Dobre
maniery!
Usiądź
tak, nie siadaj tak, zrób to, a tego nie rób. Znałam je wcześniej, ale to,
czego mnie uczyła Mera było chyba lekką przesadą.
-
Proste plecy! – Wyprężyłam się po raz setny. - Tak, właśnie tak. Nogi razem,
będziesz miała sukienkę. Ręce na kolana. Usta w dziubek. - Spojrzałam się na
nią ze strachem i nie wykonałam polecenia. - No dobrze, może nie. A teraz
wstawaj. Pamiętaj, co ci mówiłam na temat poprawienia sukienki.
„Kobieto,
zamknij się, łeb mi pęka!” - oto, co chciałam powiedzieć. Jednak nie mogłam.
Zamiast tego posyłałam jej serię morderczych spojrzeń, których ona zdawała się
nie widzieć. Dostałam od niej jakąś spódnicę, z którą ćwiczyłam wszystkie
ruchy, łącznie z ukłonem na koniec. Co jakiś czas patrzyłam na zegarek marząc o
zakończeniu tego, czemu mnie poddawała koordynatorka. Jeszcze dziesięć minut,
dożyję.
Doskonale
rozumiałam Vina. Już dawno bym się z nią pokłóciła, gdybym tylko mogła, i to
możliwe do końca mego życia. Na pewno byłam pierwszą osobą w historii świata,
która nie przerywała jej w monologach. I szczerze, z całego serca żałowałam.
-
Znów się garbisz! Mam powiedzieć Velvetowi, żeby ci doszył deskę na plecach do
kostiumu? – większych tortur na arenie chyba nawet nie przeżyję. Mam DOSYĆ.
-
O nie… - usłyszałam z ust Mery. Jak ona się czymś martwi, to bardzo możliwe, że
dla mnie będzie to nie lada szczęściem. - Musimy kończyć. Zaraz przyjdą
styliści was przygotować. No cóż, życzę powodzenia.
Zerwałam się z krzesła i niemal podbiegłam do
drzwi, chcąc jak najszybciej opuścić to miejsce. Za sobą usłyszałam coś w stylu
„nogi mają iść w jednej linii”, więc celowo je jeszcze rozkraczyłam. W
pośpiechu zdjęłam spódnicę i zostawiłam ją na szafce przy drzwiach. Już miałam
dotknąć klamki, kiedy drzwi przede mną się otworzyły i wpadłam na Valveta.
-
Co za wyczucie czasu. – Mężczyzna zaśmiał się pod nosem i przepuścił mnie w
drzwiach. - Panie przodem.
Uśmiechnęłam
się i wyszłam. Od razu skierowałam się do tej samej sali, w której byłam
przygotowywana na paradę trybutów. Czekała tam na mnie moja ekipa
przygotowawcza, w której skład wchodzili Gewer, Sektra i Mindra. Bez dłuższej
chwili zwłoki rozebrałam się, usiadłam na fotelu i poddałam się zabiegom
upiększającym, które ani nie były przyjemne, ani szczególnie przeze mnie
lubiane. Dziś, przed przebraniem się, Sektra tylko pomalowała mi paznokcie na
brokatową zieleń. I zrobiła mi pedicure. Wszystko pozostałe chcieli zrobić już po
moim przebraniu.
Narzuciłam
szlafrok na ramiona i przeszłam do trochę większego pomieszczenia, gdzie stał
Velvet z sukienką wiszącą na wieszaku. Była śliczna, choć może trochę za bardzo
błyszcząca. Miała rękawy do nadgarstka, a ramiona gołe. Brązowym, jedwabnym i
grubym paskiem ze wstążki przewiązana była na wysokości tali. Wszystko było
zrobione z brokatowego, zielonego materiału, który przy każdym ruchu zdawał się
falować.
-
Przebierz się – polecił mi stylista, a ja chętnie go usłuchałam. Weszłam za
parawan i włożyłam na siebie ten cudny strój. Mężczyzna podał mi jeszcze
sandały z rzemyków, idealnie pasujące kolorem do paska. Kiedy po wyjściu
spojrzałam w lustro, nie potrafiłam ukryć fascynacji.
