13 września 2015

Córka Wojny: Najdłuższy Epilog Świata

Hejo!
Co u was?
U mnie szczęście, bo się wywiązuję z obietnicy…
Z góry przepraszam, że rozdział nie o Ewei, ale tak jakoś miałam dobry humor i pisanie (tudzież olbrzymie poprawianie) o tym, jak ktoś idzie na rzeź jakoś mi nie pasowało…
Toteż Stephen, która wróciła z rzezi odpowiadała mi bardziej!
Moja logika… -_-…
Ale odbiegam od tematu.
Ostatnio pod koniec napisałam o tym, że epilog nie będzie normalnym epilogiem, tylko będzie Epilogiem przez duże „E” i dopiskiem „Najdłuższy” oraz „świata”. Jakbym była bardziej rozgarnięta, to bym napisała po prostu „Córka Wojny cz. 2” albo „Przygody Stephen: ciąg dalszy”.
Tyle, że ja nie jestem rozgarnięta.
Bo w tym momencie jest już VI długich części, a wpierw miało to zająć tyle ile ten jeden rozdział. Czyli po prostu napisałam więcej epilogu, niż przystało przeciętnemu pisarzowi stwarzając tym samym II część moich wypocin.
Krócej: miało być krótkie, ale jest długie, bo się rozpisałam, przez co stworzyłam drugą część, której nazwy nie chciało mi się zmieniać toteż „epilog” został.
Uff…
Strasznie się przedłużyła ta przedmowa, ale mam jeszcze parę informacji do przekazania, więc nie liczcie na koniec. I tak pewnie większość osób pomija moje ględzenie, więc jakoś bardzo was przepraszać nie będę.
Dobra… o czym to ja? A, tak. Informacje.
Komentujcie!
Czemuż to, spytacie się moi drodzy? Odpowiedź jest prosta: widzę, że ktoś czyta, ale nie widzę, kto czyta, ani co o tym myśli.
A to jest doprawdy denerwujące, więc proszę, komentowanie nie boli.
Druga sprawa:
20 post na blogu!
Macie jakiś pomysł, jak to uczcić? Bo ja prawdę powiedziawszy niekoniecznie.
Dedykacji nie ma, bo nie ma komentarzy.
Dobra, kończę.
Miłego czytania!

Okej

- Zaczekaj James! – wrzasnęłam, próbując go dogonić.
Właśnie skończyły się lekcje. Mój przyjaciel szybkim krokiem zdążał ku furtce.
- Zaczekaj! – krzyczę ponownie, jako, iż jestem delikatną i drobną 14-latką. - Jeżeli zaraz nie staniesz, to… to…
- To co? - pyta się chłopak. Jest wysoki i chudy, więc wygląda jak patyczak w wersji ludzkiej. Ma przystojną twarz, a na nosie złote, prostokątne okulary i brązowe włosy.
- Nie wiem! - wydzieram się dalej, choć jestem już całkiem blisko niego. Parę osób ogląda się w moją stronę. - Wymyśl sobie jakąś karę, bo ja nie wiem! Ty tu jesteś przecież od myślenia!
Chłopak stanął i popatrzył się na mnie. Nie jestem niska, ale przy nim wyglądam jak karzełek, bo sięgam mu pod brodę. Swoim spojrzeniem mógłby spalić dom, ale miałam je w nosie. On się kłóci? On. Niech nie ma więc wyrzutów do mnie.
Nie po to się przeprowadziłam do Nowego Jorku, aby teraz słuchać ciągłych narzekań!
Mieszkam teraz w niewiarygodnie nowoczesnym bloku, z mamą zajmujemy dwa piętra. Nadal jej, rzecz jasna, nie widuję za często (czytaj: jakiś raz w tygodniu wieczorem). Ma nowego chłopaka, z którym teraz mieszka. Nieoficjalnie. Bo oficjalnie pracuje wciąż z gwiazdami, robi wywiady. Ale czy zakupy w towarzystwie przystojnego faceta (widziałam ich kiedyś gdy kupowałam sobie czerwone spodnie) też się zaliczają do tego typu zajęć?
