1 czerwca 2015

Rozdział 4. Podróż

Oriane, bo tak nazywała się nasza mentorka, zaproponowała, by zobaczyć dożynki w innych dystryktach. Nie była szczególnie zadowolona z tego pomysłu, ale usiadłam przed telewizorem, który włączył się na polecenie Mery. Jakby na zawołanie pokazało się godło Kapitolu, a chwilę potem studio, w którym siedział Duet, osoba, którą na pewno zobaczę jeszcze parę razy.
Był czarnoskóry. Miał ogoloną głowę, którą w wielu miejscach zdobiły złote tatuaże i złoty garnitur, podkreślający złote oczy. Białe zęby oślepiały, a twarz z pewnością przeszła wiele zabiegów upiększających. Esencja Kapitolu.
- Witam wszystkich bardzo serdecznie! Dzień jest piękny, czyż nie? W sam raz na dożynki! Kiedy już o tym mowa… oto tegoroczni trybuci! - uwielbiam go. Naprawdę. Słońce świeci, ani jednej chmury… w sam raz na dożynki. Boski jest. Już lubię gościa.
 Na ekran wsunął się obraz dożynek w pierwszym dystrykcie. Uważnie patrzyłam na umięśnionego bruneta i blondynkę o wyniosłej twarzy, którzy z minami zwycięzców sami zgłosili się do zawodów, w których stawką jest życie.
W drugim dystrykcie łysy i bardzo dobrze zbudowany chłopak został wylosowany, jednak nie tak jak wszyscy. Zgłosił się na równi z innym gościem, więc trzeba ich było rozsądzić. Jego partnerką, wylosowaną, była niejaka Eona. Miała czarne, zadbane włosy do pasa i grzywkę sięgającą do brwi.
W trzecim dystrykcie wybrany został dwunastoletni chłopiec, z którego bez namysłu zgłosił się ciemny, czarnowłosy brat bez jednej ręki i dziewczyna, która wyglądała na jego o dwa lata młodszą siostrę.
W czwartym dystrykcie wybrana została niebieskooka para, która najwyraźniej żywiła do siebie ciepłe uczucia. Byli piękni. Blond włosy, idealne rysy twarzy. Miss Czwórki i jej partner.
Z kolejnych dystryktów zapamiętałam jedynie chłopca w moim wieku, którego brat zginął na poprzednich igrzyskach, bardzo wysoką, jasnowłosą dziewczynę, córkę burmistrza, który oszalał kiedy usłyszał jej imię i pulchną dziewczynę z dziesiątki posiadającą burzę czarnych loków na głowie. Wszystkich było dwadzieścioro dwoje, nie licząc mnie i Vina, więc oglądając smutne i wesołe twarze nie byłabym w stanie dopasować ich potem do imion. Wesołe? No tak, większość wyglądała na zdruzgotanych wieścią o bliskiej śmierci, ale niektórzy zawodowcy wyglądali wręcz na szczęśliwych.
Po zakończonym seansie wszyscy gdzieś się rozeszli, a ja zostałam na kanapie i patrzyłam się na pusty ekran. Przed chwilą widziałam ludzi, dzieci, którzy tak jak ja zginą w najbliższych dniach. Zapewne wielu pozabija się nawzajem z zimną krwią, lub umrą zabici przez arenę, a tylko jedno z nich dostąpi zaszczytu wiecznej chwały i bogactwa. I jakim cudem mam to być ja? Jestem przecież najmłodsza albo najbardziej bezbronna z nich wszystkich. Wiele z tych morderstw sama pewnie zobaczę. Albo popełnię. Przywołując wizję taty i mamy, zastanowiłam się ponownie, czy warto? Czy warto żyć… żyć z tym. Z tą świadomością…
