Opanowałam się na chwilę,
choć mam wrażenie, że pojęcie „opanowanie szaleństwa” nie jest jeszcze naukowo
znane. Wstałam i spojrzałam się na postać w lustrze. Przez te cztery dni
zmieniłam się, choć nadal miałam nienaturalnie zielone oczy i brązowe włosy do
połowy pleców. Teraz jednak wyglądałam bardziej dorosło. Tak, igrzyska
zmieniają, choć nawet się jeszcze nie zaczęły. Nie byłam grubsza ani chudsza. Tylko
mięśnie brzucha miałam mocniej zarysowane od czołgania. Włosy wyglądały na
mocniejsze. Ta sama, trochę opalona twarz. Byłam całkiem ładna, choć długo
mogłabym wymieniać piękniejsze osoby.
Ciekawe, ile ta postać w
lustrze jeszcze przeżyje. Czy to może być jej ostatni dzień? Możliwe. Znów
zaczęłam się niepohamowanie śmiać. Zginę! Opuszczę ten okropny świat i już tu
nie wrócę! Organizatorowi Igrzysk, każdemu po kolei, życzę długiego życia. I
Snowowi! Tak, głównie jemu! Życie jest często gorsze niż krótka śmierć. Nie
wiem, jak to jest umierać, ale wydaje mi się, że zdecydowanie lepiej niż
patrzeć, jak bliscy umierają jeden po drugim. Snow wyznaczył moim rodzicom ogromną
ilość cierpienia, bo wie, że żyjąc, zbyt dużo rzeczy może nas zranić.
Zbyt dużo rzeczy może nas
złamać…
Często wyobrażałam sobie
całe swoje życie. Uczę się, zaczynam chodzić do pracy, poznaję fajnego chłopaka,
pobieramy się i żyjemy długo i szczęśliwie.
W Panem, szczęśliwie?
Moje dzieci zostałyby pewnie
wybrane do któryś tam igrzysk. A nawet jeżeli nie ‘wylosowaliby’ mnie w tym
roku, to co by było za kolejne dwanaście miesięcy?
Ćwierćwiecze Poskromienia.
O tak, do niego by mnie
wybrali! Z pewnością! Tak by się stało i cierpiałabym bardziej niż na tych
zwykłych, corocznych Igrzyskach…
Wyszłam z łazienki i
przebrałam się z mokrej pidżamy w czerwone dżinsy i białą, luźną bluzkę w duże,
niebieskie kropki. Nie włożyłam skarpetek ani butów. Jakoś nie widziałam
potrzeby ani nie miałam ochoty. Wytarłam oczy rękawem. Wdech i wydech. Po
prostu pięknie. Płakałam. Od kiedy ja płakałam? Jaszcze przed chwilą śmiałam
się w głos! Mam coraz mniejszą kontrolę nad samą sobą!
A teraz co? Szkolenie do
wywiadów. Jeszcze raz pięknie. Jak ja mam zamiar w nich wystąpić, nie umiejąc
mówić? Wyobraziłam sobie minę Dueta, usilnie próbującego ze mnie wydobyć jakąś
informację. Natychmiast poprawił mi się humor. Niestety, ale to Kapitol. Jest
na wszystko przygotowany.
Wróciłam na dół. Vin
siedział przy stole i pogryzając kanapkę z czekoladą patrzył się w przestrzeń.
Zagwizdałam, a on wyrwał się z zamyślenia i spojrzał w moją stronę. Rozejrzałam
się, dając znać, że szukam mentorki i koordynatorki.
- Są w swoich pokojach. Mera
kilejny raz się maluje, a Oriane robi to, co robi, czyli nie mam pojęcia co.
Jak już jesteś gotowa możemy po nie iść.
W tej chwili otworzyły się
drzwi pokoju Oriane i jego właścicielka weszła do salonu. Usiadła na kanapie i
spojrzała po nas, wyraźnie oczekując, że to my pójdziemy po Merę. A Vin się
spojrzał na mnie sugestywnie.
Super, czyli to ja idę.
Wstałam i podeszłam do drzwi
prowadzących do pokoju koordynatorki. Cicho zapukałam, mimowolnie zdając sobie
sprawę, że Mera rozmawia. Przez chwilę bałam się, że ktoś tam jest, ale
stwierdziłam, że rozmowa pewnie toczy się przez telefon. Powoli pchnęłam drzwi.
Owiał mnie zapach mocnych
perfum, który często czułam mijając ich właścicielkę. Ściany były bogato
zdobione malowidłami, a wszędzie stały nieprzydatne bibeloty. Widać było, że
Mera bywa w tym pomieszczeniu co roku, bo nie było takie jak mój. Widać było,
że jego właścicielka wniosła tu dużo od siebie i znała to miejsce jak własną
kieszeń.
