Cześć.
Ostatnio nie było notki, bo mi się nie chciało jej pisać.
Sorry.
Zastanawiam się, jak wam się spodoba ten rozdział Córki
Wojny. Jest dość ciekawy, przynajmniej według mnie.
Ale nie mnie to oceniać, tylko wam! W komentarzach! Bo wiecie, to jest dokładnie 30 post na
blogu. Co wy na propozycję, by pobić rekord opinii pod rozdziałem?
Bo ja jestem wielką entuzjastką.
To tyle, co chciała wam powiedzieć (czyli nic poza błaganiem
o komentarze, które naprawdę dają ogromny zastrzyk weny).
Okej
҉
Cholera.
Cholera, cholera, cholera!
Jestem Aresiątkiem.
No wprost bosko!
Nie no, cudownie!
Zamiast myśleć
o tym, że nareszcie zostałam uznana, że to super, myślałam jedynie o moim
drzewie genealogicznym.
Zajebiście. Jestem spokrewniona z
Fatt. A generał George był moim bratem. Bogowie strachu i paniki to moje
nieśmiertelne rodzeństwo.
Co więcej, Pan
D. jest moim stryjem, zresztą tak jak Apollo, Hermes i Hefajstos. Artemida to
moja ciocia. Zeus jest moim dziadkiem, a Hera babcią.
No wprost
zajebiście!
Nie muszę
wspominać chyba, że Clarisse to moja siostra, a te osiłki na trybunach, co się
uśmiechają idiotycznie to moi bracia.
Dodatkowo Oliwer
to mój kuzyn. A Pan-nie-umiem-po(d)rywać-dziewczynek to syn córki dziadka
mojego dziadka.
Mam dobry
pomysł. Nie myśl teraz o tym, bo dojdziesz do tego, że Kronos to twój
pradziadek…
Kronos. To.
Mój. Pradziadek.
Jak ja się z
tym czuję? Chciałabym móc powiedzieć, że myślałam jakoś tak, że wolałabym być
jakąś małą córeczką Eris albo Hekate. Moim jedynym zmartwieniem byłoby to, że
byłabym „starsza” w genealogii od Zeusa i nawet Kronosa… choć nie. Po dłuższym
zastanowieniu jednak nie wolałabym. Choć wiecie co? Chciałabym być córką Nyx…
Ale tak na serio,
to wszystko we mnie krzyczało: Dlaczego ja!? Jestem za młoda, za mało stosująca
przemoc, zbyt zadżemiasta, by być córką jakiegoś tam Aresa!
Ręce mi
opadły, a wraz z nimi włócznia, którą do tej pory próbowałam poderżnąć Clarisse
gardło.
Przełknęłam
ślinę i błyskotliwie stwierdziłam fakt:
- Eeee… czyli
jestem córką Aresa, tak?
- Nie, do
cholery, Tarota! – odpowiedziała mi z uśmiechem na ustach Clarisse.
Ciekawe.
Jeszcze przed chwilą groziłam jej poderżnięciem gardła, a ona się szczerzy
jakby zobaczyła jednorożca rzygającego tęczą.
- Wiedziałam –
szepnęła tak cicho, że tylko ja ją usłyszałam. Chwilę potem zmienia wyraz
swojej twarzy i wydarła się na domek Hermesa. – Koniec zajęć! Zmiatać do
swojego domku pozbierać to, co wam jeszcze z honoru pozostało!
Hermesiątkom
nie trzeba była dwa razy powtarzać. Rozbiegły się w kierunku najbliższych
wyjść, a wśród nich panowało poruszenie. Byłam jednak pewna, że zamiast ratować
swój honor, rozpoczną plotkowanie na mój temat.
Kiedy na
arenie pozostałyśmy tylko ja i Clarisse (naszych braci też wywaliła), moja
towarzyszka się odezwała.
- Zarąbiście!
– Jej twarz była o wiele bardziej pogodna bez obecności osób postronnych.
