31 grudnia 2015

Córka Wojny: No, to nareszcie jestem szczęśli... cholera

Z góry mówię – ten post będzie długi.
Nie chciałam go dzielić jednak na kolejne części.
Więc jeśli zaraz musicie coś zrobić – nie zaczynajcie. Odłóżcie na później.
Jeżeli lubicie dobre zakończenia, to nie czytajcie tego. Mówię to naprawdę szczerze – nie chcę, byście potem robili mi wyrzuty, że to tu wstawiam. Jednak jeżeli lubicie prawdziwe zakończenia – wówczas nalegam, byście to poznali. Bo ta historia może się skończyć w momencie największego szczęścia – ale się nie kończy. Kończy się inaczej.
Bo niektórzy chyba podpadli jakoś Mojrom.
Nie kończy się to jednak całkowicie źle – według mnie kończy się tak, jak skończyć się powinno. Normalnie, choć w mitologii greckiej to słowo jest pojęciem względnym.
Wiem, że tą gadką tylko was zachęciłam…
Dobra, zapraszam na post. Jak Stephan mi go przesłała, sama miałam opory by go tu wstawić. Bo czemu jej historia kończy się tak, a nie inaczej? Dziewczyna jednak nalegała. Chciała, by wszystko skończyło się zgodnie z prawdą.
W związku z tym zamieszczam na końcu list. Od niej. Żeby nie było tak smutno, bo mnie osobiście poprawił humor XD.
Kurde, zastanawiam się, czy pisząc to nie łamię jakiś praw w świecie bóstw…
Nie wiem
Okej
P.s. Jak macie jakieś pytania do Stephan – piszcie w komentarzach. Przekażę XD.

