1 listopada 2015

Najdłuższy Epilog Świata cz. IV

Witajcie…!
Co u was? Opowiedzcie mi o swoim życiu!
Nie no, żartuję, ale serio, odezwać się możecie… Wiecie, jakiś komentarz, niemiłe/miłe słowa... To duża motywacja!
W poprzednim odcinku:
Stephen dotarła do obozu Herosów. Podpadła Clarisse. W bitwie na jedzenie razem z Oliwerem zaatakowali grupową domku Aresa, która obiecała, że się zemści…
A dziś…
Nareszcie odpowiedź na wasze pytanie:
Czyją córką jest Stephen?
W takim razie nie będę przedłużać…

Okej

҉

Następnego dnia nadszedł mój koniec.
Gdy już sprzątnęliśmy całą jadalnię z resztek najróżniejszego rodzaju pokarmu, udaliśmy się wszyscy na spoczynek. Przed pójściem dostrzegłam jednak Chejrona wysłuchującego stojącej obok niego Clarisse i kiwającego głową. Dziewczyna mnie dostrzegła i rzuciła w moją stronę drwiący uśmiech, co uszło jednak uwadze Konioludzia. Wieczorem długo zachodziłam w głowę, o co mogło jej chodzić.
Najgorsze było to, że dowiedziałam się tego za szybko.
Leżałam na łóżku, co było zaiste przyjemne biorąc pod uwagę to, że słyszałam opowieści, iż dawniej każdy gość dostawał swój własny skrawek podłogi. Nie byłam jeszcze do końca przebudzona, gdy na środek domku wparował Travis (poznałam jego imię po bitwie o żarcie) i krzyknął:
- Pobudka, lenie! To nie domek Hypnosa, żeby spać cały dzień!!!
- Ale Travis, dziś sobota! – jęknął identyczny chłopak.
- Co mają dni tygodnia do twojej obecnej sytuacji, Connor?
- Nigdy więcej nie dam ci budzić ludzi. Jest dopiero ósma!
- I jest to doskonała godzina aby ruszyć tyłki i niczym Hermes polecieć na śniadanie!
- Czego ty się naćpałeś? – mruknął ktoś z końca pokoju.
- Gdy wy sobie smacznie spaliście obmyśliłem szatański plan.
- O boże, jaki? – czyjś przerażony głos wyrwał mnie z myśli, jakby tu zyskać dodatkową godzinę snu.
- Kojarzysz takie miejsce, jak domek Aresa?
Ze wszystkich łóżek doszło do mych uszu pełne trwogi wciągnięcie powietrza.
- O nie – szepnął Connor.
- O tak. Kojarzycie miny wokół domku? Wiem, jak je odpalić, i nie zaryzykować klątwą.
- Niemożliwe!
- Możliwe. Potrzebuję ochotnika!
- To są tylko dzieci, Travis. Tylko dzieci!
- Żartuję. Poprosiłem Hefajstosów o zrobienie mi takiego fajnego chodzika.
- Ale oni są zajęci robieniem Argo II…
- Masz rację. Ale Leo znalazł czas i powiedział, że na jutro będziemy to mieć.
Parę osób już zaczęło się kręcić po pokoju i szukać swoich ubrań, bynajmniej nie u siebie. Spojrzałam ze strachem na swój plecak. Ciekawe, ile rzeczy stamtąd ubyło, a ile jak za sprawą magii pojawiło się.
Wolałam nie wiedzieć.
Otworzyłam plecak i wybrałam pierwsze rzeczy, które na oko nadawały się według mnie do włożenia. W końcu zdecydowałam się na czarne szorty i czerwoną bluzkę. Chciałam pognać do łazienki i  tam się przebrać, ale ilość osób w kolejce mnie odstraszyła.
Wlazłam pod kołdrę, próbując udawać, że nadal śpię, a w rzeczywistości ubierając się najszybciej jak mogłam.
Kiedy wyłoniłam się z powrotem na świat zauważyłam, że nie ma moich butów. Moich ukochanych bucików, jeszcze z czasów Kronosa.
Nie przejęłam się tym zbytnio. Związałam włosy i zaczęłam się zastanawiać nad moją sytuacją.
Mam iść na bosaka, tak?
Nie no, spoko, nie mam nic przeciwko temu, ale jednak fajnie byłoby odzyskać buty, choćby na wszelki wypadek.
Dlatego też zaczęłam się dyskretnie rozglądać.
Znając jednak moją dyskrecję, zaraz pojawiła się przede mną głowa Travisa. Albo Connora. Albo Travisa. Albo Conn… nieważne, któregoś z tych dwóch.
- Czego szukasz?
- Butów.
- Widziałem jakieś w lodówce.
- Dzięx.
Ruszyłam w kierunku chłodziarki. Domek Hermesa, będącego bogiem złodziei, był najlepiej wyposażony, ze względów oczywistych. W lodówce oprócz butów znalazłam także skarpetki i (wcześniej się nie zorientowałam, że mi zginął, miałam ich w końcu kilka) stanik.
Jak miło, że złodziej raczył umieścić te rzeczy w jednym miejscu.
Usiadłam na łóżku i zajęłam się wciąganiem butów, a jeden z chłopaków stanął na środku z kartką i zaczął coś gadać o planie dnia.
- Dobra, dziś mamy łuki z Chejronem, czas wolny, czas wolny i… o kurde.
- Connor, ja dziś miałem czytać! – Travis najwyraźniej nie był zadowolony z zachowania brata.
- Travis, czy to jest dobry plan?
Brat podszedł do niego i spojrzał mu przez ramię.
- Na gacie Zeusa… tylko nie to.
- O co wam chodzi? – spytałam wyrażając myśli wszystkich osób w pomieszczeniu.
- Włócznie.
- Włócznie? – spytałam, nie bardzo rozumiejąc.
- Włócznie – odparł grobowym głosem Connor.
- Z Clarisse – dodał Travis.
Przez chwilę w domku była cisza, a potem usłyszałam największą gamę przekleństw, jaką dane mi było kiedykolwiek poznać.
No to mam przerąbane.