Nawet… ładna. – Nareszcie mam siostrę! No wprost zajebiście!
Mów za siebie.
N i g d y nie sądziłam, że będę mieć siostrę, a co
dopiero dużo starszą, wysoką, umięśnioną i… dyktatorską. No ej.
- Eeee…
fajnie? – Byłam zbyt oszołomiona, by mózg i język miały jakiekolwiek
połączenie.
- Fajnie? To
mało powiedziane. Czy ty sobie w ogóle wyobrażasz, jak to jest mieć siedmiu
braci, mieszkać z nimi w jednym domku, oglądać ciągle ich bójki i znosić towarzystwo? A do tego jeszcze nie mieć
za bardzo z kim pogadać, bo jest się najstarszą z nich i do tego uważaną przez
wszystkich za młodocianego dyktatora? Dodatkowo być jeszcze zagrożonym ze
strony rodzeństwa, że w każdej chwili będą chcieli obalić cię, bo jesteś w
mniejszości i musieć utrzymywać swoją pozycje będąc surowym? Czy ty w ogóle
zdajesz sobie z tego sprawę?
Jak się nad
tym zastanowić, to rzeczywiście miała przerąbane.
- Szczerze
mówiąc, to jestem… byłam jedynaczką przez całe życie, więc nie zdaję sobie z tego sprawy.
Zapadła chwila
ciszy, którą przerwała Clarisse.
- Doskonale
cię rozumiem. To jest dla ciebie szok. Myślałaś pewnie, a nawet miałaś
nadzieję, że będzie to jakiś pomniejszy bóg, a nie bóg wojny. Ja też tak
miałam. Zdaję sobie sprawę, że Ares jest najmniej lubianym z bogów, a ty też go
raczej nie uwielbiasz. Ale przyzwyczaisz się. Każdy się z czasem przyzwyczaja.
Patrzyłam się
chwilę na nią. Nigdy nie sądziłam, że dziewczyna, w którą jeszcze wczoraj
rzucałam jedzeniem jest tak naprawdę taka… ludzka. Przeżyła pewnie to samo.
Pomimo wszystko nie chciałam być jej siostrą. Nie chciałam przeprowadzać się do
czerwonego domku pełnego mięśniaków. Nie chciałam mówić, że jestem córka Aresa.
Nie chciałam… po prostu. Zbyt wiele złego doświadczyłam od Aresa, by teraz być
dumnym ze swojego pochodzenia.
- Chcesz,
żebym cię zaprowadziła do domku? – spytała Clarisse.
- Nie. Znam
drogę. Ale dzięki… - urwałam. Nie wiedziałam jak dokończyć myśl.
- Okej. To ja
lecę do siebie. Daj znać, jak będziesz czegoś potrzebować. – I odeszła.
Zostałam sama.
Nikt mnie nie widział. Nikt nie obserwował. Przestali mnie otaczać ludzie.
Nareszcie.
Poczułam, że
pieką mnie oczy. Nie miałam zamiaru płakać, ale wybór nie należał do mnie.
Chciałam być daleko stąd. Gdziekolwiek.
I pomyśleć, że
to wszystko zaczęło się od rozwiązanych sznurówek.
A pani w przedszkolu
mówiła – wiąż buty, bo coś ci się stanie.
Nie ma pewnie
nawet pojęcia, jak wiele się stało.
Całe moje
życie zostało pomieszane tak, jakby ktoś wsadził je do miksera i porządnie
zmiksował.
Pół godziny
potem siedziałam na klifie. Tak, klifie.
Jeżeli
ktokolwiek pomyślał, że byłam na tyle głupia, by chcieć z niego skoczyć, tylko
dlatego, że nie podoba mi się tatulek, to się myli. Nie jestem aż taką debilką,
by chcieć zakończyć mój jakże do tej pory owocny żywot.
Klify w Obozie
Herosów noszą jedynie taką nazwę. Nie są ogromne, nie są nawet duże. Są to
raczej gwałtownie ucięte przez morze pagórki, nie wyższe niż przeciętne drzewo.
