Ponownie
wędrowałam. Miałam wrażenie, że kręcę się w kółko. Ciągle chodziłam po tym
samym terenie, rozpoznawałam nawet poszczególne charakterystyczne punkty
orientacyjne.
Jak
na ilość dni spędzonych przeze mnie na arenie zaskakująco często widywałam
trybutów. Było to nienormalne zważając na to, że w poprzednich latach spotkanie
czegokolwiek posiadającego rozum było prawie niemożliwe.
Istniała
jednak pewna dobra wiadomość: arena przestała być piekarniko-lodówką, stała się
jedynie lodówką w nocy, czasem w dzień! Najwyraźniej organizatorom skończyła
się kasa na kaloryfery (tudzież huty szkła…), co specjalnie mnie nie martwiło.
Wręcz przeciwnie, byłam lepiej przystosowana do panujących teraz warunków.
Zawsze lubiłam zimno, pomagało mi w myśleniu, podczas gdy gorąc sprawiał, że
byłam mocno przymulona.
Gdybym
powiedziała samej sobie sprzed tygodnia, że przez kolejne dni nic się nie
działo, to wyśmiałabym siebie z przyszłości. Jak to? Na arenie? Coś ty,
przecież tam będzie bezustanna jatka!
HAHAHAHAHA…
nie.
Dużo
chodziłam przez następne parę dni, jadłam, piłam, robiłam na drutach i gdyby
nie świadomość, ze otaczają mnie kamery, to pewnie myślałabym, że jestem sama.
Istniał
pewien problem – kiedy na arenie nic się nie dzieje, to sponsorzy są
niezadowoleni. Wówczas należy się spodziewać niespodzianek.
Bardzo
przykrych niespodzianek.
Nie
obchodziło mnie jednak akurat to. Ze strachem przyglądałam się, jak mój zapas
prowiantu topnieje. Wody również nie zostało zbyt wiele. Czułam, że niewiele
mnie dzieli od jego całkowitego wyczerpania.
Robiłam
wszystko, by o tym nie myśleć. Przywoływałam do siebie coraz to dziwniejsze
myśli.
Często
myślałam o moich snach.
Każdego
wieczoru, gdy tylko zamknęłam oczy, wokół mojej świadomości zaczynały się dziać
dziwne rzeczy. Czasem widziałam obrazy różnych sytuacji, były jednak zbyt
niewyraźne, bym mogła coś zrozumieć.
Czasem
jednak miałam wizje, nie do końca jasne, ale zdecydowanie coś znaczące. W
wolnych chwilach, czyli prawie całymi dniami, próbowałam rozszyfrować ich
znaczenie. Wszystkie moje teorie to były tylko domysły, ale gdyby okazały się
prawdą…
Rozmyślania
przerwał mi pewien widok. Widok, który od wielu dni był bardzo przeze mnie
oczekiwany.
Krzak
jagód.
Podeszłam
do niego ostrożnie i powąchałam owoce. Zapach wydawał się być idealny. Mój
pusty brzuch zaburczał, domagając się jedzenia. Spojrzałam na liście. Miały
delikatne kolce na końcach i przypominały mi takie, o których uczyłam się w ośrodku
szkoleniowym.
Wszystko
sprawiało jadalne wrażenie.
Nie
mogłam uwierzyć własnemu szczęściu. Zaczęłam zrywać jagody i wrzucać je do
pustej siatki po suszonych owocach.
Wyjęłam
z plecaka bukłak z wodą i pociągnęłam duży łyk. Teraz nie muszę oszczędzać,
bowiem trafiłam na nowe źródło. Położyłam wodę na ziemi, po czym sięgnęłam po
pomarańczową miskę. Gdy napełniłam ją już całkowicie owocami, sięgnęłam po
jedną soczystą kuleczkę i włożyłam ją do buzi.