Czy przemoc jest karalna?
Pytam się czysto hipotetycznie.
To jak, jest?
Bo idę właśnie na zajęcia z włóczni i fajnie by było wiedzieć coś o tym.
I móc pozwać kogoś.
Ale to wciąż czysto hipotetycznie, żeby nie było, że się boję albo coś w ten deseń.
Reszta domku Hermesa również wyglądała na takich, co zadają sobie to pytanie.
- Ej, głowy do góry, mamy przewagę liczebną, tak jakby co!
Ktoś próbował wszystkich pocieszyć. I prawie bym mu uwierzyła, gdyby nie to, że właśnie weszliśmy na stadion i wszelkie nasze nadzieje się rozwiały, bowiem Clarisse nie była sama.
Miała do dyspozycji bezmózgich poddanych od Aresa.
- Czy to są jakieś żarty? – szepnął ktoś.
Wzięłam głęboki oddech. Nie jestem taka zła z włóczni, nie? W końcu w armii Kronosa jakoś sobie radziłam. Nie będzie tak źle.
Gdybym wiedziała, jak bardzo się mylę, uciekłabym stąd zawczasu.
- Najpierw będziemy się bawić w rzuty na odległość. – Clarisse najwyraźniej nie uznała, że miło by było się przywitać. – Dobierzcie się w pary, bo tarcz jest mniej niż was. Kiedy to zrobicie, powiem, co dalej.
Wokół mnie rozległy się krzyki i nawoływania kolegów, a ja niekoniecznie wiedziałam, co zrobić. Podeszła do mnie dziewczyna.
Miała krótkie, bardzo krótkie, jak na dziewczynę, brązowe włosy i piwne oczy. Była mojego wzrostu i najwyraźniej w moim wieku. Uśmiechała się do mnie.
- Masz parę?
- Nie. Będziesz ze mną? Boję się, że Clarisse mnie dopadnie…
- Jasne, nie ma sprawy. Jak ci się tu podoba? Widziałam wczoraj tę akcję, twoją i Oliwera. Byłam z was dumna. Serio,
- Ja z siebie też.
Stanęłyśmy przed jedną z tarcz, biorąc wcześniej po jednej włóczni.
Byłam taka zadowolona, że znalazłam sobie parę. Myślałam, że będzie dobrze.
HAHAHAHAHAHAHA… nie.
- Ty tam, z białymi włosami. – Clarisse najwyraźniej postawiła sobie za punkt honoru rozwalić mnie na kawałki. – Jesteś nowa. Nie znasz się chyba jeszcze na tego typu rzeczach, więc będziesz ze mną.
Nie wiedziałam do tej pory, że można kogoś i upokorzyć, i ukarać jednocześnie.
- Cudownie mamy pary! – krzyknęła Clarisse. – Teraz patrzcie, jak macie rzucać.
Stanęła bokiem do celu i wbiła dalszą stopę mocniej w ziemię. Trzymając włócznię jedną ręką odchyliła się do tyłu, robiąc tym samym zamach. Doskonale pamiętałam tę pozycję, bo generał George mnie jej uczył prawie codziennie. A darł się przy tym jak…
Nieważne.
Ledwie zobaczyłam moment, w którym dziewczyna wypuściła pocisk. Włócznia poszybowała w kierunku tarczy i wbiła się w sam środek.
- A teraz niech to, co ja zrobiłam zaprezentuje moja partnerka.
Przez chwilę stałam nieruchomo. Zorientowałam się, że wszyscy gapią się na mnie z wyczekiwaniem. O kurde, to ja jestem jej partnerką.
Przełknęłam ślinę.
