25 października 2015

Rozdział 12. Szaleństwo

Kiedy zobaczyliśmy wyniki wszystkich trybutów, usiedliśmy do stołu. Cieszyłam się, że pamiętałam imiona wszystkich uczestników, łącznie z ich cechami charakterystycznymi. Miałam nadzieję, że przyda mi się to na arenie. Wiedziałam już, że zawarłam sojusz, ale nigdy nie wiadomo, kiedy ktoś będzie potrzebować pomocy, a tym bardziej jakiej.
Wszyscy strasznie się cieszyli z uzyskanej przez nas liczby punktów i koniecznie się chcieli dowiedzieć, jak to zrobiliśmy. Vin powiedział w skrócie to somo, co mi wcześniej; rozwaliłem dwadzieścia dwa manekiny toporem. Uważam, że nie była to jakaś szczególnie wciągająca historia, ani też nie posiadała żadnych ozdobników, ale była szczera do bólu. Zastanawiałam się moment, czy liczba dwadzieścia dwa ma jakiś związek z ilością trybutów z jego czarnej listy, ale starałam się nie zwracać uwagi na to, że jedną osobę musiałby pominąć. Przez chwilę miałam nadzieję, że znalazł sobie sojusznika w postaci kogoś z innego dystryktu, ale w głębi serca czułam, że to ja jestem tym szczęśliwcem, którego nie chciałby „rozwalić”.
Musiałam przerwać moje rozmyślania, bo pozostali mieli ochotę poznać również moją historię, ale po długich tłumaczeniach (oczywiście pisemnych) i tak nic nie zrozumieli.
Wszyscy prócz Oriane.
Jej oczy spokojnie wpatrywały się we mnie, przewiercając mnie na wylot i poznając każdą moją najmniejszą myśl. Kiwała delikatnie głową, jakby z czymś się zgadzając, ale nie dała po sobie poznać, o co jej chodzi. Starałam się nie zwracać uwagi na jej osobę, ale przez parę chwil czułam panikę. Po pewnym czasie odwróciła wzrok, zostawiając mnie samą z moimi myślami.
Ta kobieta nie może być całkowicie normalna.
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z ilości otaczających mnie dźwięków. Miałam wrażenie, jakby ich moc nasiliła się dwukrotnie, odkąd czarnowłosa przestała się na mnie patrzeć. Wszyscy rozmawiali stanowczo za głośno, a w pewnym momencie Gewer nawet zaczął śpiewać. Hałas, jaki wywoływała ta mała grupka ludzi z pewnością musiał dotrzeć na inne piętra.
W mojej głowie zaczęło się dziać cos dziwnego. Było mi niedobrze. Duszno. Tak, i duszno. Czułam, że świat wokół mnie obraca się z zawrotną wręcz prędkością. Poczułam, że muszą wrócić do pokoju. Wstałam chwiejnie i powlekłam się na półpiętro.
Czułam, że moje ciało nie jest bezpośrednio połączone z świadomością. Wszystko widziałam jakby zza zamglonej szyby.
Nieświadomie weszłam pod prysznic. Gorąca woda jak zwykle zaczęła spływać po moim ciele, ale ciepła para sprawiła, że trudniej mi było oddychać.
Ale czy to na pewno woda?
Jest czerwona.
Nie wiem co się stało.
Brzuch zaczął mi się skręcać, miałam odruchy wymiotne. Mroczki przed oczami.
Mama, czy to mama?
Tak stoi i uśmiecha się do mnie.
Obok niej ktoś stoi.
Dziadek.
Nie tata.
Dziadek.
Tata.
Dziadek.
Tata.
Mówią coś, mówią, ale nie słyszę.
Słyszę, słyszę, słyszę…
Oddech mi przyspiesza.
Dziadek, to jednak dziadek.
Krzyk.
Kto krzyczy?
Ja, ja krzyczę.
Tak.         
Krew wszędzie krew.
Skąd się ona wzięła?
Ręce.
Moje ręce.
We krwi.
Nie tylko moje.
Dziadka też.
Wszystko zaczyna się kręcić wokół mnie.
Może to ja się kręcę?
Ciemność.
~*~
Budzi mnie głównie zapach. Ten nieprzyjemny odór wymiocin. Powoli zaczynam odzyskiwać świadomość.
Ręka która znajduje się bliżej ust jest czymś oblepiona. Niestety dobrze wiem czym.
Muszę wstać, ale nie chcę. Wszystko mnie boli. Każdy najmniejszy atom mojego ciała sprawia wrażenie, jakby stanął w ogniu.
Nie otwieram oczu. Która godzina? Ile tu leżę? Próbuję się podnieść. Ręce ślizgają się i upadam twarzą w śmierdzącą breje. Muszę się zorientować w sytuacji. Zemdlałam. Tak, tego jestem pewna.
Więc jestem zmuszona się ogarnąć! Ewea, rusz się i do roboty, gnomie! Nie będę patrzeć na samą siebie w tak żałosnej pozycji!
Powoli otwieram oczy. Jestem w łazience, a światło nadal jest zapalone. Czyli nie powinnam leżeć tu długo… leżeć w swoich wymiocinach.
Fu! Fu, fu, fu, fu, fu, fu!
