, więc pomimo braku kończyny byłby
zdolny poważnie mnie uszkodzić lub nawet zabić.
Abba, którą
obserwowałam już któryś raz z rzędu, próbowała swoich umiejętności w wielu
dziedzinach i szło jej okej, ale na igrzyskach "okej" może nie
starczyć.
Cegwa,
jasnowłosa dziewczyna która nie dalej jak godzinę temu próbowała mnie uspokoić,
dużo czasu spędziła przy roślinach, a ja przy okazji przypomniałam sobie parę
rzeczy, patrząc na nią. Z niejaką dumą zdałam sobie sprawę, że większość z nich
potrafię nazwać. Obiektywnie rzecz biorąc, byłam w tym wystarczająco dobra, aby
mi się to przydało na arenie.
Chciałam
popatrzeć na inne osoby, ale większość z nich była przy stanowiskach z bronią,
więc poznałam umiejętności jedynie ośmiu na dwudziestu trzech trybutów.
Obserwowanie ciągle tych samych ludzi po jakimś czasie robi się nudne, więc
długo rozważałam, czy nie popatrzeć i w przeciwnym kierunku.
W końcu
podjęłam decyzję. Raz kozie śmierć.
Szybko, abym
nie mogła już zmienić zdania odwróciłam się w stronę ze stanowiskami z bronią i
obserwowałam, kto w jakiej dziedzinie jest dobry. Blondynka z jedynki, Vera, ta
sama co się tak odznaczyła w paradzie trybutów mając piękną sukienkę, świetnie
rzucała nożami i strzelała z łuku. Jednak w walce na miecze jej nie szło zbyt
dobrze. Jej partner z dystryktu, Caps, najlepiej walczył włócznią. Łysy chłopak
z dwójki, Narrat, był, jak wcześniej zauważyłam, bardzo dobrze zbudowany, więc
bez problemu radził sobie z czynnościami, w których najważniejsza jest siła,
między innymi mieczem.
Eona, jego
partnerka, okazała się, niestety, świetna we wszystkim. Miałam tylko nadzieję,
że nie porusza się równie cicho, co lis i nie biega tak szybko jak Gabriel
(prawie siostra Ricka), bo wtedy miałaby wygraną w kieszeni.
Para z
czwórki, Jelk i Kinney, miała dziwną umiejętność. Biorąc strzały od łuku,
potrafili nimi rzucić równie śmiercionośnie.
Zobaczyłam
również Vina, który nieprzerwanie próbował nauczyć się walki mieczem dwuręcznym.
I Jacoba, (który pewnie rozpalił już ogień, bo wydaje mi się, że miał lekko
osmalone brwi) jak usilnie próbował wcelować nożem w środek tarczy, niestety z
marnym skutkiem.
Patrząc na
nich wszystkich myślałam, że pewnie większość ma jakieś ukryte talenty, które
zaprezentują jedynie na pokazie indywidualnym, a potem na arenie. A ja takich
nie mam. No cóż, szkoda, ale trzeba z tym żyć.
Tyle, ile
jeszcze można.
Zdałam sobie
sprawę, że patrzenie na latającą w powietrzu broń nie wprawia mnie w mordercze myśli.
Może mogłabym spróbować? Na wszelki wypadek? Tylko, aby uratować się...
odrzuciłam szybko w myślach pomysł zejścia na dół. przecież dopiero przed
chwilą gadałam o tym z Vinem. Nie chcę mieć nikogo na sumieniu...
Po raz 27
okrążyłam cały sufit i idealnie poznałam rozmieszczenie słupów. Starałam
poruszać się jak najciszej. Ponieważ nikt mnie nie zauważył, uznałam to za
dobry wynik. Nawet jeżeli na dole było głośno, ktoś przecież mógł dojrzeć
przemieszczającą się pod sufitem trzynastolatkę.
Po godzinie takich
ćwiczeń byłam zmordowana. Niewiarygodnie bolały mnie mięśnie brzucha,
przedramienia i palce u stóp. Położyłam się na brzuchu. Byłam trochę spocona i
głowa mnie bolała od wysiłku. Ledwo doczołgałam się (już moim początkowym
sposobem) do najbliższego słupa i zeszłam po nim jak najszybciej umiałam,
jednak nie zapominając o konieczności krycia się. Nie daj boże, by przez moją
nieuwagę ktoś zobaczył, gdzie się podziewałam przez cały czas.