- Okej… - prawie szepnęłam, bo jakaś gula w gardle nie pozwalała mi wydobyć z siebie głosu. Powtórzyłam więc, tym razem głośniej: - Okej, już.
Przybrałam odpowiednią pozycję. Próbowałam sobie przypomnieć wszystko, czego się nauczyłam na ten temat. Nieświadomie zarejestrowałam kierunek wiatru i skorygowałam miejsce celu.
Wzięłam głęboki oddech i rzuciłam.
Pocisk trafił dokładnie obok włóczni grupowej domku Aresa i wytrącił go ze środka.
Przez chwilę nie było słychać nic. A potem usłyszałam pojedyncze brawa.
- Łał, to było mocne! – krzyknęła dziewczyna, z którą miałam być w parze.
- Nieźle – skwitowała Clarisse. Spodziewałam się po niej raczej reakcji w stylu „Grrrrr… zabiję cię, gówniarzu!” albo chociaż „Zwykłe szczęście ślepej kury”. A ona mnie pochwaliła…!
- Dzięki. – Uśmiechnęłam się, bo nie byłam pewna, co innego zrobić.
- Teraz wasza kolej! – wrzasnęła dziewczyna, całkowicie ignorując moją odpowiedź.
- Idź po włócznie – powiedziała, najwyraźniej mając na myśli mnie.
- Oni rzucają.
- Wiem, właśnie dlatego masz tam iść.
- Mogą mnie przebić.
- I?
- I wolałabym zostać w jednym kawałku.
- Tchórzysz?
- Odwaga, a głupota różnią się od siebie znacząco. – Nie chciałam ustąpić, bo gdy byłam u Tytanów i jedna osoba poszła tak, skończyła z krwawiącą nogą.
Clarisse potarła palcami o brodę w zamyśleniu.
- Przestać rzucać! – wrzasnęła tak niespodziewanie, że zabolały nie uszy. – Stephen najwyraźniej boi się iść po włócznię, gdy to robicie...
Osiłki siedzące na trybunach zaśmiały się drwiąco. Zobaczyłam, że nie ma wśród nich ani jednej dziewczyny.
- Co się śmiejecie, idioci?!
Świat się kończy. Czyżby Clarisse mnie chroniła?
- Wy byście tam poleźli jak ostatnie cymbały? I co? Musiałabym się tłumaczyć Panu D. że niechcący ktoś wam głowę z karku strącił?
Zaczęłam biec w kierunku tarczy. Podniosłam włócznię dziewczyny, a swoją, po chwili mocowania się, wyrwałam z celu.
Szybko wróciłam na swoje miejsce, zanim Clarisse zmieniła zdanie.
Kiedy stanęłam obok niej zobaczyłam, że się uśmiecha.
- Widzisz tamtego manekina? – wskazała palcem na drugi koniec boiska.
- Tak.
- Potrafiłabyś w niego trafić?
- Nie – odpowiedziałam bez wahania.
- Czemu?
- Za daleko. Mam za mało siły. Nawet, gdybym dobrze wycelowała to włócznia by tam nie doleciała.
Clarisse podrapała się po brodzie.
- Ciekawe… - mruknęła, a ja, gdybym nie stała tak blisko, to bym jej nie usłyszała.
Rzucanie do celu trwało jeszcze parę minut.
A potem przyszedł czas na najgorsze.
Walka wręcz.
Stanęłam naprzeciwko mojej przeciwniczki i przełknęłam głośno ślinę (ostatnio robię to nazbyt często). Ona zobaczyła moją minę i uśmiechnęła się drwiąco.
A jeszcze przed chwilą myślałam, że mnie polubiła.
