Kiedy zobaczyliśmy wyniki wszystkich
trybutów, usiedliśmy do stołu. Cieszyłam się, że pamiętałam imiona wszystkich
uczestników, łącznie z ich cechami charakterystycznymi. Miałam nadzieję, że
przyda mi się to na arenie. Wiedziałam już, że zawarłam sojusz, ale nigdy nie
wiadomo, kiedy ktoś będzie potrzebować pomocy, a tym bardziej jakiej.
Wszyscy strasznie się
cieszyli z uzyskanej przez nas liczby punktów i koniecznie się chcieli
dowiedzieć, jak to zrobiliśmy. Vin powiedział w skrócie to somo, co mi
wcześniej; rozwaliłem dwadzieścia dwa manekiny toporem. Uważam, że nie była to
jakaś szczególnie wciągająca historia, ani też nie posiadała żadnych
ozdobników, ale była szczera do bólu. Zastanawiałam się moment, czy liczba
dwadzieścia dwa ma jakiś związek z ilością trybutów z jego czarnej listy, ale starałam
się nie zwracać uwagi na to, że jedną osobę musiałby pominąć. Przez chwilę
miałam nadzieję, że znalazł sobie sojusznika w postaci kogoś z innego
dystryktu, ale w głębi serca czułam, że to ja jestem tym szczęśliwcem, którego
nie chciałby „rozwalić”.
Musiałam przerwać moje
rozmyślania, bo pozostali mieli ochotę poznać również moją historię, ale po
długich tłumaczeniach (oczywiście pisemnych) i tak nic nie zrozumieli.
Wszyscy prócz Oriane.
Jej oczy spokojnie
wpatrywały się we mnie, przewiercając mnie na wylot i poznając każdą moją
najmniejszą myśl. Kiwała delikatnie głową, jakby z czymś się zgadzając, ale nie
dała po sobie poznać, o co jej chodzi. Starałam się nie zwracać uwagi na jej
osobę, ale przez parę chwil czułam panikę. Po pewnym czasie odwróciła wzrok,
zostawiając mnie samą z moimi myślami.
Ta kobieta nie może być
całkowicie normalna.
Dopiero teraz zdałam sobie
sprawę z ilości otaczających mnie dźwięków. Miałam wrażenie, jakby ich moc
nasiliła się dwukrotnie, odkąd czarnowłosa przestała się na mnie patrzeć. Wszyscy
rozmawiali stanowczo za głośno, a w pewnym momencie Gewer nawet zaczął śpiewać.
Hałas, jaki wywoływała ta mała grupka ludzi z pewnością musiał dotrzeć na inne
piętra.
W mojej głowie zaczęło się
dziać cos dziwnego. Było mi niedobrze. Duszno. Tak, i duszno. Czułam, że świat
wokół mnie obraca się z zawrotną wręcz prędkością. Poczułam, że muszą wrócić do
pokoju. Wstałam chwiejnie i powlekłam się na półpiętro.
Czułam, że moje ciało nie
jest bezpośrednio połączone z świadomością. Wszystko widziałam jakby zza
zamglonej szyby.
Nieświadomie weszłam pod
prysznic. Gorąca woda jak zwykle zaczęła spływać po moim ciele, ale ciepła para
sprawiła, że trudniej mi było oddychać.
Ale czy to na pewno woda?
Jest czerwona.
Nie wiem co się stało.
Brzuch zaczął mi się
skręcać, miałam odruchy wymiotne. Mroczki przed oczami.
Mama, czy to mama?
Tak stoi i uśmiecha się do mnie.
Obok niej ktoś stoi.
Dziadek.
Nie tata.
Dziadek.
Tata.
Dziadek.
Tata.
Mówią coś, mówią, ale nie słyszę.
Słyszę, słyszę, słyszę…
Oddech mi przyspiesza.
Dziadek, to jednak dziadek.
Krzyk.
Kto krzyczy?
Ja, ja krzyczę.
Tak.
Krew wszędzie krew.
Skąd się ona wzięła?
Ręce.
Moje ręce.
We krwi.
Nie tylko moje.
Dziadka też.
Wszystko zaczyna się kręcić
wokół mnie.
Może to ja się kręcę?
Ciemność.
~*~
Budzi mnie głównie zapach.
Ten nieprzyjemny odór wymiocin. Powoli zaczynam odzyskiwać świadomość.
Ręka która znajduje się
bliżej ust jest czymś oblepiona. Niestety dobrze wiem czym.
Muszę wstać, ale nie chcę.
Wszystko mnie boli. Każdy najmniejszy atom mojego ciała sprawia wrażenie, jakby
stanął w ogniu.
