7 czerwca 2015

Córka Wojny: Trochę nienormalne porwanie

Hejo!
Pewnie każdy zauważył, że niedawno na naszych kalendarzach zagościł tak ładnie wyglądający napis jak „długi weekend” (u niektórych pewnie w tylko w przenośni, ale nie czepiajmy się szczegółów). W związku z owym wydarzeniem miałam ogrom czasu i dokończyłam całą „Córkę Wojny”.
Z góry uprzedzam, że to, co jest tu zamieszczone jest tylko marną częścią dłuższego cyklu. Całość będzie pewnie miała ok. 8/9 części. To jest ledwie 3.
Ale nie martwcie się! Nie porzuciłam Ewey! Rozdziały o niej będą się nadal regularnie pojawiać (najbliższy pewnie 15 czerwca)!

Ale nie będę was zanudzać długą gadką. Na zakończenie życzę jeszcze dobrych ocen i cierpliwości, w końcu już tak mało czasu do wakacji!

Okej

҉ 

Obudziłam się w samochodzie. Głowa mnie bolała, jakbym próbowała się dostać na peron nr 9 ¾ na stacji King Cross. Rzecz jasna, nie będąc czarodziejem i lądując łepetyną na ścianie.
Zgadywałam, że siedzę w tym samym pojeździe, który wjechał wówczas na ulicę. Był to bardzo sensowny wniosek, jak na mnie.
Wolno rozejrzałam się. Leżałam na tylnym siedzeniu auta. Na przednim siedział chłopak. George. Prowadził samochód. Jakim prawem miał prawo jazdy? Ja też chcę! Nienawidzę kolesia.
- Co jest?! - wrzasnęłam, zanim się zorientowałam co robię. Próbowałam gestykulować, ale, ponieważ ręce miałam związane na plecach, nici z tego wyszły. Albo raczej sznury.
- Śpiąca królewna się obudziła? – spytał George.
- Tak!!! I pyta cię CO JEST?!!!
- Więcej głupich pytań? – spytał, parodiując moje zachowanie sprzed… pół godziny? Półtorej? Dnia? Nie miałam pojęcia gdzie byłam, jak się tam znalazłam (choć tego akurat mogłam się domyślić) i ile tam byłam.
- Tak!!! Co ja tu do cholery robię?!
- Niczym się to pytanie nie różni od poprzedniego, jeżeli dobrze zrozumiałem.
- Czy możesz mi w takim razie łaskawie odpowiedzieć na któreś z nich!?
- Wrzeszczysz, coś jeszcze?
- Zostałam porwana!? – spytałam spokojnie(j). Było to czymś zupełnie innym niż moje wrzaski.
- Szczerze?
- Tylko takich odpowiedzi słucham.
- Tak.
Nastała chwila ciszy.
- Ile jestem nieprzytomna?
- Jakiś dzień. - to by wyjaśniało burczenie w moim brzuchu.
Miałam chwilę do przemyślenia sprawy. Jak zwykle wyciągnęłam dziwaczne wnioski.
- Nareszcie się coś dzieje w moim życiu! Dziękuję, mordeczko! Mam udawać, że chcę uciec, czy przyłączyć się do ciebie i wspólnie porywać bogate 12-latki?
Moja entuzjastyczna reakcja najwyraźniej go zatkała. Pewnie spodziewał się czegoś typu: „odstaw mnie do domu!”, „o nie! Ja nie chcę!” lub coś w ten deseń. Ciekawe, przecież zdążył mnie jako tako poznać… no cóż, jeszcze wiele niespodzianek spotka go z mojej strony.
- Czyli cię to nie rusza?
- Póki moje życie jest bezpieczne, jestem do twojej dyspozycji. - i wyszczerzyłam się do niego w wielkim uśmiechu.
Chłopak długą chwilę przyglądał mi się.
- Czyli nie zrobiło to na tobie wrażenia?
- Zrobiło, idioto. Jednak po jakimś czasie człowiek przyzwyczaja się do nienormalnych sytuacji. Wiesz, latające konie. Nowy, choć nie nowy facet w szkole, który cię śledzi, a później porywa. Normalka.
- Chwila, czy ty powiedziałaś „latające konie”?
