Tego
dnia słońce prześwitywało pomiędzy liśćmi drzew siódemki.
Vin obudził się w
przepięknie rzeźbionym łóżku w wiosce zwycięzców.
Tak,
jego marzenie się spełniło.
Miał
jednak sen.
Niewiarygodny
sen.
Zerwał
się do biegu.
Biegł,
dopóki nie trafił na drugi koniec miasteczka.
Nie
zważał na to, że wszyscy patrzą się na niego, jakby oszalał.
Usiadł
na ławeczce przy moim grobie.
I
patrzył się na martwy kamień.
Stałam
tuż za nim.
-
Wiem, że nie żyjesz… - powiedział powoli.
Nie
musiał się spieszyć.
-
Masz rację – odezwał się głos za jego plecami.
Do
akcji wkroczyła moja mama.
-
Ja… - chłopak nie wiedział co powiedzieć.
-
Ty. – Moja mama uśmiechnęła się.
Nie
był to uśmiech kobiety, którą opuściło dziecko.
Moja
mama wiedziała.
-
Miałem sen – rzekł rudzielec.
-
Wiem – mama usiadła obok niego na ławce.
-
Skąd pani wie?
-
Ja też miałam.
Zapadła
chwila ciszy.
-
Ona wróci. – Vin przerwał milczenie.
-
Oczywiście. Będzie kimś wielkim. Na przykład królewną.
Ja
już jestem Królewną.
-
Wiem.
-
Och, jeszcze się zdziwisz.
Wszyscy
się zdziwią – pomyślałam patrząc na tych dwoje. - Choć może nie oni.
-
Ja… myślę, że to dopiero początek.
-
Wszystko, co dla niektórych jest początkiem, dla innych jest końcem.
-
A dla pani?
-
Dla mnie to początek.
Ponownie
zapadła cisza, przerywana jedynie szelestem wiatru w drzewach.
-
Czasami mam wrażenie, że ją słyszę – powiedziała mama.
-
Bo tak jest – odparłam.
Usiadłam
na pobliskiej wierzbie płaczącej, której gałęzie opadały aż na mój grób.
-
Teraz ja też – szepnął Vin, patrząc się na ruszające się bez przyczyny konary drzewa.
Pierwsza
kostka domina już się przewróciła.
Niedługo
pociągnie za sobą wiele innych.
Państwo
Mason spodziewają się kolejnego dziecka.
W
dalekim dystrykcie czwartym inne dziecko urodzi się za dwa lata.
A
w dystrykcie dwunastym, przy akompaniamencie kilofów, właśnie całuje się pewna
młoda para.
Kostki
domina.
Wszyscy
nimi jesteśmy.
Ja
byłam po prostu tą pierwszą, choćby przez przypadek.
Poruszając
delikatnie gałązkami zaczęłam śpiewać.
Mój
głos, unoszony przez wiatr, docierał do milionów uszu.
Był
sobie król,
Był
sobie paź
I
była też królewna.
Żyli
wśród róż.
Nie
znali burz.
Rzecz
najzupełniej pewna.
Lecz
straszny los,
Okrutna
śmierć
W
udziale im przypadła.
Króla
zjadł pies,
Pazia
zjadł kot,
Królewnę
myszka zjadła.
Lecz
żeby ci
Nie
było żal,
Dziecino
ma kochana.
Z
cukru był król,
Z
piernika paź,
Królewna
z marcepanu.
Nie
martw się już,
Choć
zginęli
Ze
śmiercią się pogodzili.
Gdy
umarli
Nie
płakał nikt.
Potem
się odrodzili.
Jeżeli
mi
Nie
wierzysz znów,
Odpowiedź
to wylewna:
Bogaczem
król,
Aktorem
paź,
najlepszą
była królewna.
„Kim została?”,
Zapytasz się,
Lecz odpowiedź
nie u mnie.
Może kiedyś
Ujrzysz ją, jak
Na bitwie stąpa
dumnie.
„Przeciw komu
Bitwa ta jest?”
Spytasz się
zatem pewnie.
Przeciw temu,
Co dzieciom mym
Walczyć każe na
arenie.
Piękne zakończenie! Trochę smutne,ale piękne 😊 i szkoda że już się skończyło, to było naprawdę wciągające!
OdpowiedzUsuńZaczynam od końca, ale chyba tak to już ze mną jest. Na razie krótko - Twój styl mi się podoba, czytało się lekko, a wiersz na końcu jest genialny!
OdpowiedzUsuńJak tylko znajdę więcej czasu to z pewnością wezmę się za Twoje opowiadanie!
Pozdrawiam!