Mam nieograniczony dostęp do konta i sama sobie radzę. Szkołę wybrałam sama, by mieć pewność, że nikt mnie nie zna. Chciałam zacząć od nowa. Nie chciałam być tą znaną dziewczyną tylko dlatego, że ktoś mnie porwał na pół wakacji i najwyraźniej wyczyścił pamięć, bo nie wiedziałam, co się wówczas działo. Czasami mam przebłyski jakiejś walki, jakichś potworów, jakiegoś szkolenia bojowego, statku, góry, ale to przecież nie może być prawdziwe.
Ale czy na pewno?
Wracając do mojej sytuacji. Od godziny próbuję nakłonić Jamesa, by przyszedł do mnie do domu i by się pogodzili z Benem. Poszło o coś głupiego i teraz przez ich sprzeczkę ja też mam przerąbane. Są moimi najlepszymi przyjaciółmi i nie chcę stawać po stronie któregoś z nich i ryzykować kłótni z innym.
- Już ci powiedziałem. Nie przyjdę dziś do ciebie by próbować dojść do porozumienia z tym idiotą.
- A z sympatii do mnie?
- Sorry.
- Zrobię ciasteczka.
- Tym bardziej nie – rzekł z przestrachem w głosie.
- No to powiedz mi chociaż o co chodzi.
- Niestety nie mogę.
- Znowu masz przede mną tajemnice!
- Wcale nie!
- To mi powiedz o co chodzi!
- Jest idiotą i tyle!
- To i ja wiem! Stwierdziłeś to na podstawie jakiegoś faktu?
- Na podstawie długiej znajomości.
- Wątpię - wyraziłem swój sprzeciw. - Owszem jest idiotą, ale wiedziałeś o tym, kiedy przychodziłeś do mnie do domu, by pomóc nam w lekcjach, wiedziałeś o tym, kiedy zaczął polewać wszystkie dziewczyny w klasie Fantą, chcąc je poderwać i wiedziałeś o tym, kiedy próbował ci wsadzić ziemniaka na głowę, ale jakoś do tej pory ci to nie przeszkadzało!
- Bo do tej pory nie powiedział, że… - urwał gwałtownie.
- Aha! Wiedziałam, że o coś chodzi!
- I tak do ciebie nie przyjdę.
- No przyjdź!
- Nie.
- Proszę.
- Nie.
- Bardzo, bardzo proszę!
- N I E.
Przystanęłam. Bogowie! To już kiedyś było! Ja pamiętam, że się z kimś już tak sprzeczałam. O Bogowie! Chłopak miał czarne włosy, niebieskie…
I nagle znów zapomniałam o co chodzi. Już nie pamiętałam tej sytuacji, ale wciąż miałam uczucie deja vu.
- George, ty musisz dziś do mnie przyjść!
- Jestem James!
- A co ja powiedziałam?!
- George.
I znów fala wspomnień, które równie szybko zniknęły.
- Stephen? Dobrze się czujesz?
- Nie. Zdecydowanie nie.
- Bogowie, co ci się stało?
Bogowie. Czy on powiedział „bogowie”? Czy ja wcześniej nie myślałam „bogowie”, zamiast „Boże”?
Znów fala wspomnień. I znów zanik pamięci.
- Stephen, słyszysz mnie? Stephen? Stephen…?

Pik. Pik. Pik.
To pierwsze co zarejestrowałam. Drugim było, że leżę. Trzecim, że mi wygodnie.
I tyle wystarczyło. Już wiedziałam, że jestem w szpitalu.
Nic mi nie było. Pewnie tylko zemdlałam.
Usłyszałam głosy, więc uchyliłam powieki.
- Żyjesz! – wrzasnął na powitanie Ben. – Bogow… Boże, jak ja się o ciebie martwiłem!