- Taaa… pegazy. I centaury. Raz jak jechałam pociągiem miałam wrażenie, że je widzę, podczas gdy pozostali wrzeszczeli coś o dzikich mustangach…
- Czyli widziałaś latające konie?
- Tak. Jak raz byłam w parku na pikniku z koleżanką i strasznie się chichrałyśmy ze wszystkiego, bo Coca Coli za dużo wypiłyśmy, a ja się wyciągnęłam na trawie i gapiłam w chmury, a tam takie rumaki. Myślałam, że to przez Coca Colę, więc milczałam. A co?
- Nic dziwnego, że Mgła na ciebie nie podziałała… - mruknął i spojrzał się  na drogę. - …Pierwsze widzę herosa odpornego na Mgłę… - zaczął gadać do siebie. - …Zwykle widzą dopiero po uświadomieniu im całości…
I jeszcze parę rzeczy tego typu. Nic nie rozumiałam z tego, ale najwyraźniej nie miałam, bo chłopak pewnie myślał, że go nie słyszę.
- Czy możesz mi wreszcie wytłumaczyć, o czym ty tam ględzisz?! – nie wytrzymałam.
- Czy ty przez chwilę możesz siedzieć cicho?!
- Nie.
- Trzeba ci było wsadzić ten knebel…
Pozostawiłam tę uwagę bez komentarza.
Dalej jechaliśmy w milczeniu. Jednak wszystko, co ciche, kiedyś się kończy. Wbrew wszelkim przewidywaniom to nie ja ją przerwałam. Ani fotel. Zrobił to George.
- Bogowie olimpijscy istnieją. Żyli dawniej, teraz też tak jest. Ale są głupi i zgorzkniali. Nie obchodzą ich dzieci, które mają z śmiertelnikami, liczy się dla nich tylko noc, w którą one powstają. Później mają wszystko w nosie. Powstał jakiś tam obóz, w którym są one szkolone do walki z potworami, a bogowie zlecają im nic nie warte misje mające na celu tylko utrzymanie ich pozycji w oczach tych głupców. Tamci je spełniają i są pewni, że oznacza to dla nich wieczną chwałę. Jednak czasy Herkulesa i Tezeusza się skończyły i taki wyczyn, jak wykradnięcie jabłka z ogrodu Hesperyd nie jest już sławiony w pieśniach. Tylko herosowaci koledzy o tym wiedzą. Mój Pan jest ojcem pierwszych bogów. Połykał ich tuż po narodzinach, a ja jestem pewien, że gdyby zostali w jego żołądku lepiej by to dla nich wyszło. Ale to nie ważne. Największy z bogów poćwiartował go i wrzucił do otchłani, gdzie musiał gnić przez miliony lat. Ale jego ponowne powstanie jest bliskie, wiesz? Z każdym nowym zwolennikiem ponownie staje się całością, a kiedy będzie na tyle potężny, jego armia uderzy na Olimp.
Ta historia była tak absurdalna, że trudno było nie uwierzyć. Po prostu chłopak siedzący przede mną nie mógł mieć takiej wyobraźni i tyle. Dodatkowo coś w jego głosie sprawiło, że mu uwierzyłam bez oporu. Bogowie istnieją? Nie no, spoko. Są źli? Nie wątpię. Kronos (tak, pamiętam imię tego kanibala) jest dobry? W to trudniej mi było uwierzyć, ale niech mu będzie. Tylko czemu mi to mówił?
Odpowiedź dostałam trochę nazbyt szybko.
- Stephen, jesteś herosem. Twój ojciec nam to powiedział. Chce, byś przyłączyła się do naszej armii i wsparła Pana Czasu przeciwko tym... idiotom. Przyłącz się do nas, a nie pożałujesz. Nastanie nowy, złoty wiek.
Okej. Spoko. Czy tylko dla mnie zabrzmiało to jakoś złowieszczo? Przecież złoty wiek ma się kojarzyć z krainą mlekiem i miodem płynącą, a tu takie „ojej, czy mam się bać?”. A może to tylko mój zwariowany umysł tak to odebrał?

