Zziębnięta zdecydowałam się
przymknąć okno. Przymknąć. Nie zamknąć, dzięki czemu wciąż miałam niejaki
dostęp do świeżego powietrza. Zapaliłam światło i dopiero teraz w pełni
dostrzegłam wystrój wnętrza.
W moim przedziale była tylko
różowa kanapa, różowy stół i różowy (!) regał z książkami. Przez moment aż się
zdziwiłam, że Kapitol rzeczywiście ich używa. Z nudów sięgnęłam po jedną.
Opisywała życie niejakiej
Gertrudy. Jakie ona miała problemy! Naprawdę! To, że sukienka nie pasuje do
lakieru do paznokci albo szminki. To, że na kolację był makaron z mięsem, a nie
z rybą. To, że mama nie kupiła jej nowych butów, takich samych jak wszystkie
pozostałe. TO nie jest problemem! Nie rozumiem, dlaczego istnieją tak puste
osoby! Mogłyby się wybrać na igrzyska! Ciekawe, czy wtedy kolor ścian w łazience
byłby taki ważny! Wróciłam do lektury, ale zaraz ją znów przerwałam, bo kiedy
doczytałam do jakże interesującego zadłużenia w niejakim Johnatanie i jej
rozmyślaniach jak go poderwać, moja złość sięgnęła zenitu i rzuciłam książką o
różową ścianę. Doskonale wiedziałam, że mama by tego nie pochwaliła. Ale mało
mnie to obchodziło. W tym momencie miałam ochotę porozwalać wszystkie
kapitoliańskie książki jakie wpadłyby mi w ręce. Gdyby moja mama była pisarką
jej książki byłyby o niebo lepsze! Tylko, że nie! Jakieś kapitoliańskie
miernoty mogą sobie pisać takie opowiastki z powodu ogromu czasu, a ona musi
pracować przy obróbce papieru… a jej historie są przecież cudowne…
O czerwonym kapturku, który
pokonał wilka mówiąc mu, że babcia mieszka na komisariacie, o księżniczce na
ziarnku grochu, która wyjęła uciążliwe nasiono i smacznie spała, o królewnie
śnieżce, która nie lubiła jabłek… wiele takich zmienionych historii, które w
wykonaniu mojej mamy brzmiały jeszcze lepiej. Czemu jej przy mnie nie ma i nie
może mi opowiedzieć kolejnej cudownej bajki? I, choć wiem, że jestem już dość
duża, chciałabym, by miała dobre zakończenie. Czyli przeciwne do tego, jak
skończy się moja „przygoda” z igrzyskami.
Siedziałam wpatrzona w okno, a raczej w
mijający za nim ciemny, nocny krajobraz i myślałam o nadchodzących dniach. Nie
pogodziłam ze śmiercią, bo czego bym nie dała, aby ponownie wrócić do domu i
móc ponownie żyć śmiejąc się i słuchając opowieści. Przez ostatnie dni życia
zdecydowałam się utrzeć nosa Kapitolowi i pokazać im się z najlepszej strony.
Wróciłam do salonu. Sama nie
wiem dlaczego, ale uznałam, że mogłabym posłuchać co inni maja do powiedzenia.
Oczy mi się zaczęły zamykać, ale przemogłam się i nie zasnęłam.
- Jutro wieczorem odbędzie
się parada trybutów - ćwierkała Mera.
- Powiedz mi coś, o czym nie
wiem… - mruknął pod nosem Vin.
- Przed nim pójdziecie do
swoich stylistów, którzy zrobią z was ludzi. Następnie ubiorą was w kostiumy i
zjedziecie na dół, gdzie czekać będą na was rydwany. Objedziecie specjalnie
przygotowaną trasę…
- Wiemy. – wtrąciła Oriane
głosem kończącym rozmowę. - Tak w ogóle, to zaraz będziemy na miejscu.