- Cicho idioto. – James rzucił mu szybkie spojrzenie. Odniosłam wrażenie, że nie tylko z powodu głośności wyrażania się. - Ona dopiero się obudziła.
- Tak. Sorry. Nie chciałem.
- Wiem, że nie chciałeś.
- Ile tu leżę? – przerwałam ich przekomarzanie. Nie kłótnię. Czyli się pogodzili. Czasami trzeba zemdleć by osiągnąć cel.
- Nie długo. Jakieś… - Ben próbował przyjść mi z pomocą, ale jak zwykle był niezorientowany.
- 30 minut – dokończył James. 
- Pójdę się spytać, kiedy cię wypuszczą. Zrobili ci już wszystkie badania. Nie wiem co w nich wyszło, nie słuchałem.
Wstał. Był mojego wzrostu szatynem o wesołych, brązowych oczach. Co ciekawe, był umięśniony, co tak rzadko zdarza się przecież wśród uczniów w tym wieku. Nie był chudy, jak James, miał zdecydowanie mniej szczupłą budowę, choć wiedziałam, że nie jest gruby. Patrzyłam za nim, jak szedł do drzwi.
- Wszystkie wyszły pozytywnie.
- Co wszystkie? – spytałam zdezorientowana.
- Wyniki. To tylko chwilowe zasłabnięcie. Możesz usiąść – dodał widząc, że zaczynam się niespokojnie kręcić.
- To dobrze – powiedziałam, zmieniając pozycję. – Pogodziliście się? – spytałam, waląc prosto z mostu, jak to miałam w zwyczaju.
- Tak. Wyjaśniliśmy… pewne sprawy. Zadzwoniłem do niego zaraz po tym jak wykonałem połączenie do pogotowia.
Uwielbiam go słuchać. Zawsze brzmi, jakby połknął słownik.
- To jak? Idziecie dziś do mnie?
- Nie widzę przeciwwskazań.
- Super. Weź książkę, nauczysz mnie geometrii. – uśmiechnęłam się.
Przewrócił oczami.
- Oczywiście, milady.
Krótkie wspomnienie szybko minęło.
- Słuchajcie moi mili! – krzyknął Ben od progu. – Zaraz będziesz mogła wyjść, tyko cię medyk opuka!
- Proszę, nie udawaj Jamesa. To on w naszej szczęśliwej rodzinie połknął encyklopedię, nie ty.
- Nie połknąłem encyklopedii, tylko słownik! – z udawaną irytacją krzyknął James.
- Możecie się wreszcie zamknąć, wstrętne bachory?! – ryknął jakiś miły pan z sąsiedniego łóżka.
- NIE!!! – odkrzyknęliśmy wszyscy w tym samym czasie.
W tym momencie wszedł lekarz i rzucił nam karcące spojrzenie. Podszedł do mnie i polecił zdjąć bluzkę.
Rzuciłam wyczekujące spojrzenie na chłopaków, dające jasno do zrozumienia, że się mają wynosić. Ben udawał, że nie zrozumiał, wciąż stojąc obok i wyczekująco wpatrując się w mój biust. Na szczęście James (wspomniałam, że go uwielbiam?) złapał go i ze zdumiewającą siłą odciągnął za drzwi.
Na szczęście lekarz szybko mnie „opukał” i zaraz mogłam wyjść na zewnątrz, gdzie czekali moi przyjaciele.
- No to co? – rzuciłam zarzucając z powrotem plecak na ramiona. – Kierunek McDonald?
Zamiast odpowiedzieć obaj uśmiechnęli się.
Idąc zagadnęłam bardzo spokojnie Bena.
- Czy możesz mi wytłumaczyć, czemu gapiłeś się na mój biust?
- A gdzie się miałem patrzeć? Jestem facetem w wieku dorastania, nie przepuszczę żadnej okazji!
- Jestem twoją przyjaciółką!
- Przyjaciółka, dziewczyna, siostra. Co za różnica?
- Becce też się gapisz? – spytałam, przypominając sobie młodszą o 2 lata siostrę Bena.