- Cudownie! Przyszedł czas na walkę wręcz. W tych samych parach stajecie twarzą do siebie i… - nie dokończyła.
Zaatakowała.
Cudem boskim odepchnęłam drzewcem grot wycelowany w mój brzuch. O dziwo Clarisse uśmiechnęła się z satysfakcją.
O co jej chodzi, do cholery?
Chwilę potem znów zaatakowała. Tym razem celowała w kostki.  Znowu mi się udało obronić. Ledwo się zorientowałam, już próbowała pozbawić mnie oka. I po raz kolejny pchnięcie w brzuch. I znowu kolano. Była szybka jak żmija, a ja, wykorzystując wszystkie moje umiejętności, ledwo dawałam sobie radę. Po dziesięciu minutach nieustającej walki, można by pomyśleć, że na śmierć i życie, zaczęłam się męczyć. Na szczęście nie tylko ja. Widziałam krople potu spływające po czerwonym czole Clarisse. Jej ataki były coraz wolniejsze. Nieznacznie, bowiem ludzie obserwujący ten pojedynek ciągle mamrotali coś o prędkości uderzeń.
Przestałam się tylko bronić. Od czasu do czasu atakowałam i córka Aresa musiała chronić swojego bezpieczeństwa. Jednak ani na moment żadna z nas nie przybliżała się do pokonania drugiej.
Nagle poczułam siłę. Nie chodzi mi o to, że przestałam być zmęczona, ale o to, że przestałam zwracać na to uwagę. Nie miałam pojęcia co się dzieje, ale wznowiłam ataki z zaskakującą prędkością. Niestety, Clarisse nadal nie miała sobie równych i parowała moje uderzenia, choć nie znajdowała czasu na wprowadzenie własnego ataku.
Wiedziałam, że mogłybyśmy tak walczyć do utraty przytomności, więc zdecydowałam się na ryzykowny ruch.
Niewiele myśląc (co jest dla mnie naturalne) schyliłam się i fikołkiem przetoczyłam się pomiędzy jej nogami.
Na szczęście była ode mnie wyższa i lepiej zbudowana. W innym wypadku co najwyżej przewaliłabym przeciwnika. Nie mam pojęcia, czy chodziło o element zaskoczenia, czy coś innego, ale nie przecięła mnie na pół, kiedy wykonywałam tę sztuczkę. W każdym bądź razie znalazłam się za jej plecami.
Zrobiłam to impulsywnie.
Nie, ja wcale wtedy nie myślałam jasno.
Skoczyłam na nią od tyłu i drzewcem przytrzymałam szyję, aby nie mogła mnie przerzucić przez bark.
Spojrzałam się na pozostałych półbogów, oczekując oklasków.
Patrzyli się jednak na mnie z podziwem i… zdziwieniem?
Wskazywali palcami coś nad moją głową.
Ze strachem spojrzałam w tamtym kierunku.
Nade mną, połyskując czerwienią wisiał wygasający już hologram głowy dzika.
Cholera.

1 komentarz:

  1. Nie chce mi się pisać komentarza, więc będzie krótko.
    Podobało mi się, lubię główną bohaterkę (chociaż nie aż tak jak Eweę). Jednak to czyim jest dzieckiem nie zaskoczyło mnie. Było to oczywiste po tytule, a w miarę czytania się o tym przekonywałam.
    Czekam na więcej.
    Aga

    OdpowiedzUsuń