Znalazłam się
akurat przy stoisku z nożami. Masując przedramiona i brzuch zerknęłam w tamtym
kierunku.
Przy stoisku
stała Eona. W każdej ręce miała po parę noży. Rzuciła trzema w najbliższego
manekina. Nie… chwila… to był trybut.
Wrzasnęłam
kiedy ten upadł na ziemię patrząc na nóż tkwiący w jego piersi.
Nie mogłam na
to patrzeć; pomimo mojej niechęci, nie mogłam również oderwać stamtąd wzroku.
Łzy stanęły mi
w oczach.
Tak nie
można... Zaczęłam bezwiednie cofać się jak najdalej od tamtego miejsca. Kiedy
poczułam przy plecach ścianę musiałam się zatrzymać.
Osunęłam się
na ziemię.
Zamknęłam
oczy.
Tak nie wolno,
to przecież ćwiczenia.
Serce mi biło
niczym oszalałe, a oddech przyspieszył.
Miałam ochotę
znów wrzasnąć, ale głos ugrzązł mi w gardle.
Zaczęłam
tracić powietrze.
Ktoś mnie
złapał i mocno przytrzymał. „Co się stało? Nic ci nie jest?” po głosie
rozpoznałam morderczynię. Chciałam ją odrzucić, walnąć jak najmocniej
potrafiłam.
Zabić.
Coś mnie
jednak powstrzymało. Delikatnie uchyliłam powieki. W miejscu, gdzie powinien
być trybut stał manekin z wbitymi w sam środek nożami. Łzy momentalnie
ustąpiły. Pokręciłam głową dając do zrozumienia dziewczynie, że nic mi nie
jest. Jednak czułam, że coś się dzieje. Oszalałam. Po prostu oszalałam. Nikomu
normalnemu nic takiego się przed oczami nie pokazuje.
Zerwałam się
natychmiast z podłogi i zanim ktoś zobaczył, że płaczę pobiegłam do windy,
mając nadzieję, że nikogo tam nie zastanę. Oszalałam. Po prostu oszalałam. I to
jeszcze przed igrzyskami...
Wjechałam na
górę. Czułam się źle. Bardzo źle. Bolał mnie brzuch. Bolały mnie ręce i chyba
wszystkie istniejące mięśnie. Ale przede wszystkim byłam przerażona. Swoją
wyobraźnią i całym moim umysłem, który najwyraźniej źle zniósł wiadomość o
bliskiej śmierci. Może nie całym. Nadal mogłam jasno myśleć i wszystko
rozumiałam. Nawet wiedziałam, że szaleje, więc nie może być ze mną aż tak
źle...
Opanuj się.
Ewea, proszę opanuj się. Nie chcesz chyba, żeby wszyscy zaczęli uważać cię za
nienormalną i niezdolną do pewnych umysłowych działań?
W głowie mi
łupało, kiedy padłam na zimną pościel, w moim pokoju. Nawet nie zauważyłam jak
się tam znalazłam...
Nie chciałam
już myśleć. Chciałam zakopać się głęboko pod kołdrą, aby świat o mnie
zapomniał. Jednak nie mogłam. Teraz byłam na igrzyskach. Świat o mnie tak łatwo
nie zapomni...
Wtuliłam się w
poduszkę. Ktoś zmienił poszewkę. Nie chwila... nie ktoś.
Awoksa.
Co ona takiego
zrobili? Jak podpadła Kapitolowi, aby ją tak ukarał? Ilu ich w ogóle jest?
Przecież nie mało. Może uciekli albo otwarcie przeciwstawili się Snowowi? Może
zaczęli przygotowywać bunt? Bo wątpię, by wszyscy pokornie, niczym baranki,
zgadzali się na coroczne zabijanie dzieci.
Poczułam nagle
wielki szacunek do wszystkich tych ludzi. Oni pokazują, że nie trzeba być
potulnym, byli na tyle odważni, by pokazać Kapitolowi, że komuś coś się nie
podoba. Że śmierć nie jest dobra, a wysyłając dzieci na tortury Kapitol nie
niszczy wszelkich myśli o buncie...