Na horyzoncie ujrzałam zarys
gór. Rzeczywiście, widać było za nim poświatę latarni, bilbordów i innych
świecących przedmiotów, więc uznałam, że nie warto zasypiać, dopóki nie znajdę
się w pokoju, przydzielonym mi w ośrodku szkoleniowym. Mera oznajmiła:
- Jak moja kochana przyjaciółka
powiedziała - Oriane zrobiła minę „Ja?”, co jasno dawało do zrozumienia, że
nazywanie jej czyjąkolwiek przyjaciółką, zwłaszcza przez Merę, nie przypadło
jej do gustu. - niedługo znajdziemy się w cudownym, czystym Kapitolu. Kiedy
znajdziemy się na stacji, przyjedzie po was samochód, który następnie zabierze
was do kwatery. Przez pierwsze dni będziecie się uczyć walczyć i paru innych
mniej potrzebnych rzeczy. Czwartego dnia będzie wywiad. A potem trafiacie na
arenę! – ostatnie zdanie wypowiedziała z ogromnym entuzjazmem.
- Rozumiem, że to zaszczyt?
– spytał Vin takim głosem, jakby doskonale znał odpowiedź. Uznał, że nie warto
ciągnąć dalej tematu, skoro i tak nikt mu nie odpowiada, po czym spytał:
– Jest coś do jedzenia? - spojrzałam
się na niego ze zdumieniem. – Co? Głodny jestem!
Do przedziału weszła skośnooka
dziewczyna, ta sama, która niosła parę godzin temu ręczniki. Spojrzała na niego
pytająco, a on, rozumiejąc to jako pytanie o rodzaj jedzenia oznajmił, że
szarlotkę. Pogrzebała chwilę w szafce i wyjęła talerz z owym ciastem. Ukroiła
kawałek, położyła na talerzyku i udekorowała bitą śmietaną, a następnie
wręczyła tę potrawę zdumionemu rudzielcowi. Chłopak postawił go na stole, a
kiedy dziewczyna zniknęła, spytał, kto to był.
- Awoksa. - oznajmiła Oriana.
Wyglądała, jakby jej współczuła. - To służący, którzy zostali w ten sposób
ukarani za nieposłuszeństwo Kapitolowi. Nie potrafią mówić, ze względu na brak
języka.
Nikt na szczęście nie rzucił
uwagi „jak Ewea”, ale Mera spojrzała na mnie z politowaniem.
Byliśmy coraz bliżej gór.
Nagle zrobiło się ciemno. Znaleźliśmy
się w wąskim, ciemnym tunelu. Pociąg gnał, a ja nie byłam w stanie pojąć, jak
to jest możliwe, że ta konstrukcja się nie zawala. Przecież miliony ton skał
mogą nas zmiażdżyć, jakby nas w ogóle tam nie było! Ot tak! Przy każdym
malutkim wyboju podskakiwałam (sama nie wiem, jak możliwe są wyboje przy
jeździe pociągiem, ale to co się działo łudząco je przypominało).
I nagle oślepiły mnie
miliony kolorowych świateł i światełek. Tak, trzeba przyznać, że stolica robiła
wrażenie. Kolorowe domy i szklane wieżowce. Pędzące po ulicach i uliczkach
samochody. Błyszczące chodniki wykładane marmurem, po których przechadzali się kolorowi mieszkańcy. Wiadukty,
tunele, domy dla piesków. Słowem: czego dusza zapragnie.
Poza jednym… drzewami.
Pociąg zaczął zwalniać aż
stanął na stacji, zapełnionej po brzegi kolorowymi istotami, które naprawdę
trudno było nazwać ludźmi. Mera podskoczyła z uciechy. Wreszcie znalazła się w
równie kolorowym jak ona sama miejscu, nie w tym szarym dystrykcie siódmym, w
którym były drzewa. Tęsknię za szarością…
Kiedy drzwi się otworzyły, Mera
prawie nas wypchnęła na tych pajaców chcących zobaczyć nowych trybutów. Na
szczęście pilnowali ich strażnicy pokoju, więc nie zostałam zmiażdżona. W
eskorcie strażników dostaliśmy się do czarnego samochodu z przyciemnianymi
szybami. Dojechaliśmy nim do wysokiego budynku.
Ośrodek szkoleniowy.
