Było
zimno.
Bardzo
zimno.
Czemu
jest tak zimno?
I
czemu mnie tak boli noga?
Gwałtownie
otworzyłam oczy i ujrzałam niebo.
I
gwiazdy.
Miliony
gwiazd.
A
pomiędzy nimi stróżka krwi, wypływająca spod pnia.
O
boże.
On
nie żyje.
Jeszcze
przed chwilą było inaczej, a teraz…
Nie
ma go.
Jest
tylko kolosalne drzewo.
Zmiech.
Trzeba
go zniszczyć.
Starając
się nie ruszać szczególnie nogą zaczęłam zbierać najbliższe gałęzie, co nie
było szczególnie trudne, biorąc pod uwagę fakt, że leżały wszędzie, jak okiem
sięgnąć. Ułożyłam z nich zgrabny stosik i podpaliłam.
Poszło
zdumiewająco łatwo. Czyżby te drzewa były aż tak suche?
Niech
płoną.
Niech
znikną.
Płomień
wystrzelił w górę, a ja stałam jak sparaliżowana i patrzyłam w jego kierunku.
Było
mi zimno i strasznie kręciło mi się w głowie.
Musiałam
stracić dużo krwi.
Byłam
pewna, że podczas naszej desperackiej ucieczki zginęło przynajmniej parę osób.
Mało ludzi mogło być w tym czasie w wystarczającej odległości, by zobaczyć
ogień. Dorzuciłam w takim razie kolejną ilość gałęzi do ognia.
By
płonęły.
A
razem z nimi ta arena.
By
nic z niej nie zostało.
Bezwiednie
zaczęłam śpiewać doskonale znaną mi piosenkę, bojąc się choć na chwilę zamknąć
oczy.
Strużka
krwi.
Był sobie król,
Był sobie paź
I była też
królewna.
Żyli wśród róż.
Nie znali burz.
Rzecz
najzupełniej pewna.
Lecz straszny
los,
Okrutna śmierć
W udziale im
przypadła.
Króla zjadł
pies,
Pazia zjadł
kot,
Królewnę myszka
zjadła.
Lecz żeby ci
Nie było żal,
Dziecino ma
kochana.
Z cukru był
król,
Z piernika paź,
Królewna z
marcepanu.
Nie martw się
już,
Choć zginęli
Ze śmiercią się
pogodzili.
Gdy umarli
Nie płakał nikt.
Potem się
odrodzili.
Jeżeli mi
Nie wierzysz
znów,
Odpowiedź to
wylewna:
Bogaczem król,
Aktorem paź,
najlepszą była
królewna.
„Kim została?”,
Zapytasz się,
Lecz odpowiedź
nie u mnie.
Może kiedyś
Ujrzysz ją, jak
Na bitwie stąpa
dumnie.
Zadrżałam.
Mimochodem
dotknęłam czoła.
Było
gorące.
A
ja czułam się źle. Z pewnością nadprogramowe zwrotki to były majaki…
Zamarłam.
Dopiero
teraz zorientowałam się, że nie zaśpiewałam tej piosenki w oryginalnej wersji.
Dodałam
trzy nowe zwrotki, zupełnie nie wiedząc o tym. I z pewnością dodałabym jeszcze
jedną, gdybym w porę nie przestała śpiewać.
Słyszałam
ją w głowie.
Słyszałam
te słowa…
„Przeciw komu
Bitwa ta jest?”
Spytasz się
zatem pewnie.
Przeciw temu,
Co dzieciom mym
Walczyć każe na
arenie.
Oparłam
się plecami o przewrócony pień.
Patrzyłam
się w gwiazdy.
I
widziałam oczy.
Oczy
ze snu.
Bolała
mnie noga. Strasznie. Czułam, że straciłam za dużo krwi, więc mimowolnie
położyłam się na liściach, które poodrywałam z użytych do ognia gałęzi. Były
wygodne.
Starałam
się na zwracać uwagi na to, że robi się potwornie zimno. Nie miałam jednak
kurtki, więc było to trudne. Postarałam się być tak blisko ognia, jak to
możliwe.
A
on płonął.
Z
minuty na minutę mój stan się pogarszał.
Nie
musiałam tym razem dotykać czoła, by dowiedzieć się, że ma naprawdę wysoką temperaturę.
Miałam
ochotę tylko spać.
Starałam
się zamknąć oczy, jednak coś mi w tym przeszkadzało.
Gdy
je zamykałam, widziałam stróżkę krwi.
I
Jacoba.
Więc
patrzyłam się w stronę ognia.
Nie
był to jednak zwyczajny ogień.
Coś
zaczynało się dziać wewnątrz niego.
Patrzyłam
ze spokojem na pojawiającą się powoli w nim wizję. Czułam się tak źle, że nie
wydało mi się to szczególnie dziwne.
Mogłam
przecież już spać.
Chwilę
potem zobaczyłam bibliotekę dziadka i Oriane, stojącą obok niego. Byli
pogrążeni w rozmowie, a płomienie układały się idealnie w ich kolorowe
sylwetki.
