Witajcie…!
Co u was? Opowiedzcie mi o swoim
życiu!
Nie no, żartuję, ale serio,
odezwać się możecie… Wiecie, jakiś komentarz, niemiłe/miłe słowa... To duża motywacja!
W poprzednim odcinku:
Stephen dotarła do obozu
Herosów. Podpadła Clarisse. W bitwie na jedzenie razem z Oliwerem zaatakowali
grupową domku Aresa, która obiecała, że się zemści…
A dziś…
Nareszcie odpowiedź na wasze
pytanie:
Czyją córką jest Stephen?
W takim razie nie będę
przedłużać…
Okej
҉
Następnego
dnia nadszedł mój koniec.
Gdy już
sprzątnęliśmy całą jadalnię z resztek najróżniejszego rodzaju pokarmu, udaliśmy
się wszyscy na spoczynek. Przed pójściem dostrzegłam jednak Chejrona
wysłuchującego stojącej obok niego Clarisse i kiwającego głową. Dziewczyna mnie
dostrzegła i rzuciła w moją stronę drwiący uśmiech, co uszło jednak uwadze
Konioludzia. Wieczorem długo zachodziłam w głowę, o co mogło jej chodzić.
Najgorsze było
to, że dowiedziałam się tego za szybko.
Leżałam na
łóżku, co było zaiste przyjemne biorąc pod uwagę to, że słyszałam opowieści, iż
dawniej każdy gość dostawał swój własny skrawek podłogi. Nie byłam jeszcze do
końca przebudzona, gdy na środek domku wparował Travis (poznałam jego imię po
bitwie o żarcie) i krzyknął:
- Pobudka,
lenie! To nie domek Hypnosa, żeby spać cały dzień!!!
- Ale Travis,
dziś sobota! – jęknął identyczny chłopak.
- Co mają dni
tygodnia do twojej obecnej sytuacji, Connor?
- Nigdy więcej
nie dam ci budzić ludzi. Jest dopiero ósma!
- I jest to
doskonała godzina aby ruszyć tyłki i niczym Hermes polecieć na śniadanie!
- Czego ty się
naćpałeś? – mruknął ktoś z końca pokoju.
- Gdy wy sobie
smacznie spaliście obmyśliłem szatański plan.
- O boże,
jaki? – czyjś przerażony głos wyrwał mnie z myśli, jakby tu zyskać dodatkową
godzinę snu.
- Kojarzysz
takie miejsce, jak domek Aresa?
Ze wszystkich
łóżek doszło do mych uszu pełne trwogi wciągnięcie powietrza.
- O nie –
szepnął Connor.
- O tak.
Kojarzycie miny wokół domku? Wiem, jak je odpalić, i nie zaryzykować klątwą.
- Niemożliwe!
- Możliwe.
Potrzebuję ochotnika!
- To są tylko
dzieci, Travis. Tylko dzieci!
- Żartuję.
Poprosiłem Hefajstosów o zrobienie mi takiego fajnego chodzika.
- Ale oni są
zajęci robieniem Argo II…
- Masz rację.
Ale Leo znalazł czas i powiedział, że na jutro będziemy to mieć.
Parę osób już zaczęło
się kręcić po pokoju i szukać swoich ubrań, bynajmniej nie u siebie. Spojrzałam
ze strachem na swój plecak. Ciekawe, ile rzeczy stamtąd ubyło, a ile jak za
sprawą magii pojawiło się.
Wolałam nie
wiedzieć.
Otworzyłam
plecak i wybrałam pierwsze rzeczy, które na oko nadawały się według mnie do
włożenia. W końcu zdecydowałam się na czarne szorty i czerwoną bluzkę. Chciałam
pognać do łazienki i tam się przebrać,
ale ilość osób w kolejce mnie odstraszyła.
Wlazłam pod
kołdrę, próbując udawać, że nadal śpię, a w rzeczywistości ubierając się
najszybciej jak mogłam.
Kiedy
wyłoniłam się z powrotem na świat zauważyłam, że nie ma moich butów. Moich
ukochanych bucików, jeszcze z czasów Kronosa.
Nie przejęłam
się tym zbytnio. Związałam włosy i zaczęłam się zastanawiać nad moją sytuacją.
Mam iść na
bosaka, tak?