Mera leżała na łóżku, ubrana
tak, jak zwykle. I rozmawiała przez komórkę, co jakiś czas śmiejąc się.
Stanęłam przy ścianie i ponaglająco się spojrzałam na fioletową kobietę.
- Muszę kończyć, wiesz, igrzyska
i te sprawy. Przygotować ich do wywiadu, a doskonale wiem, że beze mnie sobie
nie poradzą. Skończymy rozmawiać wieczorem. Bye.
Wstała i ruszyła do salonu,
po drodze mnie mijając. Szybko zamknęłam za sobą drzwi. Oriane zapytała, jakby
to była jedynie formalność, czy chcemy się przygotowywać razem. Odpowiedź była,
rzecz jasna, przecząca, więc Mera złapała protestującego Vina i pociągnęła do
innego pokoju. Zostałam sama z Oriane.
Przez chwilę panowała pełna
niezręczności cisza. Po chwili mentorka wstała i wyszła na chwilę, po drodze
informując, że mam na nią zaczekać, co, nie mając nic innego do roboty,
uczyniłam.
Wróciła z dziwną, czarną
płytką.
- To jest tablet. W Kapitolu
jest on używany do wielu rzeczy, ale tobie jest on potrzebny tylko do pisania.
- Włączyła go. - To jest dotykowe urządzenie. Będzie ci ono potrzebne do wywiadu,
na nim będziesz pisać. - Kiwnęłam głową na znak, że rozumiem. Oczywiście, że
Kapitol pomyślał o wszystkim.
- Grunt, byś nauczyła się to
robić szybko. Wielu kapitoliańskim dzieciom długo to zajmuje, więc zyskasz w
ich oczach udowadniając, że zrobiłaś to w jeden dzień. Będziesz ćwiczyć najpierw
na treningu ze mną, a potem z Merą. Tu masz ten program. – Kliknęła jakąś
dziwną ikonkę, która się otworzyła.
- Będę ci dyktować
absurdalne zdania, ale grunt byś je napisała, ok? - kiwnęłam głową na znak
zgody. – Co jakiś czas dla odpoczynku będę ci dawać wskazówki, które mogą ci
się przydać na wywiadzie. Mamy całe przedpołudnie dla siebie. Gotowa?
Zaczęłam ćwiczyć pisanie.
Najpierw Oriane podawała mi zdania o poziomie trudności takim jak „Ala ma
kota.” Z trudem potrafiłam odnaleźć się w tych porozrzucanych wszędzie
literkach. Ich kolejność nie miała żadnego sensu. Ani alfabetycznie, ani
spółgłoski, samogłoski. Nic. Tylko porozrzucane literki. Z czasem zaczęłam się
orientować, gdzie co jest. Oriane dawała mi trudniejsze zdania typu „Nie
rozumiem, dlaczego ludzie nie potrafią latać, a pływanie idzie im świetnie.”. Co
jakiś czas mówiła o tym, co warto wiedzieć na rozmowie z Duetem. Albo kogo
grać.
- Kapitol lubi pewnych
siebie zawodowców, choć wątpię, byś takim była.
Albo:
- Lubią szczerych. Takich do
bólu. Pada pytanie, czy podoba ci się w Kapitolu, a oni odpowiadają „Nie, bo
wyglądacie jak pajace.” Tak, zgadzam się, są dziwni.
Lub:
- Warto grać dobrze
odnalezionego. Tacy ludzie wiedzą, co się dzieje, dlaczego, po co albo po
prostu nie wahają się z odpowiedziami, choć nawet nie są one szczere. Śmieją się
z dobrych żartów Dueta, angażują się w rozmowę.
Tudzież:
- Uśmiechaj się, a zyskasz
wielu sponsorów. Lubią uśmiechniętych. Ale w żadnym razie nie okazuj strachu,
słabości czy nieśmiałości. Ale wydaje mi się, że ty o tym wiesz, prawda?
Przeszyła mnie spojrzeniem
swoich całkowicie czarnych oczu, a ja poczułam dreszcz na plecach. Miałam
wrażenie, że czyta mi w myślach, a jej kolejne zdanie tylko moje obawy
potwierdziło.
- To prawda, ty wiesz.
A potem znowu nauka pisania.
Podczas tych paru godzin naprawdę polubiłam Oriane, choć nie zaczęłam jej ufać.