Nagle
poczułam, że aschło mi w ustach. Zeszłam po schodach do kuchni i nalałam sobie
szklankę wody. Nie miałam ochoty na koktajl. Wiedziałam, że łamię tym swoją
obietnicę picia go zawsze i wszędzie, ale... po prostu nie.
Nagle
zobaczyłam skośnooką awoksę, która wynosiła ręczniki z pokoju Oriane. Czymś
tknięta odstawiłam szklankę i podeszłam do niej, po drodze biorąc notatnik.
Były one położone w różnych miejscach naszego apartamentu, abym miała łatwiej.
Szybko napisałam, że chciałabym, aby ze mną na chwilę usiadła. Dziewczyna
wykonała polecenie, choć niechętnie, odkładając ręczniki na najbliższe krzesło.
Napisałam:
-„Co robisz?”
Nigdy nie
zaczynałam rozmowy, więc poszło mi to opornie. Wskazałam na kartkę, dając jej
do zrozumienia, że proszę, aby odpisała. Wzięła do ręki długopis i powoli
napisała mi:
-„Nie mozesz
sie do mnie zwracac z pytaniem. Tylko z poleceniem.”
Odpisałam:
-„Ale ja się
do ciebie nie mówię, tylko piszę, a to jest różnica.”
Rozpromieniła
się. Najwyraźniej nigdy nie brała pod uwagę takiej opcji.
- „Dobrze, ale
lepiej, zeby to nie zostalo na pismie. Pytaj o co chcesz.”
Mimo tego
siedziała jak na szpikach. Napisałam:
-„Masz rację.
Lepiej, żeby ta rozmowa nie trwała długo. Odpowiedz mi, proszę, dlaczego jesteś
Awoksą...”
Otworzyła
szeroko oczy. Patrzyła się na mnie, jakbym kogoś okaleczyła.
-„Naprawde
chcesz wiedziec?”
Kiwnęłam głową. Zawahała się. Jednak napisała:
-„Na któryms z
bankietow spytalam sie, czy igrzyska sa konieczne i po co dwadziescioro troje
dzieci ma umierac. I czemu Kapitol tez ich nie wysyla. Zrobilam to troche
bardziej widowiskowo, niz teraz to sobie wyobrazasz. I oto jestem.”
Spojrzałam na
nią z podziwem. Chciałam zacząć bić jej brawo. W pewnym sensie próbowała mnie
bronić przed tym wszystkim. Byłam jej wdzięczna. Nawet, jeśli jej się to nie
udało.
Nagle
usłyszałam otwierane drzwi. Awoksa poderwała się i, zabierając ręczniki,
wbiegła do pierwszego lepszego pokoju, od razu znajdując coś do poprawy.
Do środka
weszła Oriane. Z tymi czarnym szatami, powiewającymi za nią, ponownie
skojarzyła mi się z czarownicą. Za nią weszła Mera. I Locji, stylistka Vina,
mój stylista, ekipy przygotowawcze. Wszyscy. Gwar rozmów, po długiej ciszy
sprawił, że trochę zakręciło mi się w głowie. Zapalili wszystkie światła, bo
wcześniej była zapalona tylko lampka na stole. Przymrużyłam oczy. Kolorowi
ludzie Kapitolu gadali i gadali, chyba każdy o czymś innym, tylko Oriane
usiadła na fotelu i skryła twarz w dłoniach. Małam wrażenie, że załamała ją ich
rozmowa.
Zaczęłam się
przysłuchiwać, o czym oni mówią, a rozmówcy usiedli na wszystkich kanapach,
fotelach i krzesłach. Nikt jednak nie przysiadł się do stołu, z czego się
ucieszyłam, bo wolałam nie być w centrum rozmówców. Szybko zatrzasnęłam
notatnik, aby nikt nie mógł zobaczyć dialogu.
Kapitoliańczycy
gadali o nowej fryzurze kogoś tam i o innym kimś, który przytył, o kimś, kto
który schudł, a ja miałam ochotę wszyć im suwaki w usta i je zasunąć.