Nie otwieram oczu. Która
godzina? Ile tu leżę? Próbuję się podnieść. Ręce ślizgają się i upadam twarzą w
śmierdzącą breje. Muszę się zorientować w sytuacji. Zemdlałam. Tak, tego jestem
pewna.
Więc jestem zmuszona się ogarnąć! Ewea, rusz się i do
roboty, gnomie! Nie będę patrzeć na samą siebie w tak żałosnej pozycji!
Powoli otwieram oczy. Jestem
w łazience, a światło nadal jest zapalone. Czyli nie powinnam leżeć tu długo…
leżeć w swoich wymiocinach.
Fu! Fu, fu, fu, fu, fu, fu!
Na pewno zwymiotowałam to
świństwo, kiedy byłam nieprzytomna. Czy to jest w ogóle możliwe? Wymiotować
będąc nieprzytomnym? Najwyraźniej tak, jestem tego żywym przykładem…
Powoli zaczęłam wstawać. Ból
nie ustępował, ogień wciąć się we mnie tlił. Nie czułam go jednak bezpośrednio.
Wszystko miało niewyraźne kontury, ale dowlekłam się do prysznica.
Zapach albo raczej fetor sprawia,
że znów chciało mi się rzygać. Zaczęłam zmywać go z siebie, mocno szorując
gąbką każdą część ciała. Wciskam pierwszy lepszy guzik na panelu i zapach
owoców leśnych zaczyna walczyć z odorem. Mydłem szoruję ponownie wszystko.
Włosy też. Byleby to z siebie zmyć. Fu…
I znowu nakładam kolejną
warstwę mydła. I znów zmywam. Zaczynam powtarzać te czynności ciągle od nowa...
Byleby nie mieć tego na
sobie.
Kiedy znów zaczynam myśleć
racjonalnie, wychodzę. Biorę ręcznik i mocno się nim wycieram, jakby to też mogło
jakoś pomóc. Moja skóra ma mocny odcień czerwieni.
Myję dokładnie zęby i płuczę
gardło. I ponownie.
Byleby pozbyć się tego smaku
z ust.
Powoli ruszam w stronę drzwi
od łazienki i wychodzę zostawiając wszystko za sobą. Ubieram się w piżamę,
która leżała na samym brzegu w szafie, nie zwracając uwagi na jej kolor i wzór.
Przyłapuję się na tym, że schodzę
na dół. Nie chciałam tam iść, bo nie chciałam, by ktoś mnie teraz zobaczył. Mimo
to nogi same niosą mnie w kierunku kuchni, gdzie nie zastaję nikogo.
Oprócz awoksa.
Kiedy mnie widzi, od razu
zauważa, że coś jest nie tak jak trzeba. Świadczy o tym jego mina. Poderwał się
by mi pomóc.
Wciąż czuję się oszołomiona,
więc wykonuję jego nieme polecenie. Siadam. I siedzę. Nie myślę o niczym.
Po chwili awoks wręcza mi
szklankę z ciepłym mlekiem i odchodzi. Patrzę się nieruchomo w pusty ekran
telewizora i popijam napój malutkimi łyczkami.
Telewizor. Przypominam sobie
punktację. To niemożliwe. Ile ja dostałam punktów…? Osiem? Nie… Dziewięć.
Może rzeczywiście się
nabrali i myślą, że umiem się teleportować? Na arenie zobaczą, że to nieprawda.
Nikt nie umie się teleportować, tak jej nikt nie umie czytać nikomu w myślach…
Jakaś myśl ukuła mnie z tyłu
głowy, próbując przypomnieć o swoim istnieniu. Starałam się ją wydobyć, ale nie
byłam w stanie. Pewnie uda mi się dopiero, gdy już umrę, gdzieś daleko…
Na arenie.
Ogarnął mnie strach. To już
pojutrze. Pojutrze nie będę żyła. Serce mi przyspieszyło, jakby chciało
nadrobić czas, który stracę umierając. Jak to jest możliwe, że znam datę własnej
śmierci? Ja sobie przysięgałam, że będę pomagać, ale przecież zginę przy rogu. Zginę. Skończę żyć. Nie będzie mnie tu! Jak
to jest? Czy ogarnia mnie ciemność i idę w niebyt, znikam, ginę na zawsze?
A może trafiam na inny
świat, lepszy, piękniejszy niż Panem? Gdzie nie ma igrzysk, głodu, dystryktów, władzy?
Czy śmierć rzeczywiście zakańcza? Może tym samym rozpocznę nowe życie, które
będzie mi się o wiele bardziej podobało? Słyszałam kiedyś o niebie, gdzie nie
ma czasu i smutku, jest tylko szczęście i radość. Albo o Hadesie. Mama mi
kiedyś czytała mity greckie. Nie pamiętam kiedy to było, ale doskonale zdaję
sobie sprawę z tego, że według nich idzie się pod ziemię, a tam czeka się na
sąd, po którym trafiasz tam, gdzie zasłużyłeś. Elizjum, łąki asfodelowe,
równiny kar, czy Tartar? Na samą myśl wzdrygnęłam się. Nie chcę umierać…
Jak to będzie?