Na pewno zwymiotowałam to świństwo, kiedy byłam nieprzytomna. Czy to jest w ogóle możliwe? Wymiotować będąc nieprzytomnym? Najwyraźniej tak, jestem tego żywym przykładem…
Powoli zaczęłam wstawać. Ból nie ustępował, ogień wciąć się we mnie tlił. Nie czułam go jednak bezpośrednio. Wszystko miało niewyraźne kontury, ale dowlekłam się do prysznica.
Zapach albo raczej fetor sprawia, że znów chciało mi się rzygać. Zaczęłam zmywać go z siebie, mocno szorując gąbką każdą część ciała. Wciskam pierwszy lepszy guzik na panelu i zapach owoców leśnych zaczyna walczyć z odorem. Mydłem szoruję ponownie wszystko. Włosy też. Byleby to z siebie zmyć. Fu…
I znowu nakładam kolejną warstwę mydła. I znów zmywam. Zaczynam powtarzać te czynności ciągle od nowa...
Byleby nie mieć tego na sobie.
Kiedy znów zaczynam myśleć racjonalnie, wychodzę. Biorę ręcznik i mocno się nim wycieram, jakby to też mogło jakoś pomóc. Moja skóra ma mocny odcień czerwieni.
Myję dokładnie zęby i płuczę gardło. I ponownie.
Byleby pozbyć się tego smaku z ust.
Powoli ruszam w stronę drzwi od łazienki i wychodzę zostawiając wszystko za sobą. Ubieram się w piżamę, która leżała na samym brzegu w szafie, nie zwracając uwagi na jej kolor i wzór.
Przyłapuję się na tym, że schodzę na dół. Nie chciałam tam iść, bo nie chciałam, by ktoś mnie teraz zobaczył. Mimo to nogi same niosą mnie w kierunku kuchni, gdzie nie zastaję nikogo.
Oprócz awoksa.
Kiedy mnie widzi, od razu zauważa, że coś jest nie tak jak trzeba. Świadczy o tym jego mina. Poderwał się by mi pomóc.
Wciąż czuję się oszołomiona, więc wykonuję jego nieme polecenie. Siadam. I siedzę. Nie myślę o niczym.
Po chwili awoks wręcza mi szklankę z ciepłym mlekiem i odchodzi. Patrzę się nieruchomo w pusty ekran telewizora i popijam napój malutkimi łyczkami.
Telewizor. Przypominam sobie punktację. To niemożliwe. Ile ja dostałam punktów…? Osiem? Nie… Dziewięć.
Może rzeczywiście się nabrali i myślą, że umiem się teleportować? Na arenie zobaczą, że to nieprawda. Nikt nie umie się teleportować, tak jej nikt nie umie czytać nikomu w myślach…
Jakaś myśl ukuła mnie z tyłu głowy, próbując przypomnieć o swoim istnieniu. Starałam się ją wydobyć, ale nie byłam w stanie. Pewnie uda mi się dopiero, gdy już umrę, gdzieś daleko…
Na arenie.
Ogarnął mnie strach. To już pojutrze. Pojutrze nie będę żyła. Serce mi przyspieszyło, jakby chciało nadrobić czas, który stracę umierając. Jak to jest możliwe, że znam datę własnej śmierci? Ja sobie przysięgałam, że będę pomagać, ale przecież zginę przy rogu. Zginę. Skończę żyć. Nie będzie mnie tu! Jak to jest? Czy ogarnia mnie ciemność i idę w niebyt, znikam, ginę na zawsze?
A może trafiam na inny świat, lepszy, piękniejszy niż Panem? Gdzie nie ma igrzysk, głodu, dystryktów, władzy? Czy śmierć rzeczywiście zakańcza? Może tym samym rozpocznę nowe życie, które będzie mi się o wiele bardziej podobało? Słyszałam kiedyś o niebie, gdzie nie ma czasu i smutku, jest tylko szczęście i radość. Albo o Hadesie. Mama mi kiedyś czytała mity greckie. Nie pamiętam kiedy to było, ale doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że według nich idzie się pod ziemię, a tam czeka się na sąd, po którym trafiasz tam, gdzie zasłużyłeś. Elizjum, łąki asfodelowe, równiny kar, czy Tartar? Na samą myśl wzdrygnęłam się. Nie chcę umierać
Jak to będzie?
Nie wiem, ale na pewno niedługo się dowiem. Już czuje przed tym strach, ale i ciekawość, której nie zdołam przezwyciężyć.
A gdyby tak spróbować przeżyć rzeź przy rogu? Zawsze jest opcja szaleńca, czyli zejść z podestu przed czasem. To by było ciekawe. Szybko jednak odsunęłam tę myśl, myśląc o rodzicach.
A może się zabić w ośrodku szkoleniowym? Naprawdę mieliby problem z wytłumaczeniem tego. Choć oczywiście mogliby mnie zastąpić atrapą i dopilnować bym zginęła przy rogu…
Kurde, zastanawiam się, czy nie popełnić samobójstwa! Czy ja jestem normalna? Ja nie chcę się zabić. Chcę żyć…
Oczy powoli zostały zakryte przez powieki i osunęłam się w objęcia Morfeusza.