Zrozumiałam Oriane i szczerze jej współczułam, ale dzięki tej sytuacji zyskała
mój szacunek.
- Widzieliście
Gordona? Ale schudł. Zupełnie inny człowiek. Jednak nie pochwalam pomalowania
włosów na bordowo, są zupełnie niemodne. – Locji dodała do tego sztucznie
skwaszoną minę.
- O tak, masz
zupełną racje. Za to amarantowy jest jak najbardziej na czasie. – podchwycił
mój stylista. – Gordon schudł, ale jego żona… ech, co tu mówić, spodziewa się dziecka.
- Naprawdę? -
spytała Hawla, kobieta zajmująca się makijażem Vina, czyli osoba niemająca za
wiele pracy. - Och, nie pogratulowałam jej.
- Problem w
tym, że nie wiadomo z kim. Gordon mi wyznał, że jego żony nie było parę razy w
domu - Gewer powiedział to niemal szeptem.
- Co ty
powiesz?
- Która
godzina? Głodna jestem. - Mera szybko zmieniła temat. czy mi się wydaje, czy
ona naprawdę nie chciała tego dłużej słuchać?
Wskazała na
Awoksę i zaćwierkała:
- Idź do
kuchni i poinformuj ich, że u nas czas na kolację. - Awoksa skłoniła się i
wyszła.
- Wiesz Eweo,
gdzie Vin? – wzruszyłam ramionami.
W tym momencie
otworzyły się drzwi i wszedł chłopak. Zobaczył, że wszyscy patrzą w jego
stronę, więc zdobył się na uśmiech. Podszedł do całego towarzystwa i stanął
przy ścianie.
- O wilku
mowa! - ucieszyła się Mindra. - Usiądź.
Drzwi ponownie
otworzyły się i weszli Awoksi niosący talerze i półmiski. W mgnieniu oka
nakryli stół i wszyscy przy nim usiedli. Na wszelki wypadek położyłam notes na
kolanach.
Na stole stało
wiele półmisków z wieloma przysmakami, których wcześniej na oczy nie widziałam.
Fioletowa szynka, niewyglądająca zbyt apetycznie, pomarańczowy, roztopiony ser,
karkówka w żółtym sosie przyozdobiona tegoż koloru kwiatami, wątroby królików w
winie nadziewane śliwkami, bułki z piekarnika posypane żółtym serem.
Nie wiedziałam
od czego zacząć. Poczekałam, aż pozostali sobie nałożą, a następnie ja
uczyniłam to samo, kładąc na talerz jak zwykle wszystkiego po trochu. Przez
pierwszą minutę wszyscy jedli w milczeniu, ale znając Kapitoliańczyków, nie
potrwało to długo. Mera nie wytrzymała i zapytała się, głównie zwracając do
Vina:
- I jak tam na
treningu? Nabyliście nowych umiejętności? A może umieliście coś wcześniej? -
ton jej głosu był jak zwykle trochę za bardzo pełen entuzjazmu. Ale usłyszałam
jeszcze coś więcej. nikt inny chyba tego nie zauważył, ale w jej wypowiedzi
czaiła się troska i... współczucie?
- Cóż,
nauczyłem się władać jako tako mieczem, próbowałem nauczyć się włócznią, ale
przede wszystkim polegam na toporze…
- Przecież to
taka brzydka broń, taka… nieelegancka – przerwała mu Mindra, jak zwykle z
bardzo denerwującym kapitoliańskim akcentem, którego miałam serdecznie dosyć.
Vin się
wkurzył, bynajmniej nie przez coś tak bzdurnego jak akcent, ale dlatego, że nie
spodobało się mu to, jakie mniemanie mają o toporze takie kapitoliańskie
pińdzie, jak Mindra. Już miał wybuchnąć, ale delikatnie położyłam mu dłoń na
ramieniu, by go nieznacznie uspokoić. Jeszcze tylko brakuje nam wojny domowej!