Nie wiem, ale na pewno
niedługo się dowiem. Już czuje przed tym strach, ale i ciekawość, której nie
zdołam przezwyciężyć.
A gdyby tak spróbować
przeżyć rzeź przy rogu? Zawsze jest opcja szaleńca, czyli zejść z podestu przed
czasem. To by było ciekawe. Szybko jednak odsunęłam tę myśl, myśląc o
rodzicach.
A może się zabić w ośrodku
szkoleniowym? Naprawdę mieliby problem z wytłumaczeniem tego. Choć oczywiście
mogliby mnie zastąpić atrapą i dopilnować bym zginęła przy rogu…
Kurde, zastanawiam się, czy
nie popełnić samobójstwa! Czy ja jestem normalna? Ja nie chcę się zabić. Chcę żyć…
Oczy powoli zostały zakryte
przez powieki i osunęłam się w objęcia Morfeusza.
Arena. Stoję na podeście. Widzę róg. Koniec minuty.
Biegnę w jego kierunku, aby zdobyć potrzebne rzeczy. Biegnę. Biegnę. Biegnę.
Róg nie przybliża się, a nawet się oddala. Wytężam wszystkie siły i biegnę
dalej. Coraz szybciej. Nic. Róg tyko się oddala. Nie przybliża się. W końcu
padam ze zmęczenia na ziemię i już nie
wstaję.
Arena. Stoję na podeście. Widzę róg. Koniec minuty.
Biegnę w jego kierunku, aby zdobyć potrzebne rzeczy. Biegnę. Biegnę. Biegnę.
Róg nie przybliża się, a nawet się oddala. Wytężam wszystkie siły i biegnę
dalej. Coraz szybciej. Nic. Róg tyko się oddala. Nie przybliża się. W końcu
padam ze zmęczenia na ziemię i już nie wstaję.
- Ewea! Hej, wstawaj! - ktoś
mną potrząsa. - Dziewczyno obudź się! Eweo! Ziemia do Ewey! Czy słyszycie nas?!
Pobudka!
Otwieram powoli oczy. Jasno.
Tak, jasno, nic innego nie jestem w stanie stwierdzić, tak jestem nieprzytomna.
Po chwili zaczynam dostrzegać szczegóły tego, co widzę.
Już wstał dzień, a pierwsze
promienie słońca muskają mi twarz i rażą moje oczy. Jednak słońce wygląda
inaczej niż w siódemce. Wszystko do mnie wraca. Dożynki, igrzyska, wczorajsza
noc. Leżę na kanapie w salonie, a Vin potrząsa mną, próbując obudzić. Udało mu
się. To dobrze.
Wydaje mi się, że miałam
strasznie męczący sen, więc pobudka jest wybawieniem. Czuję wdzięczność do
chłopaka. Leżę pod kocem więc ktoś mnie musiał przykryć. Rudzielec zauważa, że
otwieram oczy i przestaje mną potrząsać.
- Wstałaś - stwierdza
oczywistość. - No nareszcie. Wiesz która godzina? - potrząsam głową. -
Dziesiąta! Oriane i Mera uparły się, by cię nie budzić wcześniej. Ale bardziej
Oriane. Tak się jakoś dziwnie na ciebie patrzyła, jakby… ze współczuciem. Jakby
wiedziała o czymś, o czym… Nieważne! Musisz zjeść śniadanie.
Uśmiechnęłam się i wstałam. Leniwie
podeszłam do stołu, na którym zostały resztki po śniadaniu. Chwyciłam bułkę i
grubo posmarowałam ją kremem czekoladowym.
Czułam się nienaturalnie
lekko i byłam dziwnie szczęśliwa. Nie usiadłam przy stole, tylko nalałam sobie
mleka i, kiwając głową Vinowi, podziękowałam.
Sama nie wiem za co. Czułam
wdzięczność do świata i miałam ochotę uściskać wszystkich dookoła. Kiedy słońce
wstało, wizja śmierci oddaliła się o dobre parę kilometrów, a ja miałam ochotę
śpiewać.
Wszystko się zmieniło. Moje
nastawienie było chore, ale nie wiedziałam, co poradzić. Wróciłam do pokoju,
jedząc kanapkę i popijając mleko. Odstawiłam pustą szklankę na stolik nocny i weszłam
do łazienki. Ktoś ją sprzątnął i wywietrzył, więc gdybym nie uczestniczyła w
tym, co się stało tu wczoraj wieczorem nie miałabym pojęcia, że było aż tak źle.