Arena. Stoję na podeście. Widzę róg. Koniec minuty. Biegnę w jego kierunku, aby zdobyć potrzebne rzeczy. Biegnę. Biegnę. Biegnę. Róg nie przybliża się, a nawet się oddala. Wytężam wszystkie siły i biegnę dalej. Coraz szybciej. Nic. Róg tyko się oddala. Nie przybliża się. W końcu padam ze zmęczenia na ziemię i  już nie wstaję.
Arena. Stoję na podeście. Widzę róg. Koniec minuty. Biegnę w jego kierunku, aby zdobyć potrzebne rzeczy. Biegnę. Biegnę. Biegnę. Róg nie przybliża się, a nawet się oddala. Wytężam wszystkie siły i biegnę dalej. Coraz szybciej. Nic. Róg tyko się oddala. Nie przybliża się. W końcu padam ze zmęczenia na ziemię i już nie wstaję.

- Ewea! Hej, wstawaj! - ktoś mną potrząsa. - Dziewczyno obudź się! Eweo! Ziemia do Ewey! Czy słyszycie nas?! Pobudka!
Otwieram powoli oczy. Jasno. Tak, jasno, nic innego nie jestem w stanie stwierdzić, tak jestem nieprzytomna. Po chwili zaczynam dostrzegać szczegóły tego, co widzę.
Już wstał dzień, a pierwsze promienie słońca muskają mi twarz i rażą moje oczy. Jednak słońce wygląda inaczej niż w siódemce. Wszystko do mnie wraca. Dożynki, igrzyska, wczorajsza noc. Leżę na kanapie w salonie, a Vin potrząsa mną, próbując obudzić. Udało mu się. To dobrze.
Wydaje mi się, że miałam strasznie męczący sen, więc pobudka jest wybawieniem. Czuję wdzięczność do chłopaka. Leżę pod kocem więc ktoś mnie musiał przykryć. Rudzielec zauważa, że otwieram oczy i przestaje mną potrząsać.
- Wstałaś - stwierdza oczywistość. - No nareszcie. Wiesz która godzina? - potrząsam głową. - Dziesiąta! Oriane i Mera uparły się, by cię nie budzić wcześniej. Ale bardziej Oriane. Tak się jakoś dziwnie na ciebie patrzyła, jakby… ze współczuciem. Jakby wiedziała o czymś, o czym… Nieważne! Musisz zjeść śniadanie.
Uśmiechnęłam się i wstałam. Leniwie podeszłam do stołu, na którym zostały resztki po śniadaniu. Chwyciłam bułkę i grubo posmarowałam ją kremem czekoladowym.
Czułam się nienaturalnie lekko i byłam dziwnie szczęśliwa. Nie usiadłam przy stole, tylko nalałam sobie mleka i, kiwając głową Vinowi, podziękowałam.
Sama nie wiem za co. Czułam wdzięczność do świata i miałam ochotę uściskać wszystkich dookoła. Kiedy słońce wstało, wizja śmierci oddaliła się o dobre parę kilometrów, a ja miałam ochotę śpiewać.
Wszystko się zmieniło. Moje nastawienie było chore, ale nie wiedziałam, co poradzić. Wróciłam do pokoju, jedząc kanapkę i popijając mleko. Odstawiłam pustą szklankę na stolik nocny i weszłam do łazienki. Ktoś ją sprzątnął i wywietrzył, więc gdybym nie uczestniczyła w tym, co się stało tu wczoraj wieczorem nie miałabym pojęcia, że było aż tak źle.
Jeszcze w pidżamie weszłam pod prysznic i włączyłam letni strumień. Od zawsze miałam skryte marzenie, by to zrobić. Czułam jakąś lekkość. Ostatni dzień życia musiałam jakoś wykorzystać. Wejść pod prysznic w ubraniu? Czemu nie? Wiem, piękne marzenie. Aż powiało inteligencją. Jednak ciężkość mokrej pidżamy działała dziwnie odprężająco.
Czy ja byłam szczęśliwa?
Tak.
Czy boję się jutra?
Tak, ale jestem przygotowana.
Przecież zginiesz!
Tak.
Pogodziłam się z tym.
Nie wierzę sobie!
Tak. Ale prawdziwa część mnie umarła w siódemce podczas dożynek. Teraz nie mam nic do stracenia.
Wyszłam tanecznym krokiem spod strumienia wody. Czułam, jak jej kropelki, przyciągnięte przez Ziemię, staczają się po moim ciele. Włosy miałam całkowicie mokre.
Tak się prezentując stanęłam przed lustrem i przyjrzałam się swojemu odbiciu. Byłam uśmiechnięta od ucha do ucha.
No dobra chyba jednak oszalałam. Naprawdę i całym sobą.
Co z tego?
Zaczęłam się śmiać do siebie. Najpierw był to cichy śmiech, ale potem śmiałam się tarzając po podłodze.
Boże, jestem dziwna! Ratunku, czy na szaleństwo jest lek?