Vin wziął oddech i spokojnie, bardzo spokojnie powiedział:
- Toporem
łatwiej mi się posługiwać, bo całe życie rąbałem drzewa. – Ponieważ siedziałam
bliżej niego, usłyszałam jak mrucząc pod nosem dopowiedział „podczas gdy ty
trzymałaś swój szanowny tyłek na atłasowych poduszkach”. Przypomniałam sobie
jak prawie całym dystryktem ścinaliśmy drzewa. Nawet jeżeli miałam pieniądze,
to za niewykonywanie swojej pracy otrzymywano karę chłosty. Jednak może nie
mile, ale bez nienawiści wspominam te prace, bo choć były męczące i pot zalewał
mi czoło i inne części ciała, była to praca na świeżym powietrzu w dodatku w
otoczeniu przyrody, więc była o niebo lepsza niż w jakiś fabrykach. Usłyszałam
dalszą wypowiedź Vina dopiero po chwili. - … więc to właśnie tę umiejętność
chcę zaprezentować. Może zdobędę na tym parę punktów?
- Vinie, mój
drogi, a umiesz jakieś rzeczy potrzebne do przetrwania? - niespodziewanie
wtrąciła się do rozmowy Oriane.
- Mówię, umiem
walczyć… - rzekł niepewnie rudzielec.
- Nie, nie,
chodzi mi raczej o to, czy umiesz rozpalać ognisko albo coś w tym stylu. Bo
wiesz, jak przyjdzie do starcia, owszem poradzisz sobie, ale jak chciałbyś nie
zamarznąć w nocy, to warto umieć też coś innego. - Vin milczał, co chyba
znaczyło dość wyraźnie, że nie umie takich rzeczy. Oriane zwróciła się do mnie,
pytając, co ja umiem.
Notes leżący
mi na kolanach bardzo się przydał do odpowiedzi, ale przezornie zaczęłam pisać
nie na ostatniej ani pierwszej stronie, bo w nim pisałam z Awoksą. Bałam się,
co by jej się stało, gdyby ta rozmowa wyszła na jaw.
- „Umiem się
wspinać na drzewa, biegać, nauczyłam się czołgać, rozpoznawać parę roślin,
rozpalać ognisko, -zdałam sobie sprawę, że jest tego całkiem dużo, więc
poczułam coś w rodzaju satysfakcji - Może jeszcze parę rzeczy, które mogą
przydać się na arenie. Tylko wiele z tych rzeczy nie mam opanowanych.” -
pokazałam tekst Orianie, jednak nie podając jej go, bo ciągle bałam się o
Awoksę. Oriane przeczytała go na głos, aby wszyscy usłyszeli. Zrobiła pauzę, a
potem dodała coś od siebie:
- Umiesz parę
przydatnych umiejętności. Osobiście uważam, że nawet bardzo przydatnych. – Na
chwilę się zamyśliła, co wykorzystał Gewer, wtrącając się do rozmowy.
- Jakby jedno
z was było czarne, to bylibyście swoimi przeciwieństwami.
- W każdym
razie, - ciągnęła Oriane specjalnie ignorując Gewera - czy macie jakiś plan,
czy wolelibyście bym wam pomogła?
- Mam już
pomysł, ale wymaga on dopracowania - odpowiedział Vin. - Jednak nawet jeśli
lubię Eweę, to wolę, aby go nie znała, z czystej ostrożności.
Nabazgrałam w
pośpiechu odpowiedź.
- „Tak, mam
plan i nie mam ci tego za złe, że tak uważasz. O moim planie nie dowie się
nikt.” - może nie była ona do końca szczera w tej części z planem, bo miałam
jego szablon, ale nie chciałam go omawiać z Oriane, bo na pewno by się jej nie
spodobał.
Mimo to
podeszłam do niej po kolacji i napisałam, że chciałabym jutro mieć samotne
ćwiczenia. Może trwało to dłużej niż bym chciała, lecz w końcu zrozumiała o co
mi chodzi, jednak powiedziała, że wolna sala jest o szóstej rano. Trochę mnie
to zmartwiło, ale pomyślałam, że warto zacząć się przyzwyczajać do pobudek o
różnej porze.
Poszłam do
pokoju i weszłam do łazienki. Nie miałam ochoty na prysznic. Mimo to rozebrałam
się i podeszłam do panelu sterowania. Przyjrzałam się przyciskom, aż w końcu
znalazłam ten o którym pomyślałam. Z podłogi wysunęły się ścianki i utworzyły
wannę, z której kranu zaczęła lecieć gorąca woda.