Materiał
pasował idealnie. Wyglądałam, skromnie mówiąc, przepięknie, jakby ten strój był
stworzony z myślą o mnie. Pewnie był. Ukrywał moje słabe punkty, takie jak
łokcie (przed dożynkami zaryłam nimi o bruk i nadal mi się do końca strupy nie
zasklepiły), a pokazywał te ładne, jak ramiona.
Może nie był zbyt skromny, ale na pewno mnie w nim zobaczą. Spojrzałam
się z uwielbieniem w stylistę. Nie spodziewałam się po nim czegoś takiego,
zwłaszcza po tym, jak mnie przebrał za drzewo.
-
Och, to moja praca, nie masz za co dziękować. Teraz tylko trzeba cię umalować i
zrobić stosowną eee… fryzurę.
Gewer kazał mi ponownie usiąść i zaczął
nakładać mi na twarz tonę makijażu. Najpierw podkład, potem róż, usta. W końcu
ponownie stanęłam przed lustrem i zobaczyłam siebie, ale nie siebie. Postać w
lustrze była o wiele bardziej nieziemska niż prawdziwa ja. W lustrze byłam
bardziej opalona i rysy twarzy były pięknie podkreślone. Za oczami miałam tylko
kreskę, a na rzęsach warstwę tuszu. Wargi delikatnie zaznaczone błyszczykiem.
Najwyraźniej chcieli, by to wyglądało na naturalne piękno. Velvet ponownie do
mnie podszedł i położył swoje ciepłe dłonie na moich odsłoniętych ramionach.
-
Posłuchaj, Mindra wpadła na pewien pomysł. Odkąd cię zobaczyła, myślała tylko o
jednym. Że pięknie byś wyglądała w krótkich włosach.
Spojrzałam na niego ze strachem.
Pierwsza
reakcja: Czyżby sugerował, abym ścięła włosy? Na krótko? Oszalał. Nie, nie on, ona. Oszalała.
Jednak
po dłuższym zastanowieniu przypomniałam sobie, że zawsze chciałam zobaczyć jak
wyglądam w krótkich włosach. Chociaż… Jak osoba się na tym znająca twierdzi, że
bym wyglądała ładnie, to czemu by nie? W końcu raz się żyje.
A moje życie
nie będzie długie.
-
Więc jak, zgadzasz się? – wtrąciła nieśmiało Mindra. To, że nie wyglądała tak
kapitoliańsko jak reszta przekonało mnie do końca.
Kiwnęłam
głową i rozpuściłam włosy, które dotąd były splecione w niezdarnego warkocza.
Kobieta wzięła specjalny fartuch i narzuciła mi go na ramiona, aby włosy nie
zostały na ubraniu. Gewer zdjął lustro, mówiąc, że tak będzie większa
niespodzianka. Na co ja się zgodziłam?
- mówił głosik w mojej głowie, a ja całkowicie pogodziłam się z tym, że
oszalałam. Mindra chwyciła za nożyczki i podeszła do mnie z pewną miną.
Ona wie co
robi. Pocieszałam
się, kiedy kolejne kosmyki kasztanowych włosów upadały na podłogę poniżej
krzesła, na którym siedziałam. A kosmyki te nie były krótkie. Wręcz przeciwnie,
trzy czwarte mojej dawnej długości. Z trudem powstrzymywałam się od
podniesienia ręki i sprawdzenia, czy mi coś jeszcze zostało. Mocno zaciskałam
ręce na podłokietnikach krzesła. Próbowałam zacząć myśleć o czymś innym.
Jakby
wyglądało moje życie dalej, gdyby nie dożynki? Pewnie tak, jak to sobie
wyobrażałam. Ale nie. Igrzyska. Och,
zamknij się mózgownico. Wiem, że zginę. Tak będzie wyglądało życie Grace,
jeżeli jej nie wylosują. Znajdzie sobie męża, będzie miała dzieci. Córkę. Coś mi podpowiedziało, że to
będzie córka. Idril Mason. Nie, ona
nie lubi tego imienia. Nie wiem, jak się będzie nazywać. Żanet? Angelina?
