15 sierpnia 2015

Rozdział 8. Trening

Windą w dół.
Sala najwyraźniej znajdywała się pod ziemią.
Nie było okien. Stały tam przeróżne stoiska. Przy wielu można się było nauczyć posługiwania bronią. Przy innych były rzeczy bardziej ludzkie na przykład, jak rozniecić ognisko. Postanowiłam, że na początek skieruję się do tamtego stanowiska. 
Jednak na razie mieliśmy się zebrać całą dwudziestką czwórką przed dobrze zbudowanym mężczyzną - Todem. Wyjaśnił nam zasady panujące na sali. Nie zabijać. Nie krzywdzić. Celować tylko do manekinów i tarcz. Nie niszczyć sprzętu, którego przeznaczeniem nie jest zniszczenie. I wszystkie inne uwagi, pod groźbą zabrania przez Strażników Pokoju do ciasnego pokoju i tam spędzenia reszty dni do igrzysk, na których się naturalnie wystąpi. Dodatkowo pewnie zabiją ci całą rodzinę. Ale to taki szczególik.
Kiedy mężczyzna puścił nas od razu skierowałam się do wybranego wcześniej stanowiska. Stojąca tam kobieta pokazała mi różne sposoby, a ja uważnie słuchałam, co jakiś czas kiwając głową. Przez godzinę udało mi się rozpalić siedemnaście różnych rodzajów. Znałam się na drewnie i jego rozpoznawaniu, przez co nie miałam z tym trudności. Stoiskowa mnie pochwaliła, a ja poszłam uczyć się rozpoznawać rośliny. Więcej niż godzinę studiowałam zielnik, próbując się nauczyć na pamięć choćby paru roślin. Mężczyzna stojący na punkcie dodatkowo pokazywał mi niektóre, a ja musiałam określić, czy jadalna. Tych jadalnych miałam możliwość spróbować. Niektóre były wyjątkowo gorzkie, albo słone, przez co w normalnym życiu bym ich nie tknęła. Ale arena rządzi się własnymi planami...
Udałam się również do stoiska kamuflażu, gdzie mi, krótko mówiąc, nie wychodziło. choć to raczej delikatnie powiedziane. Byłam fatalna. Nałożyłam kupkę błota na rękę i rozprowadziłam, ale po wyschnięciu skorupka popękała i spadła mi z ręki. Gałęzie we włosach się nie trzymały, ale przynajmniej bardzo dobrze się bawiłam. 
Unikałam stoisk z bronią wielkim łukiem.
Kiedy chciałam podejść do stoiska z pleceniem mat, głos z głośnika oznajmił, że zbliża się pora obiadu. Ruszyłam w stronę drzwi, za zawodowcami, którzy śmiali się i żartowali. Ciekawe, czy będzie im tak śmiesznie na arenie. Chociaż im pewnie będzie… Przed oczami pojawił mi się widok paru z nich, jak po kolei przebijali się nawzajem włócznią, a krew tryskała wszędzie, pokrywając rośliny czerwoną warstwą. Przystanęłam i zamknęłam oczy. Nie, nie, nie… proszę, niech mnie to nie nęka. Złapałam się za głowę. Słyszałam, że wielu oszalało, po wejściu na arenę, ale przed tym wydarzeniem to chyba jednak przesada, prawda?
W windzie znalazłam się z osobami z piątego, dziewiątego i dziesiątego dystryktu. Większość z nich pewnie zdaje sobie sprawę, że mogą zginąć w najbliższych dniach. Mimo to ćwiczą zabijanie, aby jeszcze wrócić do rodziny. Serdecznie im tego życzę, ale wiem, że tylko jednemu może się to udać. Najbardziej chcę, by Vin wygrał, ale czy nie dlatego, że jego choć trochę znam?
Znać… warto ich wszystkich poznać, choćby dlatego, by wiedzieć, po kim się czego spodziewać. I aby wiedzieć, komu kibicować. Zakładam, że i tak zginę przy Rogu Obfitości, więc nie zobaczę ich śmierci. A może arena będzie mi na rękę i będzie tam dużo drzew?
„Pamiętaj, co w życiu jest najważniejsze…” powiedział tata. Może chodziło mu o miłość do drugiego człowieka? 
Możliwe… po raz kolejny łzy napłynęły mi do oczu. Tata... czy wie, że o nim myślę? Już dawno pogodziłam się, że już go nie spotkam. Może chodziło mi o bezsilność, jaką odczuwałam w stosunku do świata i potęgi losu? Boże, jaką ja jestem beksą...
Inni trybuci popatrzyli się na mnie, jakbym oszalała. Może to była prawda? W końcu, normalni ludzie nie wybuchają nagle płaczem. Jakaś jasnowłosa dziewczyna z dziewiątego dystryktu, chyba Cegwa, złapała mnie za ramiona i przytuliła. „Wszystko dobrze, wszystko jest dobrze.” - mówiła. Tylko, że to nie jest prawda. Nic nie jest dobrze, bo znalezienie się na Głodowych Igrzyskach  n i e  j e s t  d o b r e. Odtrąciłam ją delikatnie i szybko wysiadłam na swoim piętrze.
Weszłam do jadalni i usiadłam przy stole, nie czekając na nikogo. Oparłam łokcie o stół i włożyłam twarz w dłonie. Chyba miałam gorączkę. Czy przeziębieni mogą startować w Igrzyskach? No pewnie, że tak, głupie pytanie. Jak osoby bez ręki mogą, to tacy tym bardziej. 