- Nie. Jej jest jeszcze za mały.
Oboje, ja i James, zostawiliśmy tę uwagę bez komentarza.

Wieczorem siedząc przy stole w moim pokoju i kując (albo raczej próbując kuć) geografię, nasza rozmowa trafiła na… geografię. O dziwo.
- Gdzie w Ameryce jest pomnik Waszyngtona? - zagadnął Ben wszystkowiedzącym tonem.
- Nie no, na pewno nie w Waszyngtonie – odparłam. - To gdzie jest Empire State Building?
- To pytanie jest na poziomie pytania Bena – mruknął James.
- Wiem. Chciałam mu pokazać o co chodzi.
- To gdzie jest? – udawał głupiego Ben.
- A gdzie my jesteśmy?
- W Nowym Jorku.
- To gdzie jest Empire State Building?
- Na Olimpie!
Dostałam głupawki. Olimp jest przecież w Grecji!
Ale James się nie śmiał. Zamiast tego posłał Benowi zabójcze spojrzenie. Chcąc odwrócić moją uwagę od żartów chłopaka chwycił się ostatniej deski ratunku.
- To gdzie jest Golden Gate?
- W San Francisco! – wrzasnął Benedict.
San Francisco. Czy ja tam nie byłam? Nie… chyba nie. Wydaje mi się, że zaczynam sobie coś przypominać. Tylko… co?
- Ben, nie bujaj się na krześle, bo to się źle skończy. – James upomniał przyjaciela.
- Jestem ekspertem od bujania się. Nic mi się nie stanie.
James przewrócił oczami.
- A gdzie wy spędzacie wakacje? – zmieniłam temat.
- Na obozie. – powiedział pospiesznie James, nie pozwalając dojść Benowi do głosu. Jakby tamten mógł wypaplać coś, o czym nie wiem. I nie powinnam wiedzieć…
- A jakim? – dopytałam się. Nie miałam co robić przez całe wakacje. Mama mówiła coś o Karaibach pod koniec, ale znając ją już o tym zapomniała albo zarezerwowała termin i co do minuty zaplanowała wyjazd.
- Sportowym – szybko powiedział James. Tak szybko, że trochę za szybko. Poza tym: James i obóz sportowy? On jest przecież kujonem. Sam to mówi bardzo często „Jestem kujonem i jestem z tego dumny.”. Więc powtarzam: James i sportowy? Rozumiem, że Ben. On jest sportowcem. Ale James?
- Wiecie, możecie mi powiedzieć gdzie, bo ja nie mam co robić przez całe wakacje. Jesteście moimi jedynymi przyjaciółmi.
- Niestety, wszystkie miejsca są już zajęte.
Usłyszałam jakiś ruch pod stołem. Czyżby James kopnął Bena w kostkę? Benedict szybko się otrząsnął i pospieszne zaczął mówić:
- Tak… bo to… tego… obóz sportowy… dla wybranych… takich wybranych… że jedynych… takich jedynych wybranych… specjalnych… jedynych… wybranych… dzieci.
Nic z tego nie zrozumiałam. Poza tym, że chyba nie jestem taka, jakich tam przyjmują. Jestem za gruba? Nie twierdzę, że jestem chuda, ale gruba też raczej nie. Poza tym lubię biegać. Po parku czasem biegam. Dodatkowo mam najlepszą kondycję z naszej trójki, bo choć Ben jest umięśniony, ja przecież jestem boska.
Wspomnienie. Szybko, jak strzała przemknęło mi przez głowę. Już myślałam, że je uchwyciłam, kiedy jakaś mglista bariera je zablokowała.
- Aha. Rozumiem.
Łup! 
Ben wyrżnął się do tyłu na krześle, robiąc pokaźny zarys koła nogami. Rozległo się ciche „Au…!”, a chwilę potem pokój wypełnił się śmiechami moimi i Jamesa, który mówił wciąż „A nie mówiłem?”.