Kiedy się w nim znalazłam,
zdałam sobie sprawę, że nie jest on aż tak bogato zdobiony jak wagon, nie jest
aż tak bogato zdobiony, jak się tego spodziewałam. Prosty, choć pewnie bardzo
drogi czerwony dywan biegnie pomiędzy czterema biało-złotymi ścianami. Cały
sufit jest podświetlony, nie ma jednego punktu, który można by nazwać lampą. Na
końcu, po przeciwległej stronie znajdują się metalowe drzwi.
Pancerna winda.
Doszliśmy do niej całkiem
szybko. Czerwony dywan był niewiarygodnie miękki, miało się ochotę zdjąć buty.
Jednak doskonale wiedziałam, że to niemożliwe.
Rozległo się ciche „ding” i
drzwi się otworzyły. Mera długim tipsem (żółtym w fioletowe paski! Zdążyła
przemalować!) nacisnęła przycisk z numerem „7”. Winda powoli ruszyła w górę.
Kiedy drzwi znów się otworzyły ujrzałam korytarz. Stała w nim komoda, roślinka
i na przeciwległej ścianie widniały drzwi, do których Mera podeszła i oficjalnym
gestem otworzyła je.
Przestąpiłam próg i
znalazłam się w ogromnym pomieszczeniu. Wszystko wręcz ociekało bogactwem. Stał
tu duży, hebanowy stół, była czarno-zielono-biała kuchnia,
czarno-biało-zielono-brązowy salon w którym stała niewiarygodnej wielkości kanapa
i wiele innych rzeczy, d których kręciło mi się w głowie. Dodatkowo nad tym wszystkim
królowało szklane półpiętro, na którym widać było czarne drzwi, prowadzące do
pokoi. Wszystko wyglądało na nowe i nowoczesne. Do pokoi na półpiętrze prowadziły
czarne drzwi.
Mera z uśmiechem wskazała mi
jedne mówiąc, że tam znajduje się mój pokój. Za nimi zobaczyłam duży pokój, w
którym stało gigantyczne łóżko. Na podłodze leżał biały dywan, stała czarna
szafa z ubraniami i dwie mniejsze: jedna obok łoża a druga przy drzwiach. Ściany
były ozdobione kolorowymi malunkami drzew, aby podkreślić, do jakiego dystryktu
on należy. Były tu również czarne drzwi, prowadzące do łazienki. Biała, z
elementami zieleni i czerni sprawiała wrażenie czystej. Mieścił się tam wielki
prysznic, umywalka, ławka i szafeczka z kosmetykami.
Rozebrałam się i niemal wskoczyłam
pod prysznic. Zobaczyłam tam panel kontrolny, a na nim wiele przycisków. Coś z
nich spróbowałam zrozumieć. W końcu uznałam, że i tak to nie ma sensu, więc nacisnęłam
ten, który mógł być od gorącej wody mającej silny strumień. Woda zaczęła spadać
z dziurek w suficie, a ja usiadłam pod ciepłym deszczem i przez chwilę
próbowałam zapomnieć o smutkach dnia, pozwalając zmyć z siebie cały brud, pot i
łzy. Zamknęłam oczy. Było mi tak przyjemnie. Dlaczego by nie zatrzymać czasu i
zostać w tej chwili wieczność, zapominając o okrucieństwie najbliższych dni?
Czemu nie zostać tu do końca, pozwalając, by ciepła woda spływała po ciele?
Próbowałam zapamiętać to uczucie, chwilowego odprężenia. Gdyby jeszcze
pachniało lasem.
Moment potem podniosłam się,
olśniona, chcąc poszukać na panelu żelu pod prysznic o tym zapachu. Chwilę
później w całej łazience pachniało cudownie. Nie wiem, jak Kapitol wymyślił
takie rzeczy, ale byłam pod wrażeniem. Jakbym się znalazła w lesie podczas
deszczu.
Czułam, że nie muszę iść
spać. Odpoczywam mając zamknięte oczy. Bo co się stanie, jak pójdę spać? To
oznacza koszmary. A ja chcę zostać jak najdłużej bez nich. Jak najdłużej…
Skóra na palcach
pomarszczyła mi się. W łazience zrobiła się sauna, a ja po godzinie uznałam, że
jednak warto wstać i pójść się położyć. Wzięłam ręcznik i mocno się wytarłam.