Łał.
TO. Się.
Nazywa. Kapitol.
Weszłam do
niej. Ciepła woda otoczyła mnie ze wszystkich stron, a ja czułam, że nie chcę
wyzwalać od tego miłego dotyku. Kiedy wanna napełniła się po brzegil woda sama
przestała lecieć. Było mi tak przyjemnie. Zanurzyłam głowę, a uszy zalały się
wodą. Nie słyszałam nic. Czułam się błogo. Dreszcze mi przeszły po ciele.
Kolejna rzecz, która mi się podoba w Kapitolu. Zaczęłam chwilę żałować, że się
nie urodziłam w bezpiecznej stolicy. Jednak przypomniałam sobie te dni, w
których w moim dystrykcie też czułam się dobrze. Przypomniałam sobie zawsze
grzejący kominek, który tak lubiłam. Rodziców. Dziadka. Dzień urodzin, w którym
dostałam tort z namalowanymi drzewami, który rozpływał się w ustach. Tak,
drzewa, których w Kapitolu nie widziałam. Właśnie je tak bardzo kochałam.
Tydzień przed tymi dożynkami, kiedy zyskałam koleżankę, Grace, która mnie
rozumiała, nawet jeśli nie odwiedziła po wylosowaniu.
Właśnie.
A potem mój
świat się zawalił przez jedną jedyną karteczkę, na której było moje nazwisko.
Jak będą wyglądać następne dni? Na paradzie trybutów zrobiłam chyba dobre
wrażenie na sponsorach. Chyba. W każdym razie nie było źle. Jutro pokaz
umiejętności. Co ja mam zamiar zrobić?
Niechętnie
wyszłam z wanny. Zaczęłam wycierać się ręcznikiem przechodząc do pokoju.
Przede mną
będzie czternaście, nie, piętnaście osób, wiec sponsorzy będą bardziej niż
leciutko znudzeni.
Przebrałam się
w pidżamę i zaczęłam krążyć po pokoju przy okazji wyłączając światło w
łazience. Muszę ich zainteresować robiąc coś innego albo raczej coś bardzo
dobrze. Rzuciłam się na łóżko. Muszę zdobyć dużo punktów. Ale czy na pewno?
Może wtedy uznają mnie z groźnego przeciwnika i będą mnie nękać na arenie? Ale
i tak zamierzam zginąć, więc jaka to różnica? Mocniej wtuliłam twarz w
poduszkę. Żadna, więc może utrę im nosa zdobywając więcej punktów. Wszyscy na
pewno myślą, że jestem najsłabsza. Trzeba to zmienić.
҉
Witajcie!
Nareszcie
udało mi się to skończyć.
Właśnie
przeczytaliście nie jeden, ale dwa rozdziały. Uznałam, że zrobię z nich jeden
dłuższy, bo doskonale zdaję sobie sprawę, że długo czekaliście na Eweę.
Rozdział
długi. Wydaje mi się, że w miarę interesujący. Trochę się zaczyna dziać, Ewea
szaleje, ogólnie coraz ciekawiej.
Dedykacja:
Lady Red, bo zdecydowała się skomentować i uprosić ten rozdział jeszcze dziś.
To tyle.
Okej
Wow, super!
OdpowiedzUsuńBardzo podobał mi się ten opis trybutów, ich zachowań i umiejętności, a ten opis tego manekina *.*
I mam takie pytanko:
Kojarzysz ty może "Więźnia labiryntu?". Zarąbisty film, a jeszcze lepsza książka! Wczoraj byłam nawet na premierze drugiej części :D
Dzięki!
UsuńTak naprawdę rozdział był napisany trochę wcześniej. Ale jak tylko zobaczyłam ilość błędów gramatycznych, stylistycznych i ortograficznych, to, co tu mówić, wszystko skasowałam i napisałam od początku. Ostatnio robię to dość często.
Tak. Czytałam. Bardzo mi się podobała książka, ale filmu nie widziałam DX. Smutne, ale prawdziwe.
Kiedy będzie coś u ciebie?
Okej