Chyba oszalałam. 
Przed wejściem na arenę. 
Mera wyczytała moje nazwisko po raz drugi. 
Czy moim przeznaczeniem, napisanym przez Snowa, nie było od początku wystąpienie w igrzyskach? Dlatego, że dziadek wygrał, chcieli, aby mimo to cierpiał, kiedy jego wnuczka będzie walczyć na śmierć i życie? Ale dziadek zmarł, zanim mnie zobaczył, próbującą nie oszaleć. Jednak czy umierając nie wiedział, że i tak mnie wylosują? Przy moich pierwszych dożynkach jeszcze był i zobaczył, jaka jest potęga Kapitolu. Zastanawiam się, czy oni nie fałszują wyników i od początku jest wiadomo, kto wystąpi na igrzyskach. Bo dwa razy pod rząd, to prawie niemożliwe, biorąc pod uwagę, ile jest osób w moim dystrykcie. Pewnie szalę przeważył nasz upór, kiedy nie chcieliśmy oddać domu. Mój udział był przesądzony.
- Cześć, jak się czujesz? - spytał Vin wchodząc. 
Machnęłam ręką, informując, że tak sobie.
- Tylko raz cię widziałem wtedy na treningu, kiedy stałaś przy ogniu. Nie ćwiczyłaś walk? - na stoliczku przed telewizorem leżał notes, więc wstałam i wzięłam go. Napisałam: 
- „Nie chcę zabijać. A jeżeli nie będę tego umieć, to tego nie zrobię. 
Vin uśmiechnął się trochę z pobłażliwością.
- A jeżeli będziesz musiała bronić życia, zabijając kogoś? - zadał mi pytanie, które chyba sama ciągle sobie zadawałam. Co w takiej sytuacji? Mogę sobie obiecywać, że nic nikomu nie zrobię, ale kiedy moje życie zawiśnie na włosku, instynktownie będę próbowała je chronić. Nawet za cenę nie zmywalnie pobrudzonego sumienia. Jednak napisałam w notesie: 
- „Pewnie zginę. Chyba nie potrafiłabym żyć, ze świadomością, że ktoś inny przeze mnie tego nie może.
- Jesteś pewna?
- „Nie. Ale czy ty byś potrafił? 
Umilkł. Na pewno zadał sobie to pytanie. Super. Zaczęłam nawracać ludzi. Jeszcze tylko 22 i Igrzyska można odwołać.
Awoksa przyniosła makaron w jakimś białym sosie. Chyba był tam boczek. Mimo, że czekaliśmy jeszcze na dwie osoby, nałożyłam sobie cały talerz. Vin uczynił to samo. Jedliśmy w milczeniu. Albo Vin jadł w milczeniu, ja przecież nie miałam wyboru.
Zaczęłam się zastanawiać, co robią te dwie kobiety cały dzień. Czy rozmawiają z sponsorami? Może chodzą na jakieś bankiety z okazji 49 igrzysk? Nie wiem i pewnie nigdy się nie dowiem. Kiedy zjadłam pół talerza, zdałam sobie sprawę, że już się najadłam. Mery i Oriane jeszcze nie było. Co mam zrobić? Zjechać na dół i dalej ćwiczyć, czy zostać na górze i poczekać na dalsze instrukcje?
Tyko, że mi się nie chce. Podczas obiadu wpadłam na pomysł, co mogłabym jeszcze potrenować na sali i nie mogłam się doczekać, jak to wyjdzie. Toteż bez zastanowienia uciekłam do windy i zjechałam na dół. Na sali było kilka osób, którzy już skończyli jeść obiad albo jeszcze nie zaczęli.
Warto poznać
Spojrzałam się w górę. Tak! Mój plan wejdzie w życie. Poszukałam słupa. 
Ot, najnormalniejszy, ceglano-betonowy słup, podtrzymujący strop. Taki zwykły. Pomalowany chropowato-piaskowatą farbą.
Najbliższy stał przy stoisku z robieniem mat. Tak jak myślałam.
Gwoli ścisłości. Pod sufitem mieściła się czarna kratka, z średniej wielkości dziurami. Jak mi się wcześniej wydawało, pomiędzy nią a sufitem była odległość dwóch leżących mnie. Trzymała się na hakach wbitych w sufit, a na niej wisiały wszystkie sprzęty zwisające. Wyglądała na bardzo wytrzymałą. 
Jednak przy słupach miała szpary. Szpary były trochę szersze...
Miałam wrażenie, że się przez nie przecisnę. 
Czemu by nie spróbować od razu? Podeszłam do słupa. Objęłam go rękami. Był gruby, ale chyba dam radę się po nim wspiąć. Złapałam się mocniej i podniosłam nogi, tym samym obejmując nimi słup. Zaczęłam wspinać się, tak jak po drzewach o małej liczbie gałęzi. Lata ćwiczeń sprawiły, że nie było to trudne, więc w mgnieniu oka znalazłam się przy kratce. Ledwo przecisnęłam się pomiędzy słupem a nią, ale w końcu się udało.
Znalazłam się na górze. Patrząc poziomo, wyglądało, jakbym znalazła się na innej podłodze, jednak po spojrzeniu w dół uznałam, że jest tu świetny widok. Nikt nie zdołałby mnie tu dosięgnąć, chyba że ten trzynastolatek, ale on wyglądał na takiego, co raczej nie umie się wspinać. Zaczęłam się czołgać, choć poszło mi to opornie. Kratka nie wydawała dźwięków, więc robiłam to niemal bezgłośnie. Jednak bardzo było mi niewygodnie. Tak, zdecydowanie musiałam nauczyć się czołgać...
Najlepiej szybko.