Słodki
sok rozpłynął się mi się w ustach. Przełknęłam powoli, mając wrażenie, że coś
jest nie tak.
Świat
przede mną wydał się nagle strasznie rozmazany. Zaczęło kręcić mi się w głowie,
całkowicie straciłam równowagę. Ból głowy, z początku delikatny, ledwo dawał mi
myśleć.
Jednak
w mojej podświadomości zaczęła rodzić się jedna, przerażająca myśl.
Umieram.
Ogarnął
mnie strach, nie czułam go jednak całym ciałem. Moja świadomość znajdowała się
teraz z tyłu głowy, w malutkim baloniku, mogącym odlecieć w każdej chwili.
Nagle
zaczęłam słyszeć jednostajne pikanie. Wbijało się w moją głowę niczym gwoździe.
Chciałam już mieć to za sobą, byleby tylko ten ból zniknął.
Leć,
baloniku, zostaw wszystko za sobą.
Pikanie
nasiliło się.
Patrzyłam
się na niebo, jednak wzrok odmawiał posłuszeństwa. Było niesamowicie jasno. Coś
jednak przysłoniło tę światłość.
Jakaś
czarna, ziejąca zimnem kropka sprawiła, że nagle poczułam się lepiej.
Czarna
kropka była spadochronikiem.
Czułam
się fatalnie, ledwie mogłam się ruszać. Wiedziałam, że nie usiądę, jednak
przewróciłam się na brzuch i czując straszliwy ból rozchodzący się po całym
ciele od żołądka, zaczęłam walczyć z pokrywką.
Walczyłam
o życie.
Moje
palce ześlizgnęły się z wieczka, ciągnąc je za sobą. Wewnątrz pojemnika
znajdował się biały proszek, a obok, na kartce, widniały napisane eleganckim
pismem ogromne litery. Tylko dzięki temu zdołałam je odczytać.
„WYPIJ
NATYCHMIAST!!!” ~ Oriane
Moje
dłonie trzęsły się, a ja czułam zimno i gorąco jednocześnie. Siliłam się na
spokój, jednak nie wiedziałam co robić.
Moja
świadomość ledwie się trzymała, rozpaczliwie próbując mnie nie opuszczać.
Drżącą
ręką przewróciłam pomarańczową miskę, z której wysypały się jagody. Próbowałam
sięgnąć po wodę. Ledwie ją złapałam, wypuściłam ją z dłoni, które nie chciały
się słuchać rozpaczającej z tyłu głowy świadomości.
W
końcu miska została napełniona wodą. Na granicy mojego pola widzenia zaczęły
się pojawiać czarne plamy. Zwiększały się z ogromną szybkością, gdy wsypałam
proszek do wody. Niewiele myśląc, podniosłam ją do ust, rozlewając tym samym
połowę napoju.
Gdy
przełknęłam, czarne plamy prawie całkowicie zakrywały kolory otaczającego mnie
świata.
Poczułam
jeden, bardzo charakterystyczny smak.
Sól.
Chwilę
potem, gdy mój żołądek zrobił fikołka, świadomość dała za wygraną i odleciała w
przestworza.
҉
Uuuuu...
OdpowiedzUsuńTak, ten komentarz nie będzie rozbudowany. Jest maraton Doctora Who, więc...
Super, jest akcja i w ogóle.
Weny i czekam na nexta
Pozdrawiam RosalieIris 😊
No dobrze...
OdpowiedzUsuńCałkiem fajny rozdział i w ogóle raczej nie będę się do niczego przyczepiać.
Martwi mnie tylko fakt, że zbyt łatwo rezygnujesz z rozpoczętych już wątków.
Był jej partner z dystryktu - słuch o nim zaginął.
Było szaleństwo Ewei - nagle ozdrowiała.
Był sojusz - zerwany po kilku zdaniach.
Pociągnij coś dłużej może. Mimo to i tak bardzo lubię twoją twórczość, masz talent.