Po moich licznych protestach w związku z moim boskim pochodzeniem (boska byłam, ale nie za sprawą jakiegoś kolesia), istnieniem bogów i bla, bla, bla, po długich tłumaczeniach Georga, który za wszelką cenę próbował mi udowodnić, że ma racje, po licznych moich sprzeciwach, które wyrażałam tylko dlatego, że go nie lubię oraz po naszej (albo raczej Georga i w małej części mojej) wizycie w McDonaldzie, dotarliśmy na miejsce.
Czyli do San Francisco.
Czemu tam? Bogowie raczą wiedzieć. Albo raczej tytani. Podobno na którejś z gór wznosiła się siedziba Pana Czasu, kanibala, zwanego także Kronosem. Jakoś Ohthyrys, czy raczej Othrys? Czemu w tej starożytnej Grecji są takie trudne nazwy? Czy to moja wina, że mieli jakiś porąbany język i my teraz mamy się go uczyć vel pamiętać imiona? Nie mam nic przeciwko Zeusowi, Hadesowi, Atenie czy nawet Hefajstosowi. Byli jedyną rzeczą jaką zapamiętałam z lekcji, więc cieszyłam się, że mogą mi się przydać w życiu. Gorzej z Polybetosem, Polubentosem czy innymi Po-coś-tam-ami, So-coś-tam-ami, czy wielosylabowymi osobliwościami, których za żadne skarby świata nie zapamiętam.
Ale odchodzę od tematu. Znaleźliśmy się na górze Tamalpais (a ja mówiłam, że to w starożytnej Grecji są trudne nazwy?). W pewnym miejscu drogi, jako że już zachodziło słońce pojawiła się mgła. Dodatkowo wyczułam w powietrzu coś na kształt… magii? Nie no, to już przesada!
Na szczycie wysiedliśmy z samochodu.
- Hej, możesz mi łaskawie rozwiązać ręce, trochę mi się wpijają te sznurki w nadgarstki? - zagadnęłam.
- Nie.
- Słuchaj, wmawiałeś mi przez całą drogę, że wy jesteście ci dobrzy, a teraz nie chcesz mi zwyczajnie zdjąć lin ograniczających w znacznym stopniu ruchy. To jest podejrzane.
- My jesteśmy ci dobrzy. – znów mu uwierzyłam jak głupia. Wmawiałam sobie, że nie ma racji, a świadczył o tym powoli pojawiający się uciążliwy ból palców z powodu niedoboru krwi. Nagle mnie olśniło.
- Czemu mnie czarujesz?
- Nie czaruję cię. - odpowiedział trochę zbyt pospiesznie.
On mnie nie czaruje. NIE czaruje.
On cię czaruje, idiotko!
- W takim razie, czyim jesteś synem?
- Ojca mego i matki mojej.
- Pytam się, kto jest twoją matką, w takim razie.
- Afrodyta.
Oczywiście! Piękną ma mordeczkę gościu, a dodatkowo słyszałam, że Afrodyta miała umiejętność nakłaniania innych do swojej woli, za pomocą głosu. Czyżby to było dziedziczne?
- Rozwiążesz mi nadgarstki? – spytałam jeszcze raz, zaczynając bawić się sznurkiem.
- Nie.
Sznurek się poluźnił.
- Proszę.
- Nie.
Powoli zaczęłam rozwiązywać węzeł, ale chciałam zachować pozory.
- Bardzo, bardzo proszę!
- N I E.
Węzeł puścił. Albo jestem geniuszem (czego nie wykluczam) albo on jest kolejną różową idiotką myślącą sobie „porwę jakąś nastolatkę i zwiążę jej ręce, a ona w ogóle nie zauważy, jaki ja jestem z tego słaby, bo ją oczaruję swoją piękną buźką.” (co jest jeszcze bardziej prawdopodobne).
- Nie to nie, łaski bez. - mruknęłam strząsając luźne sznurki z rąk i zaczynając masować nadgarstki.
- Jak ty to…?
- Jak następnym razem będziesz chciał kogoś porwać, upewnij się, że umiesz wiązać porządne węzły.
Z niejaką satysfakcją patrzyłam jak dotąd jego ciągle zadowolona z siebie mina zrzedła.
- To gdzie teraz?! - krzyknęłam z entuzjazmem.
Chwilę potem zdałam sobie sprawę, że to był błąd.
Czemu?
Smoczemu.
W sensie  S M O K!
Widywałam obrazki smoków, ale uwierzcie mi; nic, co na nich zobaczyłam nie mogło się równać z tym. Ciało grube, niczym trzy pociągi położone obok siebie (może przesadzam, ale naprawdę byłam pod ogromnym wrażeniem). Na karku miał kilkadziesiąt „karków”, a na nich tyleż głów. Bydle jakich mało. Dodatkowo był „owinięty” wokół lichego drzewka, na którym rosły wcale nie liche złote owoce.