Nie no, spoko,
nie mam nic przeciwko temu, ale jednak fajnie byłoby odzyskać buty, choćby na
wszelki wypadek.
Dlatego też
zaczęłam się dyskretnie rozglądać.
Znając jednak
moją dyskrecję, zaraz pojawiła się przede mną głowa Travisa. Albo Connora. Albo
Travisa. Albo Conn… nieważne, któregoś z tych dwóch.
- Czego
szukasz?
- Butów.
- Widziałem
jakieś w lodówce.
- Dzięx.
Ruszyłam w
kierunku chłodziarki. Domek Hermesa, będącego bogiem złodziei, był najlepiej
wyposażony, ze względów oczywistych. W lodówce oprócz butów znalazłam także
skarpetki i (wcześniej się nie zorientowałam, że mi zginął, miałam ich w końcu
kilka) stanik.
Jak miło, że
złodziej raczył umieścić te rzeczy w jednym miejscu.
Usiadłam na
łóżku i zajęłam się wciąganiem butów, a jeden z chłopaków stanął na środku z
kartką i zaczął coś gadać o planie dnia.
- Dobra, dziś
mamy łuki z Chejronem, czas wolny, czas wolny i… o kurde.
- Connor, ja
dziś miałem czytać! – Travis najwyraźniej nie był zadowolony z zachowania brata.
- Travis, czy
to jest dobry plan?
Brat podszedł
do niego i spojrzał mu przez ramię.
- Na gacie
Zeusa… tylko nie to.
- O co wam
chodzi? – spytałam wyrażając myśli wszystkich osób w pomieszczeniu.
- Włócznie.
- Włócznie? –
spytałam, nie bardzo rozumiejąc.
- Włócznie –
odparł grobowym głosem Connor.
- Z Clarisse –
dodał Travis.
Przez chwilę w
domku była cisza, a potem usłyszałam największą gamę przekleństw, jaką dane mi
było kiedykolwiek poznać.
No to mam
przerąbane.
Czy przemoc
jest karalna?
Pytam się
czysto hipotetycznie.
To jak, jest?
Bo idę właśnie
na zajęcia z włóczni i fajnie by było wiedzieć coś o tym.
I móc pozwać
kogoś.
Ale to wciąż
czysto hipotetycznie, żeby nie było, że się boję albo coś w ten deseń.
Reszta domku
Hermesa również wyglądała na takich, co zadają sobie to pytanie.
- Ej, głowy do
góry, mamy przewagę liczebną, tak jakby co!
Ktoś próbował
wszystkich pocieszyć. I prawie bym mu uwierzyła, gdyby nie to, że właśnie
weszliśmy na stadion i wszelkie nasze nadzieje się rozwiały, bowiem Clarisse
nie była sama.
Miała do
dyspozycji bezmózgich poddanych od Aresa.
- Czy to są
jakieś żarty? – szepnął ktoś.
Wzięłam
głęboki oddech. Nie jestem taka zła z włóczni, nie? W końcu w armii Kronosa
jakoś sobie radziłam. Nie będzie tak źle.
Gdybym wiedziała,
jak bardzo się mylę, uciekłabym stąd zawczasu.
- Najpierw
będziemy się bawić w rzuty na odległość. – Clarisse najwyraźniej nie uznała, że
miło by było się przywitać. – Dobierzcie się w pary, bo tarcz jest mniej niż
was. Kiedy to zrobicie, powiem, co dalej.
Wokół mnie
rozległy się krzyki i nawoływania kolegów, a ja niekoniecznie wiedziałam, co
zrobić. Podeszła do mnie dziewczyna.
Miała krótkie,
bardzo krótkie, jak na dziewczynę, brązowe włosy i piwne oczy. Była mojego
wzrostu i najwyraźniej w moim wieku. Uśmiechała się do mnie.
- Masz parę?
- Nie.
Będziesz ze mną? Boję się, że Clarisse mnie dopadnie…
- Jasne, nie
ma sprawy. Jak ci się tu podoba? Widziałam wczoraj tę akcję, twoją i Oliwera.
Byłam z was dumna. Serio,
- Ja z siebie
też.
Stanęłyśmy
przed jedną z tarcz, biorąc wcześniej po jednej włóczni.
Byłam taka
zadowolona, że znalazłam sobie parę. Myślałam, że będzie dobrze.