Nie, ale to dobrze, jest ono częścią mnie. 
҉
Witajcie moi drodzy!
Tak, wiem, teraz macie w głowach jedno pytanie:
Czemu jeszcze nikt nie wskazał jej drogi do psychiatryka?
Otóż muszę was zmartwić: Wskazał i to nie raz, ale grzecznie nie skorzystałam z usług lekarza.
Przepraszam, jeżeli na tym cierpicie.
Rozdział całkiem długi i, jak się pewnie zorientowaliście, napisany dość dziwnie. 
Oriane wymiata, przynajmniej tak mi się wydaje. 
Kończę i proszę o komentarze...

Okej

5 komentarzy:

  1. Prosisz-masz ;D
    Rozdział ŚWIETNY (jak zwykle zresztą ;))
    Chociaż...racja dziwny też był. BARDZO dziwny. Ona chyba naprawdę szaleje, a ty wspaniale to opisujesz ;)
    Leżeć w wymiocinach... :/ (współczuję)
    Fuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuj

    Pozdrawiam i życzę weny ( i komentarzy ;))
    Asia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Boże, lubię czytać komplementy. Robi się tak ciepło na sercu XD.
      Leżeć w wymiocinach 9 ;.
      Dziekuję za życzenia. u mnie jest coś takiego:
      Wena=komentarze XD.
      Okej

      Usuń
  2. Jestem tu nowa, przyszłąm od dziewczyn z Somebody Perfect. Przeczytałam całego twojego bloga i ogólnie bardzo mi się podobało. Oryginalna bohaterka, nie powiem.
    Ten rozdział za to spodobał mi się średnio, uważam nawet, że jest chyba najgorszy z całego opowiadania. Co nie znaczy, że jest zły. Jest dobry, ale czytając wcześniejsze części coś mnie urzekło, a tu... tutaj mi tego brakowało (może po przeczytaniu FT moje kryteria się zawyżyły XD).
    Ten komentarz nie zachwyca, bo nie potrafię dać ci sensownej rady, Może tylko żebyś pisała tak jak wcześniej.
    Ale zaznaczam, że całe opko bardzo mi się podoba, zaciekawiłaś mnie i będę tu wracać co jakiś czas. Piszesz ciekawie, akcja nie pędzi, ale nie stoi, czekam na wywiad. Mam nadzieję, że zaprezentujesz Eweę z jak najlepszej strony.
    Aga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem. Teraz coraz rzadziej mam czas na pisanie rozdziałów, więc i styl mi się troszeczkę zmienia, a brak weny również daje we znaki. Postaram się wrócić do tej "lepszej" wersji.
      Poza tym: Każdy, kto czyta FT, patrzy na inne blogi porównując je, a... no, każdy kto czyta FT wie jakie to opowiadanie jest XD.
      Obiecuję, ze postaram się znów chwycić "to coś".
      Oryginalna... bardzo dobre słowo...
      Je też mam taką nadzieję...
      Okej

      Usuń
  3. Rozdział zagmatwany, ale dzięki temu bardzo ciekawy.
    Na początku nie mogłam załapać o co chodzi i myślałam, że pominęłam jakiś rozdział. Muszę przyznać, że Oriane coraz bardziej mnie zastanawia, więc z niecierpliwością czekam na kolejne rozdziały.
    A no i życzę pomysłów.

    OdpowiedzUsuń