Skórę miałam czerwoną, ale nie zwracałam na to uwagi. W szafie znalazłam czarną
koszulę nocną, więc włożyłam ją i położyłam się na miękkim łóżku w nienagrzanej
jeszcze pościeli. Zimna poszewka dotknęła ciepłego czoła. Ach… jakby tak
wyglądały wszystkie moje wieczory, może zniosę myśl o śmierci. Zamknęłam oczy i
momentalnie zasnęłam.
Leżę w tym samym łóżku. Z łazienki ktoś
wychodzi. Dziewczyna. Jest opatulona ręcznikiem i uśmiechnięta. Kładzie się
obok mnie, jakby mnie nie zauważając. Bierze kołdrę i wtula w nią twarz. Nagle
znika. Słyszę wrzask. Na pościeli pojawia się krew. Zaczyna się
rozprzestrzeniać, a ja widzę, że pokój jest cały czerwony. Moje ręce ociekają
krwią. Zapadam się w pościel i zaczynam spadać. Czuję, że dostaję po twarzy
odłamkami. Zdaję sobie sprawę, że to odłamki ludzi. Albo tego, co z nich
pozostało. Ręka. Noga. Nerka. Zaczynam się rozpadać. Ja też jestem odłamkami.
Zaczynam wrzeszczeć…
Wrzask. Mój wrzask. Otwieram
oczy. Ociekam potem, jest mi gorąco. Serce bije jak oszalałe.
Czuję, że schodzę po
schodach, ale jest ciemno, więc nic nie widzę.
Światło się zapala.
Jakaś awoksa podaje mi
gorącą czekoladę. Siada naprzeciw mnie i patrzy się jak pije. Czuję się lepiej.
Gorąca czekolada pomaga. Jednak głowa mnie boli. Słyszę otwieranie drzwi. Na
ten dźwięk dziewczyna się zrywa. Rozczochrany, na pół przytomny Vin podchodzi
do fotela.
- Słyszałem krzyk. To ty,
prawda?
Kiwam głową. Zdaję sobie sprawę, że płaczę.
Kiwam głową. Zdaję sobie sprawę, że płaczę.
Chłopak to zauważa i robi
coś niespodziewanego. Przytula mnie mocno. Jak brat, choć nigdy takiego nie
miałam. Odwzajemniam uścisk.
– Idź spać.
Nie ruszam się z miejsca. Nie mogę. Nie jestem
w stanie. Vin to zauważa, więc podnosi mnie, a ja płaczę dalej, bez powodu.
Albo powodów było tyle, że
nie potrafię ich wszystkich wyliczyć.
Wtulam twarz w jego ramię. Rudzielec
powoli zanosi mnie do pokoju i kładzie w łóżku. Przykrywa delikatnie kołdrą.
Gasi światło i powoli wychodzi.
Jak brat.
҉
Hejka!
Rozdział
długi, więc co do tego nie macie się co czepiać. Gorzej z ważnością. Jest
raczej taki budujący napięcie. To tyle z mojej strony, jeśli chodzi o komentarz
mojej twórczości.
Dedykacja: Dor
Ka, bo zawsze jej komentarze pojawiają się w najlepszych momentach!
Następny post?
Chyba nie muszę mówić, że Igrzyska dopiero 1 lipca
(wakacjewakacjewakacjewakacje!), ale Córka Wojny ukaże się trochę wcześniej,
czyli 20/21 czerwca.
Pewnie wszyscy
zauważyli zmianę szablonu. Tak… to jest efekt mojej nudy przedstawiony w
programie „Paint”. Szukam czegoś innego, nie martwcie się!
To tyle
Okej
Zaklepuje miejscówe :D
OdpowiedzUsuńTrochę długo mi zajęło ale wróciłam.
UsuńNajpierw parę uwag, dobrze? Nie chcę się mądrzy ale wpadło mi to w oko.
Zbyt dużo krzyku w tym rozdziale, który jest wyrażony wykrzyknikami, ilość jaką można ich zauważyć w tym rozdziale naprawdę powala. Gdybyś zrobiła z tych pojedyńczych zdań parę złożonych było by świetnie.
Przeczytaj jeszcze raz uważnie tekst bo brakuje paru przecinków i jest mnóstwo powtórzeń, przynajmniej część bym wyeliminowała.