Już wiedziałam, gdzie jestem.
Ogród Hesperyd.
- Zechcesz mi wytłumaczyć, co TO jest?! - powiedziałam jak najciszej potrafiłam, jednocześnie próbując skrzyczeć chłopaka, co nie było łatwe.
- Smok. Póki nie podejdziesz do niego za blisko, nie obudzi się.
Więc on spał? Bosko. Bo mnie się wydawało, że obserwuje nas spod półprzymkniętych ślepi i myśli „No, podejdźcie bliżej, na odległość porządnego chapnięcia, głodny jestem”. I jestem pewna, że tak było, ale zostawiłam Georga w błogiej niewiedzy o prawdziwych jego zamiarach. Zamiast tego oddaliłam się jeszcze trochę, tak na wszelki wypadek. Nie to, że się bałam. Nieee… tylko dlatego... że były tam ładniejsze kwiaty (które w całym ogrodzie były olśniewające, tak na marginesie).
Przeszliśmy wyżej. Było to trudne, nie powiem. Nie zmęczyłam się jednak, bo nigdy się nie męczę. Mam niewiarygodnie dobrą kondycję, mogłabym biec pół dnia i dopiero zaczęłabym się męczyć. Sama nie wiem, dlaczego. Nie uprawiam żadnych sportów, choć PE lubię. Takie już moje cudowne życie.
A co było na górze? Niebo. Dosłownie i w przenośni. Niebo na górze jest zawsze. Ale koleś na górze podtrzymujący niebo? Nie sądzę. Zwłaszcza, że ten koleś ma 2/3 metry wzrostu i wygląda jakby trzymał „milord” ton. W co, tak szczerze, nie wątpię, biorąc pod uwagę krople potu wielkości grochu staczające się po jego czole, skroniach, szyi i jeszcze paru innych miejscach.
- Kiedy będą? – spytał George postaci pod nieboskłonem, nawet na niego nie patrząc.
- Co ci do tego? -  z wysiłkiem odburknął Atlas (tak, pamiętam również jego imię!).
Zamiast odpowiedzieć George podszedł na skraj klifu i spojrzał w dół. Nigdy nie grzeszyłam brakiem lęku wysokości, więc do niego nie dołączyłam. Chwilę przypatrywała się krajobrazowi na dole, po czym powiedział:
- Nie ważne. Chodź, Stephen. Idziemy.
I zaczął schodzić. Ja, nie chcąc przypominać posłusznego pieska, wolno ruszyłam za nim, nie próbując go doganiać. Na chwilę zostałam sam na sam z Atlasem.
- Podejdź tu na chwilę. Strasznie mnie uwiera w kark ta chmura. Potrzymasz chwilę, a ja poprawię sobie uchwyt, co? - rzekł Pan Myślę-że-cię-przechytrzę.
Jestem bezduszna, wiem. Jestem podła, wiem. Po śmierci pójdę na pola kar, wiem. Nawet nie zwróciłam uwagi na błagającego kolesia, zbyt zajęta wyglądaniem godnie i po królewsku. Rzuciłam jeszcze wzrokiem na całą górę i zobaczyłam ogromny zamek. Aż dziw, że wcześniej go nie widziałam. Był czarny i wielki, a ja nie mogłam uwierzyć, że takie coś może w ogóle stać. I że tego nie wcześniej nie dojrzałam.
Kiedy dotarłam na dół, zorientowałam się, że George czekał na mnie u stóp góry. Nie wiem, czy to z czystej kultury osobistej, czy z powodu zmęczenia, choć ja obstawiam to drugie.
Zaprowadził mnie do portu. Nie będę opisywać spaceru, bo było to głównie oglądanie budowli, unikanie wzajemnego wzroku i usiłowanie sprawiać wrażenia, jakby wszystko nas nie obchodziło (zwłaszcza ta osoba obok). Nie wiem, czemu tak wyszła w końcu nasza relacja, ale bardzo się cieszę z takiego obrotu sprawy. Idiota i tyle.
W przystani stała ogromna łódź. Statek. Piękny, biały, po prostu robiący niewiarygodne wrażenie. Obok stała mała, rozwalona łódka przykryta zielonym, podziurawionym brezentem. Chwilę patrzyłam się na nią. Sama nie wiem, dlaczego. Zobaczyłam na złoto wyszyte, umorusane litery SPQR. Rzecz jasna chwilę potem znów przeniosłam wzrok na przeogromniasty ogrom statkowy.
- Witaj w twoim nowym, tymczasowym mieszkaniu. – powiedział uroczyście George. – Witaj, na Księżniczce Andromedzie.