HAHAHAHAHAHAHA…
nie.
- Ty tam, z białymi
włosami. – Clarisse najwyraźniej postawiła sobie za punkt honoru rozwalić mnie
na kawałki. – Jesteś nowa. Nie znasz się chyba jeszcze na tego typu rzeczach,
więc będziesz ze mną.
Nie wiedziałam
do tej pory, że można kogoś i upokorzyć, i ukarać jednocześnie.
- Cudownie
mamy pary! – krzyknęła Clarisse. – Teraz patrzcie, jak macie rzucać.
Stanęła bokiem
do celu i wbiła dalszą stopę mocniej w ziemię. Trzymając włócznię jedną ręką
odchyliła się do tyłu, robiąc tym samym zamach. Doskonale pamiętałam tę
pozycję, bo generał George mnie jej uczył prawie codziennie. A darł się przy
tym jak…
Nieważne.
Ledwie
zobaczyłam moment, w którym dziewczyna wypuściła pocisk. Włócznia poszybowała w
kierunku tarczy i wbiła się w sam środek.
- A teraz
niech to, co ja zrobiłam zaprezentuje moja partnerka.
Przez chwilę
stałam nieruchomo. Zorientowałam się, że wszyscy gapią się na mnie z
wyczekiwaniem. O kurde, to ja jestem jej partnerką.
Przełknęłam
ślinę.
- Okej… -
prawie szepnęłam, bo jakaś gula w gardle nie pozwalała mi wydobyć z siebie
głosu. Powtórzyłam więc, tym razem głośniej: - Okej, już.
Przybrałam
odpowiednią pozycję. Próbowałam sobie przypomnieć wszystko, czego się nauczyłam
na ten temat. Nieświadomie zarejestrowałam kierunek wiatru i skorygowałam
miejsce celu.
Wzięłam głęboki
oddech i rzuciłam.
Pocisk trafił
dokładnie obok włóczni grupowej domku Aresa i wytrącił go ze środka.
Przez chwilę
nie było słychać nic. A potem usłyszałam pojedyncze brawa.
- Łał, to było
mocne! – krzyknęła dziewczyna, z którą miałam być w parze.
- Nieźle –
skwitowała Clarisse. Spodziewałam się po niej raczej reakcji w stylu „Grrrrr…
zabiję cię, gówniarzu!” albo chociaż „Zwykłe szczęście ślepej kury”. A ona mnie
pochwaliła…!
- Dzięki. –
Uśmiechnęłam się, bo nie byłam pewna, co innego zrobić.
- Teraz wasza
kolej! – wrzasnęła dziewczyna, całkowicie ignorując moją odpowiedź.
- Idź po
włócznie – powiedziała, najwyraźniej mając na myśli mnie.
- Oni rzucają.
- Wiem,
właśnie dlatego masz tam iść.
- Mogą mnie
przebić.
- I?
- I wolałabym
zostać w jednym kawałku.
- Tchórzysz?
- Odwaga, a
głupota różnią się od siebie znacząco. – Nie chciałam ustąpić, bo gdy byłam u
Tytanów i jedna osoba poszła tak, skończyła z krwawiącą nogą.
Clarisse
potarła palcami o brodę w zamyśleniu.
- Przestać
rzucać! – wrzasnęła tak niespodziewanie, że zabolały nie uszy. – Stephen najwyraźniej
boi się iść po włócznię, gdy to robicie...
Osiłki
siedzące na trybunach zaśmiały się drwiąco. Zobaczyłam, że nie ma wśród nich
ani jednej dziewczyny.
- Co się
śmiejecie, idioci?!
Świat się
kończy. Czyżby Clarisse mnie chroniła?
- Wy byście
tam poleźli jak ostatnie cymbały? I co? Musiałabym się tłumaczyć Panu D. że
niechcący ktoś wam głowę z karku strącił?
Zaczęłam biec
w kierunku tarczy. Podniosłam włócznię dziewczyny, a swoją, po chwili mocowania
się, wyrwałam z celu.
Szybko
wróciłam na swoje miejsce, zanim Clarisse zmieniła zdanie.
Kiedy stanęłam
obok niej zobaczyłam, że się uśmiecha.
- Widzisz
tamtego manekina? – wskazała palcem na drugi koniec boiska.
- Tak.