Jeszcze w pidżamie weszłam
pod prysznic i włączyłam letni strumień. Od zawsze miałam skryte marzenie, by
to zrobić. Czułam jakąś lekkość. Ostatni dzień życia musiałam jakoś wykorzystać.
Wejść pod prysznic w ubraniu? Czemu nie? Wiem, piękne marzenie. Aż powiało
inteligencją. Jednak ciężkość mokrej pidżamy działała dziwnie odprężająco.
Czy ja byłam szczęśliwa?
Tak.
Czy boję się jutra?
Tak, ale jestem
przygotowana.
Przecież zginiesz!
Tak.
Pogodziłam się z tym.
Nie wierzę sobie!
Tak. Ale prawdziwa część
mnie umarła w siódemce podczas dożynek. Teraz nie mam nic do stracenia.
Wyszłam tanecznym krokiem
spod strumienia wody. Czułam, jak jej kropelki, przyciągnięte przez Ziemię,
staczają się po moim ciele. Włosy miałam całkowicie mokre.
Tak się prezentując stanęłam
przed lustrem i przyjrzałam się swojemu odbiciu. Byłam uśmiechnięta od ucha do
ucha.
No dobra chyba jednak oszalałam. Naprawdę i całym
sobą.
Co z tego?
Zaczęłam się śmiać do
siebie. Najpierw był to cichy śmiech, ale potem śmiałam się tarzając po
podłodze.
Boże, jestem dziwna! Ratunku, czy na szaleństwo jest
lek?
Nie, ale to dobrze, jest ono
częścią mnie.
҉
Witajcie moi drodzy!
Tak, wiem, teraz macie w głowach jedno pytanie:
Czemu jeszcze nikt nie wskazał jej drogi do psychiatryka?
Otóż muszę was zmartwić: Wskazał i to nie raz, ale grzecznie nie skorzystałam z usług lekarza.
Przepraszam, jeżeli na tym cierpicie.
Rozdział całkiem długi i, jak się pewnie zorientowaliście, napisany dość dziwnie.
Oriane wymiata, przynajmniej tak mi się wydaje.
Kończę i proszę o komentarze...
Okej
Prosisz-masz ;D
OdpowiedzUsuńRozdział ŚWIETNY (jak zwykle zresztą ;))
Chociaż...racja dziwny też był. BARDZO dziwny. Ona chyba naprawdę szaleje, a ty wspaniale to opisujesz ;)
Leżeć w wymiocinach... :/ (współczuję)
Fuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuj
Pozdrawiam i życzę weny ( i komentarzy ;))
Asia
Boże, lubię czytać komplementy. Robi się tak ciepło na sercu XD.
UsuńLeżeć w wymiocinach 9 ;.
Dziekuję za życzenia. u mnie jest coś takiego:
Wena=komentarze XD.
Okej
Jestem tu nowa, przyszłąm od dziewczyn z Somebody Perfect. Przeczytałam całego twojego bloga i ogólnie bardzo mi się podobało. Oryginalna bohaterka, nie powiem.
OdpowiedzUsuńTen rozdział za to spodobał mi się średnio, uważam nawet, że jest chyba najgorszy z całego opowiadania. Co nie znaczy, że jest zły. Jest dobry, ale czytając wcześniejsze części coś mnie urzekło, a tu... tutaj mi tego brakowało (może po przeczytaniu FT moje kryteria się zawyżyły XD).
Ten komentarz nie zachwyca, bo nie potrafię dać ci sensownej rady, Może tylko żebyś pisała tak jak wcześniej.
Ale zaznaczam, że całe opko bardzo mi się podoba, zaciekawiłaś mnie i będę tu wracać co jakiś czas. Piszesz ciekawie, akcja nie pędzi, ale nie stoi, czekam na wywiad. Mam nadzieję, że zaprezentujesz Eweę z jak najlepszej strony.
Aga
Rozumiem. Teraz coraz rzadziej mam czas na pisanie rozdziałów, więc i styl mi się troszeczkę zmienia, a brak weny również daje we znaki. Postaram się wrócić do tej "lepszej" wersji.
UsuńPoza tym: Każdy, kto czyta FT, patrzy na inne blogi porównując je, a... no, każdy kto czyta FT wie jakie to opowiadanie jest XD.
Obiecuję, ze postaram się znów chwycić "to coś".
Oryginalna... bardzo dobre słowo...
Je też mam taką nadzieję...
Okej
Rozdział zagmatwany, ale dzięki temu bardzo ciekawy.
OdpowiedzUsuńNa początku nie mogłam załapać o co chodzi i myślałam, że pominęłam jakiś rozdział. Muszę przyznać, że Oriane coraz bardziej mnie zastanawia, więc z niecierpliwością czekam na kolejne rozdziały.
A no i życzę pomysłów.