8 komentarzy:

  1. Świetne!
    Mi się w każdym razie bardzo podobało :)
    Myślałam, że George będzie synem takiej Nemezis czy coś w tym stylu, a tu proszę-przyrodni braciszek Piper...
    Jestem też ciekawa KTO jest boskim rodzicem naszej głównej bohaterki. Póki co trudno mi obstawiać, ale mam pewne przypuszczenia, których nie chcę póki co zdradzać.
    Podsumowanie: SUPER!
    Wiem, wiem-została porwana... Ale to i tak super!
    Margines: Czekam na więcej!!!
    Ten rozdział mi naprawdę zaimponował...
    PS: Mam kolejny rozdział (tak, tak, wiem, wiem). Trochę perspektywy Ness, Hazel i Jacoba. Jacob dowiaduje się o rzekomej "śmierci" Sharnon i Nessie. Wpadniesz?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już do ciebie lecę!
      George? Nemezis? Coś ty! On jest wykapaną córką Afrodyty! XD
      Margines: ja też XD.
      Okej

      Usuń
  2. Od tekstu "taki wyczyn, jak wykradnięcie jabłka z ogrodu Hesperyd nie jest już sławiony w pieśniach" cały czas miałam w głowie "A gdzie Luke?"
    Właśnie
    Będzie Luke?
    *jej pierwszy crush i jara się Lukie'm gdzie tylko może*
    Ogółem jest fajnie
    no i wielki plus za ff o Percym, bo Persiaka wolę o wiele bardziej od IŚ, wybacz siła wyższa.
    Czekam na więcej ;)
    Weny, słodyczy, dobrych ocen (paska, którego ja nie mam) i wszystkiego co sobie zamarzysz ;)
    Laciata <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, tak myślałam. Wiele osób bardziej lubi Persiaka, a ponieważ miałam pomysł, to go zrealizowałam XD. Napisałam już całość tego (cały długi weekend!), więc muszę cię zasmucić - Luke będzie jedynie w jednym momencie i tylko tyle :(. Sama się zdziwiłam, bo go uwielbiam, ale nie będę tam nikogo na siłę wsadzać.
      Więcej z tego ff pewnie po rozdziale XD.
      oj, pasek będzie (średnia powyżej 5), ale ja dość wysoko celuję, więc może nie wystarczyć :(.
      Okej

      Usuń
  3. Aww ten crossover jest genialny <3
    Bardzo mi się podoba!
    I nie wiem co więcej napisać bo za pół godziny pół noc, a ja nawet się nie pofatygowałam by się umyć.
    No nic pozdrawiam i tyle :D
    PaKi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! nie za bardzo wiem, co napisać dalej więc...
      Nic nie napiszę XD
      Okej

      Usuń
  4. Jestem kochana! :)) Rozdział przeczytałam wczoraj, ale z braku czasu komentuję dopiero dzisiaj...

    Co mam rzec? Cudownie! :D Szalenie spodobało mi się nawiązanie do mitologi, uwielbiam ją! :)) Afrodyta, eh... Kiedyś grałam ją w przedstawieniu, więc czuję jakąś więź z tą babką! :D ^^ Cieszę się, że bohaterka nie okazała się jakąś stękającą oraz nierozgarniętą babką, tylko potrafiła się sama wyswobodzić! :)) Kto powiedział, że bez pomocy facetów nie dajemy sobie rady? ;)) Brawo! *.*
    8/9 części! Super, ponieważ ta historia jest ogromnie ciekawa! :D Nawet chciałabym więcej, ale rozumiem już, że wszystko masz kochana zaplanowane... :) No cóż, byle do 15 i 49 igrzysk! :D ^^
    Życzę Ci potoku weny kochana! :** ^^

    Pozdrawiam serdecznie! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć! Sorry, że tak późno odpisuję, ale... brak elektroluksów trochę przeszkadza w surfowaniu XD.
      Ja też nie lubię gdy w książkach główne bohaterki czekają na księcia na białym koniu, a same nie mają pomysłów co zrobić... osobiście mam białą gorączkę, gdy ktoś mówi, ze to nie dla dziewczyny, że sobie nie poradzisz, etc. A potem gdy się za to zabieram wychodzi mi tak samo dobrze albo nawet lepiej.
      Teraz wiem, że 9 na pewno (może więcej, ale nie chcę zdradzać się z pewnymi rzeczami). No cóż, co tu więcej napisać? Uwielbiam komentarze takie jak ten twój. Strasznie przyjemnie się je czyta.
      Okej

      Usuń