- Potrafiłabyś
w niego trafić?
- Nie – odpowiedziałam
bez wahania.
- Czemu?
- Za daleko.
Mam za mało siły. Nawet, gdybym dobrze wycelowała to włócznia by tam nie
doleciała.
Clarisse
podrapała się po brodzie.
- Ciekawe… -
mruknęła, a ja, gdybym nie stała tak blisko, to bym jej nie usłyszała.
Rzucanie do
celu trwało jeszcze parę minut.
A potem
przyszedł czas na najgorsze.
Walka wręcz.
Stanęłam
naprzeciwko mojej przeciwniczki i przełknęłam głośno ślinę (ostatnio robię to
nazbyt często). Ona zobaczyła moją minę i uśmiechnęła się drwiąco.
A jeszcze przed
chwilą myślałam, że mnie polubiła.
- Cudownie!
Przyszedł czas na walkę wręcz. W tych samych parach stajecie twarzą do siebie i…
- nie dokończyła.
Zaatakowała.
Cudem boskim
odepchnęłam drzewcem grot wycelowany w mój brzuch. O dziwo Clarisse uśmiechnęła
się z satysfakcją.
O co jej
chodzi, do cholery?
Chwilę potem
znów zaatakowała. Tym razem celowała w kostki.
Znowu mi się udało obronić. Ledwo się zorientowałam, już próbowała
pozbawić mnie oka. I po raz kolejny pchnięcie w brzuch. I znowu kolano. Była
szybka jak żmija, a ja, wykorzystując wszystkie moje umiejętności, ledwo
dawałam sobie radę. Po dziesięciu minutach nieustającej walki, można by
pomyśleć, że na śmierć i życie, zaczęłam się męczyć. Na szczęście nie tylko ja.
Widziałam krople potu spływające po czerwonym czole Clarisse. Jej ataki były
coraz wolniejsze. Nieznacznie, bowiem ludzie obserwujący ten pojedynek ciągle
mamrotali coś o prędkości uderzeń.
Przestałam się
tylko bronić. Od czasu do czasu atakowałam i córka Aresa musiała chronić
swojego bezpieczeństwa. Jednak ani na moment żadna z nas nie przybliżała się do
pokonania drugiej.
Nagle poczułam
siłę. Nie chodzi mi o to, że przestałam być zmęczona, ale o to, że przestałam
zwracać na to uwagę. Nie miałam pojęcia co się dzieje, ale wznowiłam ataki z
zaskakującą prędkością. Niestety, Clarisse nadal nie miała sobie równych i
parowała moje uderzenia, choć nie znajdowała czasu na wprowadzenie własnego
ataku.
Wiedziałam, że
mogłybyśmy tak walczyć do utraty przytomności, więc zdecydowałam się na
ryzykowny ruch.
Niewiele
myśląc (co jest dla mnie naturalne) schyliłam się i fikołkiem przetoczyłam się
pomiędzy jej nogami.
Na szczęście
była ode mnie wyższa i lepiej zbudowana. W innym wypadku co najwyżej
przewaliłabym przeciwnika. Nie mam pojęcia, czy chodziło o element zaskoczenia,
czy coś innego, ale nie przecięła mnie na pół, kiedy wykonywałam tę sztuczkę. W
każdym bądź razie znalazłam się za jej plecami.
Zrobiłam to
impulsywnie.
Nie, ja wcale
wtedy nie myślałam jasno.
Skoczyłam na
nią od tyłu i drzewcem przytrzymałam szyję, aby nie mogła mnie przerzucić przez
bark.
Spojrzałam się
na pozostałych półbogów, oczekując oklasków.
Patrzyli się
jednak na mnie z podziwem i… zdziwieniem?
Wskazywali palcami
coś nad moją głową.
Ze strachem
spojrzałam w tamtym kierunku.
Nade mną,
połyskując czerwienią wisiał wygasający już hologram głowy dzika.
Cholera.
Nie chce mi się pisać komentarza, więc będzie krótko.
OdpowiedzUsuńPodobało mi się, lubię główną bohaterkę (chociaż nie aż tak jak Eweę). Jednak to czyim jest dzieckiem nie zaskoczyło mnie. Było to oczywiste po tytule, a w miarę czytania się o tym przekonywałam.
Czekam na więcej.
Aga