Widać było, że jest mądra, inteligentna, zabawna i dobra, choć dopiero po
bliższym poznaniu, bo na początku sprawiała inne wrażenie. Ale nawet jak ją
bliżej poznałam, to ciągle przypominała mi czarownicę. Była zbyt tajemnicza i
ciągle miałam wrażenie, że wie o mnie dużo więcej, niż się do tego przyznaje.
Ze w ogóle wie dużo więcej. O wszystkim.
Kiedy byłam mała, to razem z
Grace bawiłyśmy się w bibliotece naszego domu. Było tam strasznie dużo książek,
bo mój dziadek uwielbiał czytać. Myślę, że pomagało mu to zapomnieć o
rzeczywistości. Pamiętam, jak szukałyśmy czegoś do czytania i natrafiłyśmy na
niewiarygodnie starą książkę. Mogła sięgać czasów jeszcze sprzed powstania
Panem. Otworzyłyśmy ją zaciekawione i rozpoczęłyśmy czytanie. Opowiadała o
młodym czarodzieju, który pojechał do szkoły magii i czarodziejstwa. Byłyśmy zafascynowane
tamtym światem. Nie tylko magią i różdżkami, ale światem, w którym nie było
dystryktów.
Kiedy patrzyłam na Oriane,
miałam wrażenie, że wszystko, co było tam zapisane, mogło być prawdą.
Zamyśliłam się. Dopiero po
chwili zdałam sobie sprawę, że mentorka coś do mnie mówi. Szybko się na nią
spojrzałam i próbując ukryć zmieszanie napisałam na klawiaturze „Słucham?”
-
Chciałam, byś znowu coś napisała, ale widzę, że sobie doskonale radzisz. Szybko
się uczysz. Co ty na to, byśmy przeprowadziły króciusieńki wywiad? Wiesz,
odpowiadasz na moje pytania pisząc. Jasne?
-„Tak”.
-
To jak ci się podoba w Kapitolu?
Właśnie.
Niby takie proste pytanie, takie błahe, ale co na nie odpowiedzieć? Cóż, Oriane
chyba mogę powiedzieć, ufam jej.
-
„Cóż,
jest tu inaczej niż u mnie w domu. W ogóle nie widziałam drzew. Wszystko jest
takie kolorowe i razi w oczy. Nie wiem, czy mi się tu podoba.”
-
Boisz się?- spytała Oriane. Bądź szczera, bądź szczera, bądź szczera.
-
„Oczywiście,
że tak. Zdziwiłabym się, gdyby tak nie było. Po prostu… boję się, ale jestem
przygotowana.”
– pięknie. Cała ja. Ciekawe, co by pomyślał Kapitol.
Pomyślał? To
miasto umie myśleć?
Zamknij
się mózgownico. Tak, będę szczerze odpowiadać na pytania. Chyba, że będą
dotyczyć czegoś, na co nie mam ochoty tak odpowiadać. Albo po prostu będę sobą.
Tak, to jest to. Po prostu…
Nagle
weszli awoksi niosąc tace. Błyskawicznie nakryli do stołu, rozkładając zielony
obrus, kładąc sztućce i talerze. Nie, nie sztućce. To były… pałeczki? Talerze też
były dziwnie kwadratowe. Wstałam z zaciekawieniem i spojrzałam się na stół. Na
tych kwadratowych talerzach w rzędach były poukładane okrągłe zawiniątka z
ryżu, ryby, czegoś czarnego i innych dodatków. Słyszałam kiedyś o czymś takim.
Zmusi? Zmuszi? Sushi? Tak, chyba tak. Oriane również wstała i na jej twarzy
zakwitł szeroki uśmiech. Po chwili zdałam sobie sprawę, że to danie zawiera
surową rybę. Ble.
Drzwi
do pokoju Mery otworzyły się szybko i wyszedł przez nie Vin, z twarzą koloru
włosów. Za nim na wysokich jak zwykle obcasach podążała małymi kroczkami
właścicielka pokoju. Próbowała położyć mu rękę na ramieniu w geście przeprosin
i jako takiego pocieszenia. Chłopak tylko strząsnął ją i bez słowa usiadł przy
stole. Pokłócili się. Prędzej czy później by się tak stało.
Próbując
nie zwracać uwagi na nagłą zmianę nastroju w pomieszczeniu poszłam za śladem
Vina, również siadając do stołu. Po chwili przyłączyły się do nas obie kobiety
i zaczęły jeść.
-
Nie czekamy na stylistów i ekipy?- spytał się nadal spięty Vin.
-
Nie - odpowiedziała nadąsana Mera. – Zajmują się waszymi strojami na wywiady,
więc nie przyjdą. Wiecie, ostatnie dociągnięcia i te sprawy.