Na dole rozległ się dzwonek do drzwi. Przypomniałam sobie, że Ben „bawiąc się” telefonem „przez przypadek” zamówił pizzę.
- Ja pójdę. – powiedziałam wstając od stołu.
Kiedy otworzyłam drzwi, zdziwiłam się. I to bardzo. Aż zrobiłam krok do tyłu.
W drzwiach zamiast pana od pizzy stała mama w towarzystwie tego samego mężczyzny, co go widziałam w centrum handlowym, kiedy robił z nią zakupy. Mama nadal była niezwykle piękna. I młoda jak na mamę. Jasne blond włosy spływały na piękną twarz, a pod obcisłym ubraniem widać było piękne kształty. Czasami się zastanawiam, czy w ogóle coś po niej odziedziczyłam.
- Witaj, kochanie! Jak miło cię widzieć! Poznaj Freda. Fred, poznaj moją córkę, Stephenie. Możemy wejść?
Zdałam sobie sprawę, że stoję w przejściu, całkowicie je blokując, więc przeszłam zaraz na bok.
- Cześć mamo. Dzień dobry panu.
- Cześć, mała. – mężczyzna miał niski, głęboki głos. Bardzo mi się on spodobał.
- Mamo, jakby co są u mnie koledzy.
- Nie mówiłaś, że masz chłopaka.
Chwila. CO?
- Nie, nie mam chłopaka. To koledzy. Przyjaciele. Ale żaden z nich nie jest moim chłopakiem. I mam nadzieję, że nie będzie.
- Chętnie ich poznam. Zawołasz ich?
- James, Benedict! – ryknęłam, a mama się skrzywiła. Pewnie chodziło jej, bym tam po nich polazła. 
Nie chce mi się, sorry.
Chwilę potem na schodach usłyszałam kroki. Pierwszego zobaczyłam Bena, który niemal zjechał po poręczy. 
Niedobrze.
- Mamo, to jest Benedict. Ben, to jest moja mama.
- Dzień dobry, proszę pani.
Fascynujące. Chyba musieli słyszeć naszą rozmowę, bo James pewnie uprzedził Bena jak ma się zachować. Ponieważ Ben nigdy się tak nie zachowuje. Normalnie ryknąłby „Hejo!”.
Chwilę potem zobaczyłam Jamesa. Jak zwykle pełen godności schodził teraz po schodach. Chciałam się zacząć śmiać. Ta sytuacja wydawała się komiczna.
- Dzień dobry – powiedziała moja mama.
- Dobry wieczór. Pani jest mamą Stephan?
- Tak, to ja. A ty masz na imię…?
- Jestem James. James Altman.
Cóż. Po Jamesie można na pewno powiedzieć, że jest dobrze wychowany. O niego się nie martwiłam, jeśli chodzi o zadawanie się z moją mamą. Gorzej z Benem. Po nim nigdy nic nie wiadomo.
Moja mama zachowywała się uprzejmie, ale sprawiała wrażenie, jakby chciała ze mną porozmawiać sam na sam.
- To my już będziemy wychodzić. PRAWDA, Ben?
- Tak… my już będziemy iść… do domu… tego… bo mama mi mówiła… tego… że mam wrócić o…
Nie skończył. James po prostu powiedział „do widzenia” i pociągnął go za drzwi. Nawet dobrze, bo gdyby Ben się bardziej zaplątał mogłoby być słabo. Kiedy drzwi zamknęły się mama zwróciła się do mnie.
- Uroczy są. 
Ja bym tego o nich nigdy nie powiedziała. 
- Jadłaś już kolację?
- Nie, ale nie jestem głodna. Poza tym zaraz powinna przyjść pizza.
- Chodź, usiądziemy przy stole.
Ojoj. Zanosi się na długą rozmowę.
Kiedy wykonałam polecenie mamy, zaczęła mówić.
- Posłuchaj. Zdałam sobie sprawę, że jestem okropną matką.
 Muszę to sobie zapisać w kalendarzu. Kiedy ja mam już lat 13 i 48 dni moja mama zdała sobie sprawę, że się mną nie zajmowała dobrze.