Johanna? Johanna to jej ulubione imię, od autorki książki o czarodzieju, którą
znalazłyśmy w bibliotece.
Na
uspokojenie zaczęłam układać historię o tej dziewczynce. O jej igrzyskach, bo
według mnie zostanie wylosowana. Ale ona wygra i…
-
Skończone! – wyrwała mnie z rozmyślań Mindra. Gewer podszedł i znów zawiesił lustro,
na którym zobaczyłam moje odbicie.
Łał.
Rzeczywiście, w krótkich włosach wyglądałam ładnie. Pięknie. Pasowały do mojego kształtu twarzy. Były krótkie.
Podniosłam rękę i pogładziłam je dłonią. To było takie dziwne uczucie. Zwykle
jak to robiłam ciągnęłam rękę do połowy pleców, a teraz tylko do połowy szyi.
Nie były równe, raczej przycięte tak, aby każdy wyglądał na inną długość.
Jednak to było w tym takie cudowne. W głębi serca bałam się wcześniej, że
Mindra obetnie mi je przerażająco równo. Ale takie jakie były, a na mnie
wyglądały, skromnie mówiąc, bosko.
-
I jak? – Mindra znów wróciła do nieśmiałego tonu. – Podoba ci się?
Niewiele myśląc podbiegłam do niej i przytuliłam
ją, prawie dusząc. Kiedy przestałam, kobieta odetchnęła z ulgą. Trochę dlatego,
że ją puściłam, a trochę dlatego, że mi się podobało.
-
Jeszcze tylko biżuteria - powiedział Velvet, pokazując zielone kolczyki w
kształcie kół.
Co
to, to nie!
Włosy
mogę obciąć, ale nie będę przekuwać uszu! Mężczyzna widząc moją minę od razu
pospieszył z wyjaśnieniem.
-
Nie, nie, nie. To nie są kolczyki, to klipsy, nie martw się.
Założył
mi je, a ja ponownie spojrzałam się w lustro. W ogóle się nie poznawałam.
Wyglądałam na o rok albo dwa starszą. I wyglądałam jak nie ja. Nigdy nie miałam
takich włosów, nigdy nie miałam takiego makijażu i nigdy nie miałam takich
kolczyków czy sukienki. Nawet sandałów. Wyglądałam ładniej. Po prostu nie
mogłam uwierzyć w to co widzę. Jeżeli publiczność ma mnie taką zapamiętać, to
ja w to wchodzę. Pomyślałam o rodzicach. Co oni pomyślą na taką zmianę? Mam
nadzieję, że się nie zdenerwują. Bogowie, oni mnie będą oglądać. Całkowicie o
tym zapomniałam. Muszę się zachowywać pewnie. Nie mogą zobaczyć, że się tak piekielnie
boję, bo się załamią. Bo ja się załamię.
Zdałam sobie sprawę, że póki oni są według mnie w miarę spokojni, nie oszalałam
albo raczej nie oszalałam kompletnie. Dzięki temu jeszcze się trzymam.
҉
Wszystkich, którzy oczekiwali
wywiadu, bardzo przepraszam!
Obiecuję, że za tydzień, zamiast
„Córki Wojny” otrzymacie wywiad.
To tyle w kwestii przeprosin.
Jak wam się podobało? Co myślicie
o przemianie Ewei? Jeżeli macie
uwagi co do czegokolwiek, dajcie znać. Zależy mi na krytyce, bowiem jest lepsza
od ciszy, a ja mogę się czegoś nauczyć.
To tyle z mojej strony
Okej
Rozdział bardzo dobry choć nie ukrywam, że mile widziane jest więcej akcji. Tu jednak ciężko byłoby ją wcisnąć więc fajnie, że nie pchałąś jej na siłę. Jak wyobraziłam sobie sukienkę Ewei to oczy mi zabłysły aż chciałabym zobaczyć na żywo. Super extra życzę weny :)
OdpowiedzUsuńJak zaczęłaś opisywać scenę ścięcia kasztanowych włosów sięgających do połowy pleców, na krótkie sięgające do połowy szyi, to ktoś mi się narzucił na myśl. Zgadnij kto?
OdpowiedzUsuń