Nałożyłam
sobie jeden krążek jedzenia, z zamiarem spróbowania go. Surowa ryba. Ciarki mi
przeszły po plecach. Złapałam go między dwa palce, bo zdecydowanie nie chciałam
robić z siebie cyrku, próbując jeść pałeczkami i podniosłam do ust. Dosłownie
rozpływało się w ustach. Ryba nie była surowa, tylko pieczona, co zdecydowanie
zmieniało postać rzeczy. Ryż idealnie komponował się z nią i z tym czarnym
czymś dookoła. Niebo w gębie! Nałożyłam sobie paręnaście jeszcze krążków tego smakołyku,
jednak uważnie pilnując, by nie znalazły się wśród nich te z surową rybą. Po
zjedzeniu zdałam sobie sprawę, że są strasznie sycące. Odsunęłam od siebie
talerz i cierpliwie czekałam, aż koordynatorka skończy swoją porcję, przy
okazji przysłuchując się własnym myślom.
Już
jutro wchodzę na arenę. Ciarki mi przeszły po plecach. Jutro o tej porze nie będziesz żyła. Jutro. Cztery dni temu były
dożynki, wtedy myślałam, że za najwięcej tydzień będę martwa. A wydaje się, że
mogło to być miesiąc temu. Tyle się od tamtego czasu wydarzyło. Parada,
trening, dziś wywiad. Wszystkie moje przemyślenia. I to, jak bardzo chcę przeżyć. Tak, nadal miałam nadzieję, że
wygram i wrócę. Przecież da się tak, tak bez zabijania, prawda? Nie, nie da się i ty dobrze o tym wiesz.
Nie tylko ja.
Przywołałam
w myślach obraz mamy i tego, jak zmusiłam ją do uśmiechu. Taty, jak patrzył się
na mnie ze smutkiem. Wiedzą o tym, że
zginę. Ale wrócę tam. To przeczy temu, co obiecałam sobie. Że będę pomagać.
Moja pomoc może przesądzić o wygranej lub przegranej.
Jaką
ja czasami jestem idiotką! Przecież to i tak nie zależy ode mnie! Dodatkowo mnie
moja zmienność powala… przecież jeszcze parę godzin temu byłam pewna, że życie
jest największym przekleństwem…
Kolejny
kawałek sushi powędrował do ust Mery. Zdałam sobie sprawę, że podświadomie je
liczę. Czterdziesty. Trudno powstrzymywać
się od jedzenia, gdy przez całe życie ma się pod nosem największe specjały. Ja
raczej nigdy nie głodowałam, ale też super dużo jedzenia też nie miałam. Żyłam
z pieniędzy dziadka. Jakbym wróciła, moglibyśmy bez problemu zachować dom…
Oriane
też tam mieszka. W najdalszym domku. W życiu spotkałam ją przed igrzyskami raz,
może dwa. Chowa się przed ludźmi.
Dlaczego? Nie zastanawia
cię to?
Tak
swoją drogą: ciekawe, czy spotka się z moimi rodzicami po igrzyskach?
Ta część podobała mi się zdecydowanie bardziej niż poprzednia, chociaż dużo nie wnosiła. Wciąż czekam na wywiad.
OdpowiedzUsuńKurczę, mam nadzieję że Ewea umrze. Nie zrozum mnie źle, bo bardzo ją lubię, ale lubię ją z trzech powodów:
- jest dzieckiem (sama mam 13 lat i uważam się za dziecko), ale bardzo dojrzałym jak na swój wiek.
- nie mówi, a to powoduje że jako postać jest oryginalna.
- postanowiła nie zabijać.
I mam nadzieję, że wytrwa przy tym postanowieniu, a to oznacza że umrze. Przecież nie wygra bez zabijania.
Ale z drugiej strony musi umrzeć jak najpóźniej, że by opko było długie.
Czekam na następny rozdział
Aga
Dzięki!
UsuńNie zdradzę ci końca, ale mam nadzieję, że ci się spodoba.
Sorry.
Ja też lubię Eweę. Pamiętam, że przez jakiś czas małam do niej uprzedzenia itp, ale potm tak jakoś... nie wiem. Polubiłam ją.
- ej, pamiętasz tego niedorozwiniętego kolesia z dystryktu Rue?
- no...
- a co by było, jakby to on trafił na igrzyska?
- nie wiem.
- Ej, a gdyb ktoś był ślepy?
- to by zginął?
- no tak... ej, a gdyby nie umiał mówić?
I tak powstala Ewea.
XD.
Dzięki za komentarz!
Okej