Ogólnie rozdział ciekawy, ale wiadomo przejściowy. Czekaj na paradę i wgl rzeczy w tym klimacie.
Jako wykwafilikowana sadystka czekam także na arenę, prosto mówiąc czekam na śmierć xD
Ewea ( tak to było???) nadal mnie trochę irytuje, ale już mniej, może się do niej przekonam.
I to by było na tyle, wczoraj miałam komers i jestem nadal wykończona, nic mi się nie chce.
Do tego koniec roku szkolnego, za jakieś dwa i pół miesiąca nowa szkoła.
Chyba się już pożegnam i postaram się następnym razem wycisnąć z siebie coś lepszego, dłuższego itp.
Ale to już się odezwę jak mnie przyjmą albo nie przyjmą do liceum.
Pozdrawiam i studni weny życzę!
PaKi
Dziękuję za krytykę!
UsuńJuż wszystko czytam. Co do powtórzeń - było ich trzy razy więcej, bo pisałam to dość późno, a jak następnego dnia wróciłam to prawie cały rozdział skasowałam XD.
Za dużo wykrzykników? Może XD. Nie wykluczam możliwości XD.
Tak, przejściowy, ale w następnym parada i Velvet.
Na arenie się będzie działo XD. O ile nie zrezygnuję i nie uznam, że nudzi mi się ta historia XD.
Ale raczej tak nie będzie XD.
Chyba.
Cudownie! Ja też do nowej szkoły! Mam nadzieję, że się dostanę, dość wysoko celuję. Ale wysoka średnia (powyżej 5.50).
Tej weny to nawzajem!
Okej
Ojej, kochana! DZIĘKUJĘ Ci z całego serca za dedykację! :)) To takie wspaniałe uczucie wiedzieć, że ktoś o Tobie myśli! :)) Cieszę się tym bardziej, ponieważ bałam się, że jesteś zła na moje częste opóźnienia.... Naprawdę jest mi niezmiernie miło, więc masz ode mnie wielkiego buziaka! :** <3 :))
OdpowiedzUsuńRozdział jak zwykle cudowny! Coraz bardziej lubię Eweę! (Dobrze odmieniłam? xD) Nie jest przerysowaną postacią! Zachowuje się naturalnie i po prostu chwyta czytelnika za serce! (Oh, to rzucenie książką o ścianę... Skąd ja to znam? ^^) Wspaniale ją kreujesz, za co należą Ci się wielkie brawa! :)) *.*
No i znowu te doskonałe opisy... Czy tylko ja miałam wrażenie, jakbym sama znajdywała się w Kapitolu? :)) Mistrzowskie przedstawienie świata przedstawionego! :))
Haha, ten Vin. Dlaczego chłopcy myślą wyłącznie o dwóch rzeczach? :D Jedzeniu i... Sama wiesz! xD :3
Spodobała mi się również wzmianka o mamie głównej bohaterki! :)) Polubiłybyśmy się! Uwielbiam baśnie w innym wydaniu! :)) Szkoda tylko, że nie zdobyła uznania, na które zasłużyła...
Ten koszmar! Przeszły mnie ciarki! Sama miewam koszmary, ale nie są aż tak realne! Rozlew krwi... Istny horror! Nie dziwię się jednak, że właśnie teraz je miewa. Wszakże perspektywa Igrzysk jest przerażająca. A Vin faktycznie zachował się jak troskliwy braciszek! :)) ^^ Muszę go za to pochwalić! :D *.*
Czekam więc niecierpliwię na "Córę wojny"! :)) Oj, byle do wakacji! :D ^^ A co do szablonu kochana, mi się podoba! :)) Jeżeli jednak chciałabyś sobie jakiś zamówić, polecam Ci tę szabloniarnie: http://farfallen-graphics.blogspot.com/ :))
Weny, weny i jeszcze raz weny kochana! :** :))
Ponownie dziękuję za dedyk oraz pozdrawiam serdecznie! <3
Nie masz za co dziękować! (W przeciwieństwie do mnie, która to ja czytając takie komentarze mam banana na ustach).