Siedziałam
tam, bo mało osób się tam zapuszczało. Trzeba było przejść wpierw przez
kolczaste krzewy, albo przejść plażą. Dodatkowo nie było tu zbyt wiele rzeczy
do roboty, więc dzieci z ADHD nie czuły się tutaj odpowiednio.
Miejsce w sam
raz dla użalającej się nad sobą mnie.
Słyszałam szum
wody. Nade mną latały ptaki. Po niebie płynęły chmury, a słońce było wprost
nieprzyzwoicie ciepłe i jasne.
I jak tu
cierpieć w takim otoczeniu?!
Zaczęłam rwać
źdźbła trawy, porastającej obficie klif. Splatałam je w warkoczyki, wiązałam
gniazdka. Nie byłam w stanie przestać tego robić, odwracało to moje myśli od
tego, co się niedawno wydarzyło.
Nagle
usłyszałam kroki. Nie było to trudne, zważywszy na ilość przekleństw rzucanych
przy każdym z nich. Zbliżająca się do mnie osoba wybrała najwyraźniej bardziej
bolesną ścieżkę prowadzącą do klifów.
Idiota.
Odwróciłam się
i zobaczyłam znajomą blondwłosą głowę. Chłopak uśmiechnął się do mnie
szelmowsko, co wyglądało dość zabawnie biorąc pod uwagę gałązkę we włosach.
- Cześć! Jak
się miewasz? – spytał się, próbując wyplatać pomarańczową koszulkę z licznych
trzymających ją gałązek.
- Lepiej niż
ty. Po jaką cholerę leziesz przez te krzewy? Plażą jest wygodniej.
-
Rzeczywiście. Problem polega na tym, że zorientowałem się o tym gdy
przedzierałem się przez te tutaj. – Oliwer wskazał palcem na wyjątkowo grubą
gałązkę nadal kurczowo trzymającą się jego bluzki. – Czemu nie chce się to
odczepić?!
- Może dlatego
że ciągniesz, a nie zdejmujesz po kolei z kolców.
- Może
rzeczywiście masz rację. – Chłopak spróbował zaproponowanego przeze mnie
sposobu i, nareszcie, udało mu się uwolnić.
- Co ty tu
robisz?
- Dobre pytanie.
Postanowiłem cię znaleźć i ci pogratulować uznania… ale widząc po twojej minie
nie jesteś zachwycona nową rodziną.
- A jak
mogłabym być zachwycona? – odparłam, patrząc się ciągle na gałązkę w jego
włosach. Ciekawe, kiedy się zorientuję, że tam jest. – Moim ojcem jest bóg
wojny! To sprawia, że połowa obozu zacznie mnie traktować z dystansem, bojąc
się, czy przypadkiem nie opowiem czegoś Clarisse i ona nie przyjdzie nie nabije
go na pal.
- Kiedy tak to
przedstawiasz…
- Och nie
przerywaj mi! Jestem w trakcie monologu. W każdym bądź razie wszyscy zaczną się
mnie bać i nie będę mogła normalnie spędzać tu czasu, bo jak tylko podejdę
wszystkie rozmowy ucichną! A już zaczynało mi się tu podobać…
- Stop, stop,
stop! Pozwól, że ci przerwę. Powiedziałaś, że wszyscy będą się ciebie bać?
Serio? – Parsknął śmiechem i zaczął się tarzać po trawie (która była zdecydowanie krótsza niż
zanim tu przyszłam).
- A co,
twierdzisz, że nie jestem przerażająca? – spytałam żartobliwie.
- Ani trochę.
Prędzej zabawna.
- Ja jestem zabawna?
No proszę cię bardzo. Do córki Wojny tak mówisz? A co jak przyjdę z Clarisse? –
droczyłam się z nim. Jego obecność pozwoliła spojrzeć mi na wszystko z innej
strony.
- Clarisse
miała już dość okazji by zbić mnie na kwaśne jabłko, co wykorzystała.