Widziałam na pustym, czarnym ekranie rodziny wylosowanych i zastanowiłam się, czy chcę, by ci ludzie nienawidzili mnie za zabicie ich brata, siostry, syna, córki? Tylko, że ja nie byłabym w stanie zabić. Tylko, czy wielu teraz sobie tak nie myśli? Czy nie obiecują sobie, że nie zabiją, a potem, jak przyjdzie co do czego, to zwolnią cięciwę, puszczając strzałę wycelowaną w osobę stojącą przed nimi?
Przypominając sobie obraz osób wylosowanych na dożynkach, zastanowiłam się, czy któryś z nich nie zostanie zabity przeze mnie. Przez moją chęć przetrwania, którego tak bardzo pragnie człowiek. A może uda mi się do końca pozostać człowiekiem, nie mordercą? Bo mordercy nie są już prawdziwymi ludźmi. Twój dziadek zabił. Czy nie był człowiekiem? Był. Więc mordercy to też ludzie, prawda? Prawda…
Ale ja nie chcę zabić. Może wystarczy bardzo chcieć?
Przysięgłam sobie, że nie pozbawię nikogo życia. A może przysięgłam to ojcu? Bo co jest najważniejsze? Mam wrażenie, że nie chodziło tacie o przetrwanie za wszelką cenę, ale życie w zgodzie z własnym sumieniem, nawet jeżeli życie nie będzie długie. Arena może być wyzwaniem, któremu sumienie nie podoła, ale można być zwycięzcą, niekoniecznie życia, ale życia, w filozoficznym tego słowa znaczeniu. Mam prawo zginąć jak chcę, a ja skorzystam z tego, zostając do końca sobą oraz pozostawiając sumienie innych spokojne, albo spokojniejsze, bo nie będzie miało trzynastolatki z siódmego dystryktu na sobie. Choć pewnie ledwo przeżyję minutę, nie ślizgając się na podeście.
Za oknem zrobiło się ciemniej i pierwsze gwiazdy zaczęły migać na nieboskłonie, kiedy Mera zawołała wszystkich do stołu, obstawionego przeróżnymi przysmakami o których nawet mi się nie śniło. Jak uznałam, że mam zamiar zginąć na arenie, to czemu nie przeżyć ostatnich dni jak najlepiej? Jest przysłowie, aby żyć tak, jakby każdy dzień miałby być twoim ostatnim. A jeżeli wiesz, że te dni są ostatnie, to czemu nie żyć, ciesząc się tymi ostatnimi? Nałożyłam sobie na talerz parę przysmaków, między innymi sałatkę owocową, pieczeń w jakimś sosie, pomarańczowe ziemniaki i coś, co wyglądało na owoc w sosie koperkowym. Popatrzyłam się po osobach przy stole i poczekałam, aż zaczną jeść. Mera poleciła wszystkim ten owoc w sosie, więc zaczęłam się go obawiać. Jak ona coś lubi, to może być niebezpieczne. Bo co, jeśli od niego ma taką fioletową skórę?
Cóż, raz kozie śmierć, spróbowałam. I wprost nie mogłam wyjść z podziwu, takie to było pyszne. Owoc był słodkawy, a sos nie był koperkowy, ale miętowy, więc dopełniał smaku. Pieczeń rozpływała się w ustach, ale pomarańczowe ziemniaki nie za bardzo mi smakowały. Zaczęłam jeść sałatkę, która również przypadła mi do gustu. I jak ja mam tu nienawidzić Kapitol przy takim jedzeniu? Jak? Nie da się. Jedyna prawdziwa odpowiedź. Czemu w takim by nie przytyć przez ostatnie dni życia? Nie mam nic do stracenia. Najwyraźniej Vin też tak uważał, bo zajadał aż mu się uszy trzęsły. Nawet rękami. No cóż, pewnie był dobrze wychowany, ale jak ktoś przez całe życie nie jest pewien jutra, to je póki może. Oriane tylko nic nie tknęła, oprócz bardzo malutkich, czarnych kuleczek, które Mera nazwała kawiorem. Z resztą, ona ciągle gadała, o wszystkim. Głównie o planach na najbliższe dni, które oboje dobrze