UsuńCieszę się, że podoba ci się postać Ewey. Staram się ją kreować na taką postać, jaką ja jestem albo w niektórych przypadkach chciałabym być (bo ja na wieść o bliskiej śmierci bym zemdlała, a potem uciekła podczas jazdy, bo wysiadłabym z pociągu i ruszyła gdziekolwiek. Taaa... szczere).
Mi się wydawało, że ten rozdział ma mniej rozbudowane opisy, ale jeżeli nadal tak uważasz, to strasznie się cieszę!
Vin... on jest postacią, która chyba sama nie wie, jak się zachowywać...
Mama Ewey będzie się jeszcze pojawiać parę razy, ale raczej w jej wspomnieniach. Tak w ogóle... zauważyłaś, że nie wstawiłam jej opisu? chciałabym, by każdy ją sobie wyobrażał, jak chce. bo takie są mamy. Dla każdego znaczą co innego.
Koszmar był pomysłem nagłym i niespodziewanym. Od jakiegoś czasu miałam migawkę tego, co jej się powinno śnić i, czego nie umieściłam w rozdziale, dziewczyną wychodzącą z łazienki była zeszłoroczna trybutka. Ogólnie interpretacja (której chyba nie wstawię, bo nie wiem, gdzie) jest taka, że tamta trybutka zginęła, bo za szybko zeszła z podestu, z tego te odłamki, a Ewea bała się (z czego sobie nie zdawała sprawy), że też tak skończy. To tyle.
Podoba ci się szablon? dziękuję, choć to zadziwiające. dziękuję też za polecenie. na pewno tam wejdę.
Wenę mam, gorzej z czasem, jak wspominałam...
Okej
Rozdział niezwykle mi się podobał.
OdpowiedzUsuńFakt, nie był nie wiadomo jak ważny, ale ciekawy i obity w detale oraz szczegóły. Hm... Ewea wydaje się być w porządku, co do Vina mam mieszane uczucia. Koleś mnie trochę wkurza. Teraz skojarzył mi się z Peetą, którego... hm, NIE ZNOSZĘ. Ale może okazać się fajny, postaram się go za szybko nie oceniać (co własnie zrobiłam). Bardzo dobry pomysł z tym snem. Sama miewam podobne, więc... nawet nie wiem jak to ubrać w słowa. Dobra, nie ważne. (Na marginesie: sama planowałam napisać jakiś sen Ness o jej martwych braciach ;) ).
Podsumowując: ciekawy rozdział.
Niecierpliwie oczekuję Córki Wojny.
Dziwię ci się i podziwiam cię za to, że ustalasz dane terminy i że się ich trzymasz. Ja kiedyś tak próbowałam... I nie potrafię. Nigdy nie umiałam się dostosowywać do zasad, nawet tych przez siebie ustalonych :)
Pozdrawiam serdecznie.
PS: u mnie pojawił się kolejny rozdzialik o "Herosach". Z perspektywy Sharnon, Kalipso i Percy'ego. Wpadniesz?
Mnie też Vin czasem wkurza, a czasem jest inaczej. Mam co do niego pewne plany... Ale ich nie zdradzę!
UsuńTeż nie znoszę Peety! jest taki denerwujący! Bo jestem TEAM FINNICK (rzecz jasna ma być z Anie, a nie z Katniss)!!!
Interpretacja snu w moim komie nad tym.
Te terminy... też często ich nie dotrzymuję, ale pół miesiąca na napisanie rozdziału, to jednak dużo, by się wyrobić XD. A niektóre kawałki mam napisane. Poza tym też nie lubię trzymać się zasad, ale denerwują mnie trochę blogerzy, którzy lekceważą wyznaczone terminy, a potem przepraszają i następnie znów jest to samo -_-.
Już do ciebie lecę!
Okej
oooo... ciekawe, ciekawe haha :D żart. Ciekawe to mało powiedziane! To jest ś w i e t n e!!! Czekam na następny rozdział :* Życzę weny i pozdrawiam :***
OdpowiedzUsuńhttp://dark-side-jen-law-fanfiction.blogspot.com/
Bardzo, bardzo, bardzo dziękuję za komentarz! Nawet nie wiesz, ile dla mnie znaczy każde słowo!
UsuńBardzo dziękuję za miłe słowa, naprawdę!