҉ 

PRZEPRASZAM!!!
Byłam na obozie, zero netu, zero dostępu do świata. Wracam, patrzę, czy nie ma komentarzy, a wtedy...
Mam ochotę się zadźgać szczoteczką.
Bez sensu zaufałam automatowi...
Ale już jest.
A w trakcie roku będą co tydzień.
Mam nadzieję, że się spodoba. Jak dla mnie jest okej.
Liczę na komentarze (choćby takie zawierające treści mające mniej więcej na celu zabicie mnie. Ale w tym wypadku liczę na kreatywność)!

Okej

4 komentarze:

  1. Hej!
    Mnie też dawno nie było na blogspocie...
    Coraz bliżej szkoły...
    Morderstwo mogło by wyładować stres...
    BUAHAHAHA.
    A może po prostu się ogarnę i napiszę ten rozdział o Herosach?
    Ale śmierć bardziej do mnie przemawia...

    Przepraszam serdecznie za moje rozdwojenie jaźni :)
    Rozdział super, jestem coraz bardziej podekscytowana i coraz bardziej nie mogę doczekać się nexta :D
    Hejka, do zobaczenia.
    Wkrótce dodam jakiś rozdział do Herosow :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej!
      Dzięki za komentarz! Trochę się jednak nie zgadzam z twoim poprzednim i coraz większą liczbą czytelników... rozdział parę dni, a jedynie ty lojalnie go przeczytałaś...

      Nie mogę się doczekać nowego u ciebie!
      Okej

      Usuń
    2. Przepraszam bardzo, stare, dobre koleżanki, to co? Myślisz, że lojalnie nie czytają twoich rozdziałów? Ta zniewaga krwi (no może nie krwi, ale czegoś na pewno xd) wymaga!
      - stary, dobry Siemek

      Usuń
    3. Stary, dobry Siemku!
      Jak zwykle zaczęłam się chichrać na widok twojego komentarza.
      Fajnie, że czytasz.
      Okej

      Usuń