- Serio?
- No. W bitwie
o sztandar.
- Ojej.
Biedny, mały chłopiec dostał lanie.
- Ojej.
Biedna, mała dziewczynka cierpi, bo jej tatuś się do niej przyznał.
- Przegiąłeś.
- Ojej.
Biedna, mała dziewczynka boi się, że nikt nie będzie jej lubić.
- Oj,
przegiąłeś.
- Ojej.
Biedna, mała dziewczy… - urwał, widząc moją minę.
Nie chodzi o
to, że chciałam go zabić spojrzeniem. Po prostu nie podobało mi się to, że
odkrył, dlaczego boję się być córką Aresa. Rzeczywiście, bałam się tego, że nie
będę mieć przyjaciół. Gdybym pozostała nie uznana nikt nie byłby wobec mnie
wrogo nastawiony, może poza Clarisse. A jak zostałam uznana, to wszyscy są do
mnie wrogo nastawieni, znów wykluczając Clarisse.
I Oliwera,
który najwyraźniej miał w nosie moje pochodzenie.
- Ja nigdy nie
chciałam. Wolałabym… Nie wiem, co bym wolała, ale nie to.
- Dziwna
jesteś. Normalnie półbogowie skaczą z radości na wieść o tym, że są uznani. A
ty…
- Ale… Ares?
Czemu on?!
- Pytanie
brzmi, czemu się tym aż tak przejmujesz. To cię przecież w ogóle nie zmieni. Jesteś,
jaka jesteś i taka pozostaniesz. Dziwna.
- Nie mów tak!
A może mi się zrobiło przykro?
Chłopak
uśmiechnął się.
- Taaak... A
może mnie boli?
- Co?
- Sam nie
wiem. Ale serio coś mnie boli. Chyba parę z tych głupich kolców zostało w
ubraniu. Będę się musiał przebrać.
- Jak już
poruszyłeś ten temat, to chcę ci coś powiedzieć.
Chłopak
pochylił się do mnie z dwuznacznym uśmiechem.
- Masz gałązkę
we włosach. Dużą. Zastanawiałam się, kiedy się zorientujesz.
Czyta się lekko i przyjemnie. Choć czytając nie zawsze ogarniam o co chodzi bohaterce... Nie mniej jednak czekam na kolejne rodziały.
OdpowiedzUsuńWchodzę na twojego bloga, widzę nowy post... a tu "Najdłuższy epilog świata" (nawiasem strasznie mnie wkurza ten tytuł. Nie dało się "Córka Wojny 2"?) Oczywiście podoba mi się, ale ja tu czekam na wywiad!
OdpowiedzUsuńDrugą rzeczą jest to, że za bardzo nie mam tu czego komentować. To opowiadanie po prostu gorzej mi się czyta. A może to moja wrodzona niechęć do Aresa i jego pociech (serio, nie lubiłam go nawet zanim przeczytałam Riordana)
To w ogóle jest dziwne, bo chociaż ubóstwiam IŚ, to nie lubię za bardzo do nich fanfiction.
A ff do PJ i OH zwykle wielbię (czasem jest nawet lepsze od oryginału. Przykład - nasza ukochana Fielga)
Jak już jestem przy fanfiction, to mam dla ciebie propozycję. Może wysłałabyś to opko na RickRiordan.pl? Dla ciebie to zawsze ze dwa komentarze więcej, a blog przechodzi kryzys i przydałyby się nowe twarze.
Wracając na właściwe tory: Bardzo lubię Stephen. Kurczę, dziewczyno ty masz talent do stwarzania postaci! Obie główne bohaterki wyszły ci rewelacyjnie.
Dobra, trochę się dzisiaj rozpisałam nie na temat, o opku za dużo nie powiedziałam. Ale mam nadzieję, że docenisz szczere chęci. Pozdrawiam i czekam na kolejne części.
Aga
Uzależniłam się. Siemek.
OdpowiedzUsuń