҉

Parę miesięcy później…

Siedziałam na trybunach otaczających arenę z głową opartą na ramieniu Oliwera. Czułam się naprawdę bardzo dobrze. Obserwowałam właśnie, jak Clarisse uczy domek Afrodyty posługiwać się włócznią. Wyglądało to nadzwyczaj komicznie i jedynie ich grupowa, Piper, dawała radę utrzymać równowagę.
Była naprawdę bardzo ładna. Jej ojciec był Indianinem, więc zachowała typowe dla tej rasy ludzi rysy. W nierówno obcięte włosy wplotła pióra, co dodatkowo podkreślało jej korzenie.
Niedawno wróciła z misji, na której razem z chłopakiem, Jasonem, uratowała boginię Herę. Widziałam ją już parę razy i w niczym nie przypominała mi typowego dziecka bogini miłości. Podobała mi się jej zaciętość. Uważałam, że choć nie widziałam jeszcze Jasona, może ona pasować do syna Zeusa. Pomimo tego, że jeszcze nie są parę byłam pewna, iż prędzej czy później wydarzy się to, co się wydarzy (tak, wiem, poziom rozumowania stopień hard. Nie moja wina. Za dużo czasu spędzam z Karen).
- Zakład o to, że Drew nie da rady unieść włóczni? – odezwał się Oliwer.
- Dobra. O ile?
- Hmmm… co powiesz na cztery truskawki?
- Nie, pięć. Oczywiście ja jestem za tym, że jej się to nie uda.
- Ej, z jakiegoś powodu się spytałem!
- Nie powiedziałeś, jakie jest twoje stanowisko w tej sprawie.
Blondyn zrzucił moją głowę z jego ramienia w geście oburzenia.
- Ja się tak nie bawię!
- To nie zabawa, to zakład.
- Idiotka.
- Debil.
- Ja też cię kocham.
- Ej, ja to chciałam powiedzieć!
Od tego momentu przypatrywaliśmy się Drew. Miałam nadzieję, że jednak podniesie tę włócznię, bo siedzenie tutaj i przypatrywanie się całemu widowisku nie jest moim ulubionym zajęciem. Chciałam mieć pretekst, by opuścić to miejsce. Na przykład taki w postaci zdobycia truskawek.
Kiedy Drew udało się podnieść włócznię, z udawanym westchnieniem smutku wstałam i ruszyłam natychmiast w kierunku najbliższego wyjścia.
- Gdzie ty idziesz?
- Po truskawki. Taki był zakład, pamiętasz?
- Idę z tobą.
- O nie. Ktoś musi zostać i pilnować mnie przed Clarisse.
- Cudownie – powiedział, po czym zwrócił się do mojego brata, który swoja drogą miał na imię… Albo wiecie co? Spróbujcie zgadnąć. Wiedziałam, że wam się uda. George!
– Powiedz Clarisse, jak się będzie pytać, że poszliśmy po truskawki, bo Stephen przegrała zakład.
- Co z tego będę miał?
- Naszą dozgonną wdzięczność.
- Nie zależy mi na niej.
- Truskawki…?
Jego mina jasno mówiła, że nigdy czegoś takiego nie jadł i nie ma zamiaru próbować. Rzucił Oliwerowi krótkie spojrzenie.
- Acha. Ogarniam. – Oliwer wiedział o czymś, o czym ja nie miałam pojęcia. Muszę to jak najszybciej zmienić.
Kiedy odeszliśmy od, jakby nie było, mojego brata, Posłałam Oliwerowi znaczące spojrzenie.
- Co? – spytał się, jakby nie miał pojęcia, o co i chodzi. Moje kolejne spojrzenie załatwiło sprawę.
- Aaaa… Pfff… jak wiesz, współpracuję z przemytnikami.
- Tsssa, domyśliłam się.
- No i… mam trochę ciekawego towaru.
- Typu?
- Typu snikersy, marsy, jakaś czekolada. Widziałaś, by była tu czekolada, Step?
- Nie.
- No więc wiesz… koleś dość jasno dał mi do zrozumienia, czego wymaga.
- Cudownie. Czyli zanim pójdziemy po truskawki, idziemy do ciebie, tak?
Szliśmy właśnie do wyjścia z areny. Wszędzie było pusto. Herosi byli na zajęciach.
Kiedy mijaliśmy kamienny łuk, który służył jako wejście i wyjście zarazem nagle wpadł na mnie chłopak.
Upadłam.
- Na Zeusa! Strasznie cię przepraszam!
Chłopak był wysoki i z pewnością starszy ode mnie. Miał włosy koloru blond. I był przystojny. Kiedy przelotnie spojrzałam na jego twarz wydała mi się bardzo… majestatyczna.
Spojrzałam na Oliwera i uniosłam brew, jednak on nie patrzył na mnie, tylko na chłopaka, który mnie przewrócił.
- Jeszcze raz cię przepraszam. Naprawdę nie chciałem. Spieszyłem się.
Wyciągnął do mnie rękę.
A ja po raz pierwszy spojrzałam mu w oczy.
I dostałam zawału.
Miały niewiarygodny kolor nieba. I to były te same oczy.
To był ten sam koleś!!!
- Na Zeusa! – chłopak odskoczył ode mnie. Kiedy znów się na niego spojrzałam zrozumiałam, że i on mnie poznał. Próbował teraz sprawiać wrażenie opanowanego, ale niezbyt mu to wychodziło.
Niewiele myśląc złapałam go za łokieć i pociągnęłam za sobą.
- Idziesz ze mną. JUŻ!!!
Był zbyt osłupiały, by się nie posłuchać.
Zaciągnęłam go w kierunku lasu, całkowicie zapominając o wszystkim.
To był on.
To był ten sam chłopak.
I powoli zaczął odzyskiwać zdolność myślenia.
- Ej, chwilunia. Zatrzymaj się. Gdzie ty mnie ciągniesz?
- Muszę z tobą porozmawiać.
- Tak, zorientowałem się.
Przystanęłam. Miejsce dobre jak każde inne.
- Pamiętasz mnie, prawda?
Nastała chwila ciszy.
- Tak. Pamiętam cię. To ty byłaś…?
Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, przerwałam mu.
- Tak to byłam ja! – mój głos stał się płaczliwy. Mogę zapomnieć o normalnym życiu w tym obozie. Wywalą mnie, jeżeli on cokolwiek powie. Wywalą mnie na zbity pysk.
- To… słabo.
- Słabo? Wywalą mnie stąd! Dlaczego musiałeś się pojawić? Dlaczego akurat ty? – schowałam twarz w dłoniach. – Wygadasz im wszystko, tak?
- Co? Nie!
- Jak nie? Właśnie znalazłeś dziewczynę, która walczyła po złej stronie w bitwie z Kronosem. Znalazłeś dziewczynę, która pomogłaby im wygrać, gdyby nie… gdyby nie pomyślała. Znalazłeś dziewczynę, którą walnąłeś mieczem w głowę i która straciła przytomność! Czemu miałbyś nie polecieć do Chejrona?
I znowu cisza. Usiadłam na pobliskiej kłodzie.
I znowu się wszystko zaczęło walić. Już mnie zaakceptowali. Już mnie lubili.  Już wszystko było cholernie dobrze!
Ale nie. Oczywiście że nie. Czy Mojry wymyśliły sobie zabawę pod tytułem: zniszczmy życie jakiemuś śmiertelnikowi? Najlepiej takiemu o imieniu Stephan?
- Dlaczego miałbym iść gdziekolwiek?
- Patrz wypowiedź wyżej? – odparłam retorycznie.
- Dobra, inaczej. – chłopak zaczął nad czymś intensywnie myśleć. – Proponuję układ. Nie znamy się. Nigdy się nie widzieliśmy. Ja cię nie widziałem w walce. A ty nie masz zielonego pojęcia o Obozie Jupiter.
- Dobra. Nie znamy się. Nigdy się nie widzieliśmy. A ja i tak nie wiem, co to za Obóz, więc okej.
- Dobrze. Przyrzekasz?
- Tak.
- To dobrze. Nazywam się Jason Grace. A ty?