Okej
Właśnie - Vina lubię. Nie dość, że troskliwy, opiekuńczy i zaradny, to jeszcze Vin kojarzy mi się z Winem, a to mój ulubiony trunek xD
OdpowiedzUsuńSzkoda mi tych dzieci, współczuje im i to trochę chore, że ich tak pasą, to tak jakby mówili "a nażryj się przed śmiercią, nażryj". A już to gadanie, że powinni być dumni, że jadą na pewną śmierć, to... mnie aż ciary przeszły. Dlaczego ludzie się nie zbuntują i nie strącą tej władzy, nie zakończą igrzysk, zaniechają tym brutalnym praktykom, które są w zupełności zbyteczne?
- Jutro wieczorem odbędzie się parada trybutów. - ćwierkała Mera. --- bez kropki po ,,trybutów"
OdpowiedzUsuń- Jak moja kochana przyjaciółka powiedziała, --- nie stawiamy przed myślnikami przecinków
Nie chciałabym dalej czepiać się poszczególnych dialogów, więc powiem ogólnie, o co mi łazi. Jeśli po myślniku znajduje się "mowa", czyli np. powiedział, rzekł itp - nie stawiamy kropek przed myślnikiem. Np. ,,Karolina, ogarnij się - warknęła Wiktoria."
Natomiast jeśli po myślniku zaczyna się nowe zdanie niby; ktoś coś zrobił, opisujesz coś itp, stawiamy kropki. Np. ,,Karolina, ogarnij się. - Wiktoria obrzuciła mnie zirytowanym spojrzeniem."
Dalej błędów nie znalazłam, choć nawet ich nie szukałam. Co prawda mogłabym się czepiać tego, że zaczynasz zdania od ,,I" oraz takie tam, ale nie chcę wyjść na kompletną hipokrytkę xD
Zacznijmy od tego, że podoba mi się całkiem Twój styl. Pyszczek, piszesz płynnie i logicznie, akcja również nie leci na zbity łeb, opisy jakieś są. Przypadł mi do gustu pomysł z książką (która, tak na marginesie, odruchowo skojarzyła mi się z ,,Rywalkami"), bo to było strasznie prawdziwe. Otóż często powieści są o chłopcach i drogich ciuchach i przy ,,Igrzyskach" oraz innych książkach o podobnej tematyce wydają się one... Sztuczne i płytkie. Nie każde, oczywiście, jednak często - tak.
Nie wypowiem się o bohaterach, bo bystra ja nie zaczęłam czytać od początku, lecz od tego rozdziału. Bywa, choć mimo to przyznam, że główna bohaterka mnie nie zdenerwowała, a to pozytywnie wróży.
Podobało mi się.
Całuski
Carmel
Trafiłam na Twojego bloga przez przypadek.
OdpowiedzUsuńTwoje opowiadanie jest mego oryginalnie, najbardziej podobał mi się fragment z książką i różowymi dekoracjami. :) Ogólnie fabuła jest bardzo interesująca, nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału! :D
Co prawda, zastąpiłabym niektóre wyrazy innymi (jak w przypadku: W moim przedziale była tylko różowa kanapa, różowy stół i różowy (!) regał z książkami. - mogłaś napisać np. "tego samego koloru", "samym kolorze", ale ogólnie nie widziałam innych niedociągnięć :)
Pozdrawiam,
Niezgodny Kosogłos. xxx
Fajnie w takim razie, że trafiłaś XD.
UsuńTak naprawdę cała ta opowieść powstała dlatego, że wszystkie blogi o igrzyskach są mniej więcej w tym samym typie. W każdym razie wszyscy się buntują. Ale przecież przez tyle lat były igrzyska i dopiero Katniss uznała, że coś jest nie tak i, że jednak rebelia by się przydała. Niby potem mówiła, że ona nie chciała, ale jeżeli ktoś to czytał, to pamięta moment wyciągnięcia jagód - to nie było z myślą o Peecie.
Wiedziałam, że się ktoś przyczepi do różu! Specjalnie tak napisałam, aby zaakcentować dokładnie kolor, tak, aby nie było wątpliwości XD.
Udanych wakacji!
Okej