-
I… ona może mieć takie zdolności jak ty, tak? – spytał dziadek.
-
Już jest duża, a rytuał trzeba przeprowadzić w bardzo młodym wieku, więc może
się nie udać. Ale tak, może mieć – odparła spokojnie Oriane.
-
Niewiarygodne. Tak, zgadzam się.
-
Mam się spytać jej matki?
-
Nie… lepiej nie – powiedział spokojnie dziadek. – Ona może zechcieć, byś jej
też przekazała cząstkę zdolności.
-
Ja nic jej nie przekażę. Po prostu obudzę w niej to, co już ma.
Dziadek
kiwnął głową, a wizja spłonęła.
Chwilę
potem jednak powstała kolejna na jej miejsce.
Tym
razem był to mój pokój.
Zobaczyłam
siebie, leżącą w łóżku. Spałam, a nade mną pochylała się kobieta w czarnych
szatach.
Oriane.
Mamrotała
coś cicho. Jej głos był spokojny i pełen napięcia.
Oraz
podekscytowania.
W
tym momencie drzwi się otworzyły, a do pokoju wpadło światło. Kobieta
wyskoczyła natychmiast przez balkon.
Po
chwili znów widziałam bibliotekę dziadka.
-
Drzemie w niej wielka moc – powiedziała Oriane. – Zbyt wielka. Gdyby ją całą
obudzić, dziewczyna umarłaby na miejscu.
-
Mówiłaś, że ci się udało… - powiedział dziadek z niedowierzaniem.
-
Cząsteczkę –uściśliła Oriane. – Malutki kawałek. Planowałam więcej, ale ktoś mi
przerwał…
Wizja
spłonęła, jak wszystkie pozostałe.
Rozejrzałam
się dookoła, sprawdzając, czy nikt nie idzie. Nadal było ciemno.
I
te gwiazdy.
Ja
znam te gwiazdy.
I
ogień.
Tym
razem pracowałam w lesie…
Odwróciłam
wzrok.
Pamiętałam
ten dzień.
To
drzewo zwaliło się cudem nie na mnie, ale na tamtego faceta.
I
strużka krwi.
Tak
podobna.
I
ogień.
Tym
razem były to igrzyska.
Spałam.
Była
to pierwsza noc.
Widziałam,
jak szamocę się w łóżku, a nade mną stała Oriane i się uśmiechała. Nie był to
wredny uśmiech, raczej uśmiech pełen radości.
-
Wiedziałam – szepnęła, podchodząc do szafki, w której ukryłam Złotomyślnik. –
Gdyby tylko Davon mógł to zobaczyć… - jej głos nagle stał się smutny. – Czemu
akurat teraz jej dar zaczął się objawiać? Gdyby tylko…
Otworzyła
notes i szybko napisała tam coś długopisem.
Ile
bym dała, by to teraz zobaczyć.
Gdy
wizja zaczęła się zmieniać, odwróciłam wzrok od płomieni.
Ja
nie śniłam. Naprawdę widziałam to wszystko w płomieniach.
Położyłam
głowę, bo nie mogłam już utrzymać jej w pionie.
Objęłam
nogi rękoma.
Było
zbyt zimno, by to mogła być prawda.
I
zbyt ciepło, bym była całkowicie przytomna.
Ruch
w płomieniach ponownie przykuł moją uwagę.
Ujrzałam
dziewczynę. Tę samą, co pojawiła się w moim śnie, choć młodszą. Miała najwyżej
trzynaście lat.
Choć
nie widziałam jej twarzy, wiedziałam, że to ona.
Polowała.
Towarzyszył jej chłopak, brunet.
Towarzyszył
jej Jacob.
Kiedy
wypuściła strzałę, zobaczyłam, jak przebija ona serce królika, hamując jego funkcjonowanie.
Królika dwa
razy większego niż pozostałe.
-
No, jedzenie na parę następnych dni – powiedziała z uśmiechem.
I
odwróciła się.
Mimo
brązowych oczu, wiedziałam, kto to był.
To
byłam ja.
Nie
mogłam nawet odskoczyć, bo nie byłam w stanie. Moje oczy kleiły się do siebie.
Moja świadomość znów zdecydowała się na wyprawę balonem, choć dopiero
przygotowywała ekwipunek.
Zamknęłam
oczy.
Wiedziałam
naprawdę zbyt wiele.
Olśniło
mnie wtedy.
Jestem jasnowidzką.
Byłam
na wpół przytomna, ale doskonale o tym wiedziałam.
Wiedziałam
tez wiele innych rzeczy.
- To nie jest koniec - wykrztusiłam. - To dopiero początek.
Świadomość
wybrała się na swoją ostatnią podróż balonem. Razem z nią odlatywała moja
dusza.
Odlatywałam
ja.
Patrzyłam
się na swoje ciało na dole.
Byłam
uśmiechnięta.
To
dobrze.
Niech
wiedzą, że śmierć jest moją przyjaciółką.
҉
O rany, rany, ona umiera? I czy widziała Karnisz?? Idę czytać następny!
OdpowiedzUsuń