- Wiem, że często nie wypełniałam swoich obowiązków względem ciebie. Że nie byłam przy tobie bardzo często. A kiedy zostałaś porwana myślałam nawet, że pojechałaś do koleżanki, ale kiedy weszłaś do domu w zakrwawionym, brudnym ubraniu i amnezją, zdałam sobie sprawę, że normalne matki są inne. Pamiętasz przecież jak zareagowałam.
Tak. To było dość kłopotliwe. Najpierw wydarła się na mnie, gdzie się szlajałam, ale kiedy jakoś wyciągnęła ode mnie, co się stało, prawie zaniosła mnie do łazienki. Potem szybko zorganizowała przeprowadzkę i teraz mieszkamy tutaj.
- Chciałabym ci stworzyć prawdziwy dom. Byłam młoda, jak cię urodziłam, ale teraz zrozumiałam, że powinnam się bardziej tobą opiekować. Będziesz miała ojca. Fred mi się dzisiaj oświadczył. Powiedziałam „tak”. Będziemy mieli ślub. Wszystko będzie normalnie.
Chwilę siedziałam zamurowana. Aha. Czyli to tak. „Chcę ci stworzyć prawdziwą rodzinę”, a chwilę potem „niedługo będzie ślub z kolesiem, którego poznałaś dopiero dzisiaj”. Tu nie chodzi o moje dobro. Tu chodzi wyłączne o nią. Od dzisiaj będę mieszkać z tym panem, a mama będzie szczęśliwa, podczas, gdy ja będę się czuła przynajmniej niezręcznie. Cudnie. Po prostu pięknie. Mam ochotę się rozpłakać. Ja wiem, że mama mnie kocha, ale... nie potrafi być mamą.
- To… świetnie – powiedziałam łamiącym się głosem, próbując powstrzymać łzy. – Po prostu świetnie. Będę w swoim pokoju.
Wstałam od stołu i ruszyłam na schody. Po drodze słyszałam jeszcze ich rozmowę:
- Nie martw się. Mówiłam, że tak zareaguje. Ale potem jej przejdzie.
- Czy ty jej w ogóle o mnie powiedziałaś?
- Nie. Rzadko ją widuję.
- Jesteś beznadziejną matką.
- Wiem.

Zatrzasnęłam drzwi.

3 komentarze:

  1. SUPER!!!
    Nie no, rozdział mega, serio.
    I James, i Ben są super. Gdyby James był umięśniony i miał charakter Bena był by ideałem (musiałby mieć czarne oczy i czarne włosy, ale to tylka taka uwaga :D ) ;)
    Ale ta matka dowaliła...
    Serio?! Faktycznie okropna -_-
    Pozdrawiam, za niedługo u mnie pojawi się nowy rozdział. Weny i słodyczy życzę :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Hola!
    Ogólnie to zacznę tak: CHOLERNIE MI WSTYD ZA TO, ŻE WCZEŚNIEJSZE PARĘ POSTÓW NIE SKOMENTOWAŁAM!
    Za co Cię strasznie przepraszam, nie mam czasu by te komentarze nadrobić.
    Ale załamał mnie test z geografii z całego gimnazjum na pierwszej lekcji bez zapowiedzi i wgl zaczyna się zapieprz.
    Dlatego proszę łaskawie o wybaczenie.
    Na prawdę przepraszam!
    Poprawię się!
    Obiecuje!
    Dzisiaj wybacz będzie tak ogólnie bo aktualnie nawet na pisanie swojego nie mam czasu.
    Rozdział bardzo miły i przyjemny.
    Przynajmniej jak dla mnie jeśli chodzi o zawartość.
    Podoba mi się.
    I powiem szczerze widać postęp w twoim pisaniu :D
    Pozdrawiam
    PaKi
    Hasta luego :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Kiedy pojawi się kontynuacja wątku głównego? Nie mogę się doczekać.

    OdpowiedzUsuń