20 marca 2016

Epilog

Tego dnia słońce prześwitywało pomiędzy liśćmi drzew siódemki.
Vin obudził się w przepięknie rzeźbionym łóżku w wiosce zwycięzców.
Tak, jego marzenie się spełniło.
Miał jednak sen.
Niewiarygodny sen.
Zerwał się do biegu.
Biegł, dopóki nie trafił na drugi koniec miasteczka.
Nie zważał na to, że wszyscy patrzą się na niego, jakby oszalał.
Usiadł na ławeczce przy moim grobie.
I patrzył się na martwy kamień.
Stałam tuż za nim.
- Wiem, że nie żyjesz… - powiedział powoli.
Nie musiał się spieszyć.
- Masz rację – odezwał się głos za jego plecami.
Do akcji wkroczyła moja mama.
- Ja… - chłopak nie wiedział co powiedzieć.
- Ty. – Moja mama uśmiechnęła się.
Nie był to uśmiech kobiety, którą opuściło dziecko.
Moja mama wiedziała.
- Miałem sen – rzekł rudzielec.
- Wiem – mama usiadła obok niego na ławce.
- Skąd pani wie?
- Ja też miałam.
Zapadła chwila ciszy.
- Ona wróci. – Vin przerwał milczenie.
- Oczywiście. Będzie kimś wielkim. Na przykład królewną.
Ja już jestem Królewną.
- Wiem.
- Och, jeszcze się zdziwisz.
Wszyscy się zdziwią – pomyślałam patrząc na tych dwoje. - Choć może nie oni.
- Ja… myślę, że to dopiero początek.
- Wszystko, co dla niektórych jest początkiem, dla innych jest końcem.
- A dla pani?
- Dla mnie to początek.
Ponownie zapadła cisza, przerywana jedynie szelestem wiatru w drzewach.
- Czasami mam wrażenie, że ją słyszę – powiedziała mama.
- Bo tak jest – odparłam.
Usiadłam na pobliskiej wierzbie płaczącej, której gałęzie opadały aż na mój grób.
- Teraz ja też – szepnął Vin, patrząc się na ruszające się bez przyczyny konary drzewa.
Pierwsza kostka domina już się przewróciła.
Niedługo pociągnie za sobą wiele innych.
Państwo Mason spodziewają się kolejnego dziecka.
W dalekim dystrykcie czwartym inne dziecko urodzi się za dwa lata.
A w dystrykcie dwunastym, przy akompaniamencie kilofów, właśnie całuje się pewna młoda para.
Kostki domina.
Wszyscy nimi jesteśmy.
Ja byłam po prostu tą pierwszą, choćby przez przypadek.
Poruszając delikatnie gałązkami zaczęłam śpiewać.
Mój głos, unoszony przez wiatr, docierał do milionów uszu.

Był sobie król,
Był sobie paź
I była też królewna.
Żyli wśród róż.
Nie znali burz.
Rzecz najzupełniej pewna.

Lecz straszny los,
Okrutna śmierć
W udziale im przypadła.
Króla zjadł pies,
Pazia zjadł kot,
Królewnę myszka zjadła.

Lecz żeby ci
Nie było żal,
Dziecino ma kochana.
Z cukru był król,
Z piernika paź,
Królewna z marcepanu.

Nie martw się już,
Choć zginęli
Ze śmiercią się pogodzili.
Gdy umarli
Nie płakał nikt.
Potem się odrodzili.

Jeżeli mi
Nie wierzysz znów,
Odpowiedź to wylewna:
Bogaczem król,
Aktorem paź,
najlepszą była królewna.

„Kim została?”,
Zapytasz się,
Lecz odpowiedź nie u mnie.
Może kiedyś
Ujrzysz ją, jak
Na bitwie stąpa dumnie.

„Przeciw komu
Bitwa ta jest?”
Spytasz się zatem pewnie.
Przeciw temu,
Co dzieciom mym
Walczyć każe na arenie.


2 komentarze:

  1. Piękne zakończenie! Trochę smutne,ale piękne 😊 i szkoda że już się skończyło, to było naprawdę wciągające!

    OdpowiedzUsuń
  2. Zaczynam od końca, ale chyba tak to już ze mną jest. Na razie krótko - Twój styl mi się podoba, czytało się lekko, a wiersz na końcu jest genialny!
    Jak tylko znajdę więcej czasu to z pewnością wezmę się za Twoje opowiadanie!
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń