19 września 2015

Rozdział 9. Szablon

Niepostrzeżenie ześlizgnęłam się na dół i skierowałam do stanowiska, gdzie można było nabyć umiejętność czołgania, ale było tam też wspinanie i bieganie. Tylko jedna osoba ćwiczyła przy tym stoisku. Córka burmistrza, Abba, będąca bardzo wysoką dziewczyną nieudolnie próbowała wspiąć się po niebieskiej siatce, która nieustannie się ruszała. Podeszłam do mężczyzny z Kapitolu, który zajmował się wszystkimi, którzy zainteresowali się jego stanowiskiem. Na migi pokazałam mu, czego chciałbym się nauczyć. Najwyraźniej zrozumiał. Położył się na ziemi i omawiał każdy swój ruch. Dzięki temu zrozumiałam, co robiłam źle. Aby dobrze się czołgać brzuch nie powinien przylegać do ziemi. Przeciwnie. Należy opierać się na przedramionach i  palcach u stóp, dzięki czemu zmniejsza się siłę tarcia o ziemię. Pracuje wówczas duża część mięśni ciała, zwłaszcza tułowia, dlatego jest to męczące. Jednak jest to o wiele wygodniejszy sposób niż mój.
Zaczęłam próbować robić wszystko tak jak mężczyzna. Przez cały czas sprawdzał on, jak sobie radzę i poprawiał błędy. Po piętnastu minutach umiałam to niemal do perfekcji. Poruszałam się szybko i blisko ziemi. Zrozumiałam jednak, że nie potrafiłabym robić tego długo, bo mięśnie brzucha naprawdę mnie bolały. pomyślałam, że muszę je wyćwiczyć.
Kiedy miałam odchodzić zobaczyłam, że Abba odeszła i siatka była wolna. Uznałam, że skoro już tu jestem warto skorzystać. Nie było to trudne, ale jej nieustanne kołysanie nieco przeszkadzało, więc zrozumiałam jasnowłosą, niepotrafiącą się na nią wspiąć.
Kiedy znudziło mi się zwisanie, wróciłam do słupa i weszłam ponownie na górę. Czołganie poszło mi łatwiej i poruszałam się szybciej dzięki ćwiczeniom. Często się jednak zatrzymywałam, by odpocząć, gdyż byłam nieprzyzwyczajona do takiego wysiłku fizycznego.
Zaczęłam obserwować wszystkich z góry. Jednak nawet wtedy patrzyłam tylko na te stanowiska, gdzie nie uczono zabijać, więc o zawodowcach dowiedziałam się najmniej. Powoli obiad kończył się u wszystkich, toteż trybuci zaczęli napływać do sali w mniejszych lub większych odstępach. Dostrzegłam rudą głowę. Vin również przyszedł. Najwyraźniej przez chwilę próbował mnie znaleźćać, ale szybko zrezygnował wzruszając ramionami. Spróbowałam się wygodniej ułożyć. Pulchna trybutka z dziesiątki okazała się całkiem dobra w kamuflażu, co dostrzegłam, kiedy przyłożyła rękę do kamienia, a ta stała się niemal niewidzialna.
Chłopiec w moim wieku, Jacob, stał tylko i rozglądał się po sali najwyraźniej czegoś szukając. Był przystojny i wysoki. Miał czarne włosy i czarne oczy. Ani ciemną, ani jasną cerę. Po dłuższej chwili poszedł na drugą stronę pomieszczenia, więc straciłam go z oczu. W tamtą stronę była tylko nauka  rozpalania ognisk, więc doszłam do wniosku, że właśnie to poszedł zrobić.
Chłopak bez ręki, Rick i dziewczyna bardzo podobna do niego, ale nie jego siostra, jak się zorientowałam, próbowali sobie pomagać, więc najwyraźniej zawarli sojusz.
Sojusz...
Czy ja bym się na coś takiego zdobyła? Wiedząc, że tylko jedno z nas ma szansę na przeżycie? Najpewniej nie. Bałabym się sojusznika, bałabym się zasnąć, kiedy on by był na warcie. Nie dałabym rady. Obserwując ich dalej zobaczyłam, że para wykonywała wszystkie rzeczy po kolei. Dzięki temu zauważyłam, że dziewczyna naprawdę szybko biega, a chłopak jest wyjątkowo silny, więc pomimo braku kończyny byłby zdolny poważnie mnie uszkodzić lub nawet zabić.
Abba, którą obserwowałam już któryś raz z rzędu, próbowała swoich umiejętności w wielu dziedzinach i szło jej okej, ale na igrzyskach "okej" może nie starczyć.
Cegwa, jasnowłosa dziewczyna która nie dalej jak godzinę temu próbowała mnie uspokoić, dużo czasu spędziła przy roślinach, a ja przy okazji przypomniałam sobie parę rzeczy, patrząc na nią. Z niejaką dumą zdałam sobie sprawę, że większość z nich potrafię nazwać. Obiektywnie rzecz biorąc, byłam w tym wystarczająco dobra, aby mi się to przydało na arenie.
Chciałam popatrzeć na inne osoby, ale większość z nich była przy stanowiskach z bronią, więc poznałam umiejętności jedynie ośmiu na dwudziestu trzech trybutów. Obserwowanie ciągle tych samych ludzi po jakimś czasie robi się nudne, więc długo rozważałam, czy nie popatrzeć i w przeciwnym kierunku.
W końcu podjęłam decyzję. Raz kozie śmierć.
Szybko, abym nie mogła już zmienić zdania odwróciłam się w stronę ze stanowiskami z bronią i obserwowałam, kto w jakiej dziedzinie jest dobry. Blondynka z jedynki, Vera, ta sama co się tak odznaczyła w paradzie trybutów mając piękną sukienkę, świetnie rzucała nożami i strzelała z łuku. Jednak w walce na miecze jej nie szło zbyt dobrze. Jej partner z dystryktu, Caps, najlepiej walczył włócznią. Łysy chłopak z dwójki, Narrat, był, jak wcześniej zauważyłam, bardzo dobrze zbudowany, więc bez problemu radził sobie z czynnościami, w których najważniejsza jest siła, między innymi mieczem.
Eona, jego partnerka, okazała się, niestety, świetna we wszystkim. Miałam tylko nadzieję, że nie porusza się równie cicho, co lis i nie biega tak szybko jak Gabriel (prawie siostra Ricka), bo wtedy miałaby wygraną w kieszeni.
Para z czwórki, Jelk i Kinney, miała dziwną umiejętność. Biorąc strzały od łuku, potrafili nimi rzucić równie śmiercionośnie.
Zobaczyłam również Vina, który nieprzerwanie próbował nauczyć się walki mieczem dwuręcznym. I Jacoba, (który pewnie rozpalił już ogień, bo wydaje mi się, że miał lekko osmalone brwi) jak usilnie próbował wcelować nożem w środek tarczy, niestety z marnym skutkiem.
Patrząc na nich wszystkich myślałam, że pewnie większość ma jakieś ukryte talenty, które zaprezentują jedynie na pokazie indywidualnym, a potem na arenie. A ja takich nie mam. No cóż, szkoda, ale trzeba z tym żyć.
Tyle, ile jeszcze można.
Zdałam sobie sprawę, że patrzenie na latającą w powietrzu broń nie wprawia mnie w mordercze myśli. Może mogłabym spróbować? Na wszelki wypadek? Tylko, aby uratować się... odrzuciłam szybko w myślach pomysł zejścia na dół. przecież dopiero przed chwilą gadałam o tym z Vinem. Nie chcę mieć nikogo na sumieniu...
Po raz 27 okrążyłam cały sufit i idealnie poznałam rozmieszczenie słupów. Starałam poruszać się jak najciszej. Ponieważ nikt mnie nie zauważył, uznałam to za dobry wynik. Nawet jeżeli na dole było głośno, ktoś przecież mógł dojrzeć przemieszczającą się pod sufitem trzynastolatkę.
Po godzinie takich ćwiczeń byłam zmordowana. Niewiarygodnie bolały mnie mięśnie brzucha, przedramienia i palce u stóp. Położyłam się na brzuchu. Byłam trochę spocona i głowa mnie bolała od wysiłku. Ledwo doczołgałam się (już moim początkowym sposobem) do najbliższego słupa i zeszłam po nim jak najszybciej umiałam, jednak nie zapominając o konieczności krycia się. Nie daj boże, by przez moją nieuwagę ktoś zobaczył, gdzie się podziewałam przez cały czas.
Znalazłam się akurat przy stoisku z nożami. Masując przedramiona i brzuch zerknęłam w tamtym kierunku.
Przy stoisku stała Eona. W każdej ręce miała po parę noży. Rzuciła trzema w najbliższego manekina. Nie… chwila… to był trybut.
Wrzasnęłam kiedy ten upadł na ziemię patrząc na nóż tkwiący w jego piersi.
Nie mogłam na to patrzeć; pomimo mojej niechęci, nie mogłam również oderwać stamtąd wzroku.
Łzy stanęły mi w oczach.
Tak nie można... Zaczęłam bezwiednie cofać się jak najdalej od tamtego miejsca. Kiedy poczułam przy plecach ścianę musiałam się zatrzymać.
Osunęłam się na ziemię.
Zamknęłam oczy.
Tak nie wolno, to przecież ćwiczenia.
Serce mi biło niczym oszalałe, a oddech przyspieszył.
Miałam ochotę znów wrzasnąć, ale głos ugrzązł mi w gardle.
Zaczęłam tracić powietrze.
Ktoś mnie złapał i mocno przytrzymał. „Co się stało? Nic ci nie jest?” po głosie rozpoznałam morderczynię. Chciałam ją odrzucić, walnąć jak najmocniej potrafiłam.
Zabić.
Coś mnie jednak powstrzymało. Delikatnie uchyliłam powieki. W miejscu, gdzie powinien być trybut stał manekin z wbitymi w sam środek nożami. Łzy momentalnie ustąpiły. Pokręciłam głową dając do zrozumienia dziewczynie, że nic mi nie jest. Jednak czułam, że coś się dzieje. Oszalałam. Po prostu oszalałam. Nikomu normalnemu nic takiego się przed oczami nie pokazuje.
Zerwałam się natychmiast z podłogi i zanim ktoś zobaczył, że płaczę pobiegłam do windy, mając nadzieję, że nikogo tam nie zastanę. Oszalałam. Po prostu oszalałam. I to jeszcze przed igrzyskami...
Wjechałam na górę. Czułam się źle. Bardzo źle. Bolał mnie brzuch. Bolały mnie ręce i chyba wszystkie istniejące mięśnie. Ale przede wszystkim byłam przerażona. Swoją wyobraźnią i całym moim umysłem, który najwyraźniej źle zniósł wiadomość o bliskiej śmierci. Może nie całym. Nadal mogłam jasno myśleć i wszystko rozumiałam. Nawet wiedziałam, że szaleje, więc nie może być ze mną aż tak źle...
Opanuj się. Ewea, proszę opanuj się. Nie chcesz chyba, żeby wszyscy zaczęli uważać cię za nienormalną i niezdolną do pewnych umysłowych działań?
W głowie mi łupało, kiedy padłam na zimną pościel, w moim pokoju. Nawet nie zauważyłam jak się tam znalazłam...
Nie chciałam już myśleć. Chciałam zakopać się głęboko pod kołdrą, aby świat o mnie zapomniał. Jednak nie mogłam. Teraz byłam na igrzyskach. Świat o mnie tak łatwo nie zapomni...
Wtuliłam się w poduszkę. Ktoś zmienił poszewkę. Nie chwila... nie ktoś.
Awoksa.
Co ona takiego zrobili? Jak podpadła Kapitolowi, aby ją tak ukarał? Ilu ich w ogóle jest? Przecież nie mało. Może uciekli albo otwarcie przeciwstawili się Snowowi? Może zaczęli przygotowywać bunt? Bo wątpię, by wszyscy pokornie, niczym baranki, zgadzali się na coroczne zabijanie dzieci.
Poczułam nagle wielki szacunek do wszystkich tych ludzi. Oni pokazują, że nie trzeba być potulnym, byli na tyle odważni, by pokazać Kapitolowi, że komuś coś się nie podoba. Że śmierć nie jest dobra, a wysyłając dzieci na tortury Kapitol nie niszczy wszelkich myśli o buncie...
Nagle poczułam, że aschło mi w ustach. Zeszłam po schodach do kuchni i nalałam sobie szklankę wody. Nie miałam ochoty na koktajl. Wiedziałam, że łamię tym swoją obietnicę picia go zawsze i wszędzie, ale... po prostu nie.
Nagle zobaczyłam skośnooką awoksę, która wynosiła ręczniki z pokoju Oriane. Czymś tknięta odstawiłam szklankę i podeszłam do niej, po drodze biorąc notatnik. Były one położone w różnych miejscach naszego apartamentu, abym miała łatwiej. Szybko napisałam, że chciałabym, aby ze mną na chwilę usiadła. Dziewczyna wykonała polecenie, choć niechętnie, odkładając ręczniki na najbliższe krzesło.
Napisałam:
-„Co robisz?”
Nigdy nie zaczynałam rozmowy, więc poszło mi to opornie. Wskazałam na kartkę, dając jej do zrozumienia, że proszę, aby odpisała. Wzięła do ręki długopis i powoli napisała mi:
-„Nie mozesz sie do mnie zwracac z pytaniem. Tylko z poleceniem.”
Odpisałam:
-„Ale ja się do ciebie nie mówię, tylko piszę, a to jest różnica.”
Rozpromieniła się. Najwyraźniej nigdy nie brała pod uwagę takiej opcji.
- „Dobrze, ale lepiej, zeby to nie zostalo na pismie. Pytaj o co chcesz.”
Mimo tego siedziała jak na szpikach. Napisałam:
-„Masz rację. Lepiej, żeby ta rozmowa nie trwała długo. Odpowiedz mi, proszę, dlaczego jesteś Awoksą...”
Otworzyła szeroko oczy. Patrzyła się na mnie, jakbym kogoś okaleczyła.
-„Naprawde chcesz wiedziec?”
 Kiwnęłam głową. Zawahała się. Jednak napisała:
-„Na któryms z bankietow spytalam sie, czy igrzyska sa konieczne i po co dwadziescioro troje dzieci ma umierac. I czemu Kapitol tez ich nie wysyla. Zrobilam to troche bardziej widowiskowo, niz teraz to sobie wyobrazasz. I oto jestem.”
Spojrzałam na nią z podziwem. Chciałam zacząć bić jej brawo. W pewnym sensie próbowała mnie bronić przed tym wszystkim. Byłam jej wdzięczna. Nawet, jeśli jej się to nie udało.
Nagle usłyszałam otwierane drzwi. Awoksa poderwała się i, zabierając ręczniki, wbiegła do pierwszego lepszego pokoju, od razu znajdując coś do poprawy.
Do środka weszła Oriane. Z tymi czarnym szatami, powiewającymi za nią, ponownie skojarzyła mi się z czarownicą. Za nią weszła Mera. I Locji, stylistka Vina, mój stylista, ekipy przygotowawcze. Wszyscy. Gwar rozmów, po długiej ciszy sprawił, że trochę zakręciło mi się w głowie. Zapalili wszystkie światła, bo wcześniej była zapalona tylko lampka na stole. Przymrużyłam oczy. Kolorowi ludzie Kapitolu gadali i gadali, chyba każdy o czymś innym, tylko Oriane usiadła na fotelu i skryła twarz w dłoniach. Małam wrażenie, że załamała ją ich rozmowa.
Zaczęłam się przysłuchiwać, o czym oni mówią, a rozmówcy usiedli na wszystkich kanapach, fotelach i krzesłach. Nikt jednak nie przysiadł się do stołu, z czego się ucieszyłam, bo wolałam nie być w centrum rozmówców. Szybko zatrzasnęłam notatnik, aby nikt nie mógł zobaczyć dialogu.
Kapitoliańczycy gadali o nowej fryzurze kogoś tam i o innym kimś, który przytył, o kimś, kto który schudł, a ja miałam ochotę wszyć im suwaki w usta i je zasunąć. Zrozumiałam Oriane i szczerze jej współczułam, ale dzięki tej sytuacji zyskała mój szacunek.
- Widzieliście Gordona? Ale schudł. Zupełnie inny człowiek. Jednak nie pochwalam pomalowania włosów na bordowo, są zupełnie niemodne. – Locji dodała do tego sztucznie skwaszoną minę.
- O tak, masz zupełną racje. Za to amarantowy jest jak najbardziej na czasie. – podchwycił mój stylista. – Gordon schudł, ale jego żona… ech, co tu mówić, spodziewa się dziecka.
- Naprawdę? - spytała Hawla, kobieta zajmująca się makijażem Vina, czyli osoba niemająca za wiele pracy. - Och, nie pogratulowałam jej.
- Problem w tym, że nie wiadomo z kim. Gordon mi wyznał, że jego żony nie było parę razy w domu - Gewer powiedział to niemal szeptem.
- Co ty powiesz?
- Która godzina? Głodna jestem. - Mera szybko zmieniła temat. czy mi się wydaje, czy ona naprawdę nie chciała tego dłużej słuchać?
Wskazała na Awoksę i zaćwierkała:
- Idź do kuchni i poinformuj ich, że u nas czas na kolację. - Awoksa skłoniła się i wyszła.
- Wiesz Eweo, gdzie Vin? – wzruszyłam ramionami.
W tym momencie otworzyły się drzwi i wszedł chłopak. Zobaczył, że wszyscy patrzą w jego stronę, więc zdobył się na uśmiech. Podszedł do całego towarzystwa i stanął przy ścianie.
- O wilku mowa! - ucieszyła się Mindra. - Usiądź.
Drzwi ponownie otworzyły się i weszli Awoksi niosący talerze i półmiski. W mgnieniu oka nakryli stół i wszyscy przy nim usiedli. Na wszelki wypadek położyłam notes na kolanach.
Na stole stało wiele półmisków z wieloma przysmakami, których wcześniej na oczy nie widziałam. Fioletowa szynka, niewyglądająca zbyt apetycznie, pomarańczowy, roztopiony ser, karkówka w żółtym sosie przyozdobiona tegoż koloru kwiatami, wątroby królików w winie nadziewane śliwkami, bułki z piekarnika posypane żółtym serem.
Nie wiedziałam od czego zacząć. Poczekałam, aż pozostali sobie nałożą, a następnie ja uczyniłam to samo, kładąc na talerz jak zwykle wszystkiego po trochu. Przez pierwszą minutę wszyscy jedli w milczeniu, ale znając Kapitoliańczyków, nie potrwało to długo. Mera nie wytrzymała i zapytała się, głównie zwracając do Vina:
- I jak tam na treningu? Nabyliście nowych umiejętności? A może umieliście coś wcześniej? - ton jej głosu był jak zwykle trochę za bardzo pełen entuzjazmu. Ale usłyszałam jeszcze coś więcej. nikt inny chyba tego nie zauważył, ale w jej wypowiedzi czaiła się troska i... współczucie?
- Cóż, nauczyłem się władać jako tako mieczem, próbowałem nauczyć się włócznią, ale przede wszystkim polegam na toporze…
- Przecież to taka brzydka broń, taka… nieelegancka – przerwała mu Mindra, jak zwykle z bardzo denerwującym kapitoliańskim akcentem, którego miałam serdecznie dosyć.
Vin się wkurzył, bynajmniej nie przez coś tak bzdurnego jak akcent, ale dlatego, że nie spodobało się mu to, jakie mniemanie mają o toporze takie kapitoliańskie pińdzie, jak Mindra. Już miał wybuchnąć, ale delikatnie położyłam mu dłoń na ramieniu, by go nieznacznie uspokoić. Jeszcze tylko brakuje nam wojny domowej! Vin wziął oddech i spokojnie, bardzo spokojnie powiedział:
- Toporem łatwiej mi się posługiwać, bo całe życie rąbałem drzewa. – Ponieważ siedziałam bliżej niego, usłyszałam jak mrucząc pod nosem dopowiedział „podczas gdy ty trzymałaś swój szanowny tyłek na atłasowych poduszkach”. Przypomniałam sobie jak prawie całym dystryktem ścinaliśmy drzewa. Nawet jeżeli miałam pieniądze, to za niewykonywanie swojej pracy otrzymywano karę chłosty. Jednak może nie mile, ale bez nienawiści wspominam te prace, bo choć były męczące i pot zalewał mi czoło i inne części ciała, była to praca na świeżym powietrzu w dodatku w otoczeniu przyrody, więc była o niebo lepsza niż w jakiś fabrykach. Usłyszałam dalszą wypowiedź Vina dopiero po chwili. - … więc to właśnie tę umiejętność chcę zaprezentować. Może zdobędę na tym parę punktów?
- Vinie, mój drogi, a umiesz jakieś rzeczy potrzebne do przetrwania? - niespodziewanie wtrąciła się do rozmowy Oriane.
- Mówię, umiem walczyć… - rzekł niepewnie rudzielec.
- Nie, nie, chodzi mi raczej o to, czy umiesz rozpalać ognisko albo coś w tym stylu. Bo wiesz, jak przyjdzie do starcia, owszem poradzisz sobie, ale jak chciałbyś nie zamarznąć w nocy, to warto umieć też coś innego. - Vin milczał, co chyba znaczyło dość wyraźnie, że nie umie takich rzeczy. Oriane zwróciła się do mnie, pytając, co ja umiem.
Notes leżący mi na kolanach bardzo się przydał do odpowiedzi, ale przezornie zaczęłam pisać nie na ostatniej ani pierwszej stronie, bo w nim pisałam z Awoksą. Bałam się, co by jej się stało, gdyby ta rozmowa wyszła na jaw.
- „Umiem się wspinać na drzewa, biegać, nauczyłam się czołgać, rozpoznawać parę roślin, rozpalać ognisko, -zdałam sobie sprawę, że jest tego całkiem dużo, więc poczułam coś w rodzaju satysfakcji - Może jeszcze parę rzeczy, które mogą przydać się na arenie. Tylko wiele z tych rzeczy nie mam opanowanych.” - pokazałam tekst Orianie, jednak nie podając jej go, bo ciągle bałam się o Awoksę. Oriane przeczytała go na głos, aby wszyscy usłyszeli. Zrobiła pauzę, a potem dodała coś od siebie:
- Umiesz parę przydatnych umiejętności. Osobiście uważam, że nawet bardzo przydatnych. – Na chwilę się zamyśliła, co wykorzystał Gewer, wtrącając się do rozmowy.
- Jakby jedno z was było czarne, to bylibyście swoimi przeciwieństwami.
- W każdym razie, - ciągnęła Oriane specjalnie ignorując Gewera - czy macie jakiś plan, czy wolelibyście bym wam pomogła?
- Mam już pomysł, ale wymaga on dopracowania - odpowiedział Vin. - Jednak nawet jeśli lubię Eweę, to wolę, aby go nie znała, z czystej ostrożności.
Nabazgrałam w pośpiechu odpowiedź.
- „Tak, mam plan i nie mam ci tego za złe, że tak uważasz. O moim planie nie dowie się nikt.” - może nie była ona do końca szczera w tej części z planem, bo miałam jego szablon, ale nie chciałam go omawiać z Oriane, bo na pewno by się jej nie spodobał.
Mimo to podeszłam do niej po kolacji i napisałam, że chciałabym jutro mieć samotne ćwiczenia. Może trwało to dłużej niż bym chciała, lecz w końcu zrozumiała o co mi chodzi, jednak powiedziała, że wolna sala jest o szóstej rano. Trochę mnie to zmartwiło, ale pomyślałam, że warto zacząć się przyzwyczajać do pobudek o różnej porze.
Poszłam do pokoju i weszłam do łazienki. Nie miałam ochoty na prysznic. Mimo to rozebrałam się i podeszłam do panelu sterowania. Przyjrzałam się przyciskom, aż w końcu znalazłam ten o którym pomyślałam. Z podłogi wysunęły się ścianki i utworzyły wannę, z której kranu zaczęła lecieć gorąca woda.
 Łał.
TO. Się. Nazywa. Kapitol.
Weszłam do niej. Ciepła woda otoczyła mnie ze wszystkich stron, a ja czułam, że nie chcę wyzwalać od tego miłego dotyku. Kiedy wanna napełniła się po brzegil woda sama przestała lecieć. Było mi tak przyjemnie. Zanurzyłam głowę, a uszy zalały się wodą. Nie słyszałam nic. Czułam się błogo. Dreszcze mi przeszły po ciele. Kolejna rzecz, która mi się podoba w Kapitolu. Zaczęłam chwilę żałować, że się nie urodziłam w bezpiecznej stolicy. Jednak przypomniałam sobie te dni, w których w moim dystrykcie też czułam się dobrze. Przypomniałam sobie zawsze grzejący kominek, który tak lubiłam. Rodziców. Dziadka. Dzień urodzin, w którym dostałam tort z namalowanymi drzewami, który rozpływał się w ustach. Tak, drzewa, których w Kapitolu nie widziałam. Właśnie je tak bardzo kochałam. Tydzień przed tymi dożynkami, kiedy zyskałam koleżankę, Grace, która mnie rozumiała, nawet jeśli nie odwiedziła po wylosowaniu.
Właśnie.
A potem mój świat się zawalił przez jedną jedyną karteczkę, na której było moje nazwisko. Jak będą wyglądać następne dni? Na paradzie trybutów zrobiłam chyba dobre wrażenie na sponsorach. Chyba. W każdym razie nie było źle. Jutro pokaz umiejętności. Co ja mam zamiar zrobić?
Niechętnie wyszłam z wanny. Zaczęłam wycierać się ręcznikiem przechodząc do pokoju.
Przede mną będzie czternaście, nie, piętnaście osób, wiec sponsorzy będą bardziej niż leciutko znudzeni.
Przebrałam się w pidżamę i zaczęłam krążyć po pokoju przy okazji wyłączając światło w łazience. Muszę ich zainteresować robiąc coś innego albo raczej coś bardzo dobrze. Rzuciłam się na łóżko. Muszę zdobyć dużo punktów. Ale czy na pewno? Może wtedy uznają mnie z groźnego przeciwnika i będą mnie nękać na arenie? Ale i tak zamierzam zginąć, więc jaka to różnica? Mocniej wtuliłam twarz w poduszkę. Żadna, więc może utrę im nosa zdobywając więcej punktów. Wszyscy na pewno myślą, że jestem najsłabsza. Trzeba to zmienić.


҉

Witajcie!
Nareszcie udało mi się to skończyć.
Właśnie przeczytaliście nie jeden, ale dwa rozdziały. Uznałam, że zrobię z nich jeden dłuższy, bo doskonale zdaję sobie sprawę, że długo czekaliście na Eweę.
Rozdział długi. Wydaje mi się, że w miarę interesujący. Trochę się zaczyna dziać, Ewea szaleje, ogólnie coraz ciekawiej.
Dedykacja: Lady Red, bo zdecydowała się skomentować i uprosić ten rozdział jeszcze dziś.
To tyle.

Okej

2 komentarze:

  1. Wow, super!
    Bardzo podobał mi się ten opis trybutów, ich zachowań i umiejętności, a ten opis tego manekina *.*
    I mam takie pytanko:
    Kojarzysz ty może "Więźnia labiryntu?". Zarąbisty film, a jeszcze lepsza książka! Wczoraj byłam nawet na premierze drugiej części :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki!
      Tak naprawdę rozdział był napisany trochę wcześniej. Ale jak tylko zobaczyłam ilość błędów gramatycznych, stylistycznych i ortograficznych, to, co tu mówić, wszystko skasowałam i napisałam od początku. Ostatnio robię to dość często.
      Tak. Czytałam. Bardzo mi się podobała książka, ale filmu nie widziałam DX. Smutne, ale prawdziwe.
      Kiedy będzie coś u ciebie?
      Okej

      Usuń