znaliśmy. A mnie głowa zaczynała boleć od jej ciągłego świergotu i duchoty panującej w wagonie. Czy wszyscy z Kapitolu tacy są? Farbują się na fioletowo, gadają, gadają i jeszcze raz gadają? Ach… zapomniałabym o radości z igrzysk i umierania dzieci. Na tę myśl poczułam wstręt do niego i wszystkich jego mieszkańców. Kto wymyślił ten coroczny zwyczaj? Czy ma to być przestroga przed buntem, jak mówił burmistrz? Bunt prędzej wybuchnie z niezadowolenia z zabijania, a nie z władzy. Czy Snow poważnie uważa, że to powstrzyma ludzi? Przypomniałam sobie, że potrawy również pochodzą z Kapitolu i, bardzo zła na siebie, przełknęłam kolejny kęs pieczeni.
Wstałam od stołu. Nie byłam w stanie siedzieć i słuchać nieustającego trajkotania Mery. Po raz pierwszy poszłam do mojego przedziału. Nie zwracałam uwagi na wystrój, jedyne na czym mi zależało, to okno. To duże okno, zajmujące dużą część ściany. To duże okno, zajmujące część ściany z możliwością otwarcia. Wykorzystałam tę możliwość jak najszybciej, przekręcając specjalną klamkę i ciągnąć ją do siebie.
Owiał mnie zimny wiatr, a ja dopiero teraz poczułam jak w wagonie było potwornie duszno. Czułam igiełki zimna muskające moje ciało. Z początku było to przyjemne, ale potem poczułam, że mam gęsią skórkę. Wokół pociągu była łąka. Choć było już ciemno dostrzegłam, że mocno zarośnięta. Czyżby nie należała do żadnego dystryktu? Może byłam na ziemi niczyjej, na której nie było ludzi. Wątpię, pewnie jest późno, a to są pola któregoś dystryktu.
To ostatni kontakt z takim wiatrem. Takim wiatrem. Nie nienaturalnym, wytworzonym na potrzebę areny, tylko prawdziwym. Prawdziwym jak drzewa, które widywałam na co dzień, prawdziwym jak ziemia, na której siadywałam. Łzy napłynęły mi do oczu. Już nigdy nie zobaczę drzew w siódemce. Nie dotknę ich kory i delikatnych liści. Nie dotknę tej czarnej ziemi, pokrytej ściółką. Jakbym chciała móc biec przez ten pachnący żywicą las, po tej miękkiej ziemi. Zaczęłam tęsknić do czegoś, co jest nieżywe i na pewno za mną nie tęskni.
A gdyby tak uciec? Gdyby teraz wyjść z pociągu i pobiec tam, na skraj łąki, gdzie rosną drzewa i wbiec pomiędzy nie? Co może być za tym lasem? Wydawało mi się, że w poświacie księżyca dostrzegam zarys wież. Może jest tam zamek, taki, o jakich opowiadała mi mama, snując bajki o księżniczkach? A może warownia, gdzie kiedyś bronili się rycerze przed napadami wrogów? Tylko, czy coś takiego w ogóle istnieje? Z pewnością były to jedynie bajki zmyślane na potrzeby proszącego dzieciaka. Chciałabym tam być. Być gdzieś indziej, tylko nie tutaj. I nie jechać tam, gdzie jadę.
Godzina późna. W dystrykcie ludzie świętują, że nie ich dzieci zostały wybrane. Tylko dwie rodziny pogrążone są w smutku, bo wiedzą, że mogą już nie zobaczyć dzieci żywych. Drżałam i żałowałam, że nie włożyłam nic cieplejszego. Przypomniałam sobie dzień moich pierwszych dożynek, kiedy cały wieczór siedziałam w ramionach taty. W kominku ogień grzał tak somo jak zwykle, a my wpatrzeni w płomienie, myśleliśmy o nazwisku wyczytanym przez Merę i o dziewczynie, która wtedy jechała tym samym pociągiem, którym teraz jadę ja.

҉ 

Witam!
Nie przedstawię wam mojej opinii na temat tego rozdziału, bo pewnie doskonale ją znacie. Jest może trochę zagmatwany, ale wydaje mi się, że nie jest niemożliwe zrozumienie tego, co miałam na myśli.
Szczęśliwego Dnia Dziecka (chylącego się ku końcowi)! Dużo prezentów… i tyle. Nie grzeszę oryginalnością w związku z tym, ale nic innego nie przychodzi i do głowy. Szczęścia!
Zachęcam do zagłosowania w ankiecie!
Rozdział dedykuję Kaszalotowi, za to, że się pytała codziennie o nowe rozdziały.
Następny rozdział 15/16 czerwca. Zaczyna się walka o oceny, życzcie mi szczęścia!


Okej

11 komentarzy:

  1. Kochana, życzę Ci samych szósteczek na świadectwie oraz przeogromnej satysfakcji! ;)) ^^ Dziękuję również za życzenia! Wzajemnie kochana! :** :3
    Uwielbiam dożynki, a te u Ciebie były barwnie i interesująco opowiedziane! :)) Wspominałam już, że podziwiam Twój lekki, zgrabny styl? ;)) ^^ Bynajmniej nic nie było zagmatfane! Wierz mi! :D
    Rozumiem postępowanie głównej bohaterki, w obliczu perspektywy śmierci również chciałabym przeżyć ostatnie dni najlepiej jak się da! ;)) Już nie mogę doczekać się rozpoczęcia Igrzysk! :))
    Cudowny rozdział! :**
    Życzę Ci również ogromu weny kochana! :3
    Pozdrawiam serdecznie oraz ściskam gorąco! ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Mam nadzieję, że te życzenia się spełnią... potrzebne mi dobre oceny XD.
      Słowo "uwielbiam" i słowo "dożynki" zazwyczaj nie chodzą ze sobą w parze... czyżbyś była z Kapitolu? (XD).
      Wszystko, co opisuje tutaj główna bohaterka, jest tak naprawdę opisane z mojej perspektywy. Mam po prostu wrażenie, że w obliczu śmierci nie postępowałabym jak niektóre bohaterki innych blogów, tylko raczej tak jak Ewea.
      Czasu! Wolę czas niż wenę, bo cierpię na chorobę zwaną zamałoczasuzadużowenownią! Niestety...
      Okej

      Usuń
  2. Ta, właśnie... Dobrych ocen i fajnych wakacji. I żeby te dni w szkole się szybko kończyły! :)
    Rozdział mi się podobał i czekam na następne. Chciałam również podziękować za twój komentarz u mnie, na blogu.
    PS: Wychodzi mi piątka z polaka i dwója z matmy XD (dobre i tyle :P). A tobie?- to pytanko z ciekawości, nie musisz odpowiadać.
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oceny są dobre, ale ja chcę celujące! XD
      Opinia krótka, ale na temat. Następny post pewnie jakoś w weekend (córka wojny).
      Okej
      P.S. U mnie z polaka 6 i 5 z matmy (jestem wszechstronnie utalentowana, ale pan nie stawia 6 :( ). Ogólnie nie mam nic poniżej 5, ale schody zaczną się w następnych klasach...

      Usuń
  3. Kajam się za tak późne pojawienie się tutaj.
    Ja wiem, że jesteś na mnie zła i wgl przyjmuję wszystko na klatę!
    Jej kocham spacje!
    Spacijo wyjdź za mnie! xD xD
    Dobra już się ogarniam bo aż żal ściska patrząc na taki autyzm.
    I ja się wybieram do liceum?
    A spacija po to by wydłużyć kom. Wiesz złudzenie długości.
    Ogar PaKi! Ogar!
    Rozdział bardzo fajny, wiadomo te przed igrzyskami nie są takie ciekawe jak te w czasie
    ale da się łyknąć.
    W paru miejscach denerwowało mnie ciutkę wyrażanie się głównej bohaterki, styl w jakim ona mówi,
    ale myślę, że się przyzwyczaję.
    Jak jak zwykle więcej głupot i autyzmu niż konkretów.
    WYbacz taka jestem, wieczorami czasami odbija mi szajba. Choć to może te śląskie powietrze?
    Kto wie... Dobra zamykam jadaczke!
    Pozdrawiam
    PaKi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wcale nie tak późne... Nie jest źle!
      Prawda, jestem na ciebie trochę zła za tego bloga, ale z czasem mi przejdzie (już przeszło -_-)
      Ja tam lubię i te przed igrzyskami, i te po. Wszystkie są fajne, ogólnie kocham igrzyska (i ja się czepiałam "uwielbiam dożynki"...)!
      Dopiero się uczę pisać, mam nadzieję, że w końcu przestanę pisać tak dziecinnie jak teraz. Choć wiem, że się poprawia, bo ostatnio zobaczyłam swoje opowiadanie sprzed roku... Ile tam było błędów! Koszmar... Chociaż może kiedyś wam je pokaże. żebyście zobaczyli, że wcale nie jest tak źle, że może być gorzej...
      Dobra, chyba się od ciebie zaraziłam, bo gadam trochę od rzeczy!
      W każdym razie żegnam się...
      Okej

      P.S.
      Spacja (enter)
      Jest
      Fajna/y

      Usuń
  4. Chciałabym cię powiadomić, że już napisałam dwa nowe rozdziały. Nie żeby coś, ale... te rozdziały robią się ważne. I raczej bym nie chciała, żebyś jakiś przegapiła.
    Pozdrawiam
    PS: nie mogę się doczekać następnych rozdziałów, zarówno z Igrzysk jak z tej "córki wojny"! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Taak nie mylisz się to naprawdę Ja, która nadrobiła Już wszystko! Czego się nie robi by się nie uczyć, prawda?
    *ile razy w życiu wspominałam że przejadly mi się ff a i tak to czytam dla Ciebie *
    Co nie znaczy że jest źle!
    Wręcz przeciwnie jest na serio dobrze.
    Niby coś mi tu nie pasuje i kręce nosem
    A jednocześnie nie mam pojęcia co mi nie pasuje
    Na ten moment nie lubię u Ciebie tu nikogo ale trzeba być Willem Herondale'm lub Tessa Gray bym kogoś polubiła
    Więc życzę Ci powodzenia w kształceniu się i byciu coraz lepsza, dużo czekolady i ogółem słodyczy bo np. Takiej mnie się skończyły. Nigdy Ci tego nie życzę! Jak najlepszych ocen, byś miała pasek i rodzice się nie czepiali ( chociaż 6 klasa to łatwo... Poczekaj na gimnazjum)
    Laciata <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jej! udało ci się! (Czego się nie robi, by się nie uczyć - skąd ja to znam?)
      Rozumiem, że coś może nie pasować. Też mi się wydaje, że czegoś jest za mało, ale w końcu nadal się uczę, a żyjemy w wolnym kraju, gdzie błędy są dozwolone.
      Ja z mojego opowiadania lubię parę osób. Ale z tych znanych to na razie tylko Eweę. Bo jest jeszcze Erica, Eona i Oriane (choć te imiona się przewinęły, to nie są postacie jeszcze tak znane, jak będą).
      Mnie jeszcze nie skończyły się, ale niestety blisko do tego (co ja poradzę, że dzień dziecka był tydzień temu?!). Wiem, wszyscy straszą mnie gimnazjum, a ja na samą myśl się boję. takich opowieści słuchałam... O.O.
      Moi rodzice często się czepiają, nawet z tymi ocenami, co mam. Ale nie uwazam, żeby to było źle. Przez to ja też więcej od siebie wymagam.
      Życzę dobrych ocen i czego tam jeszcze chcesz (czyt. słodyczy)!
      Okej

      Usuń
  6. Póki co lubię tego chłopca co w kolejnym rozdziale zawołał ciacho.
    To już czwarty rozdział, a nadal nic się nie dzieje. Póki co opisujesz nam zasady Kapitolu, itd, i to w sumie dobrze, bo ja nie czytałem Igrzysk.
    Póki co ciężko mi napisać coś więcej i jakiś dłuższy komentarz, bo w rozdziale naprawdę niewiele się dzieje, a przynajmniej nic znaczącego się nie dzieje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację. Na razie próbuję budować napięcie, w kaźdej książce początki są najnudniejsze XD.
      Okej

      Usuń