Gdy wróciłam do Oliego, ten był zajęty rozmową z jakąś dziewczyną od Afrodyty. Miała figurę modelki i przepiękne, zadbane blond włosy, w które wpięty był różowy kwiat. Była wyższa ode mnie i, prawdę mówiąc, ładniejsza. Nie wiem czemu, ale poczułam na jej widok zazdrość. Jakby interesowała Oliwera bardziej niż ja.
Co więcej, często ich razem widywałam.
Gdyby nie fakt, że właśnie sama uciekłam do lasu z blondynem, mogłabym się nawet wkurzyć.
Kiedy tylko podeszłam do nich, oni nagle urwali, a ja udałam, że nie usłyszałam pożegnania dziewczyny („To do zobaczenia, kwiatuszku!”).
- To… - zaczęłam, nie wiedząc co powiedzieć. – Idziemy po te truskawki?
Chłopak spojrzał się na mnie dziwnie.
- Taaak… chodźmy. – Był nienaturalnie rozkojarzony.
Coś było nie tak.
Ale to zignorowałam.
Żałuję.
- To kierunek królestwo Dionizosa! – wykrzyknęłam z radością, zapominając o wszystkim. Chłopak też się uśmiechnął szeroko, a ja skarciłam się w myśli za moje zachowanie.
- Tak! – krzyknął. – Prowadź, generale!
Uśmiechnęłam się figlarnie i nim się zorientował, już biegłam.
- Ta jest, szeregowy! Kto pierwszy!
Chłopak poderwał się do biegu. Był ode mnie szybszy, ale ja wcześniej zaczęłam, a pole było dość daleko. Nie muszę wspominać, że w związku z moją kondycją miałam większe szanse?
Uwielbiałam biegać. To powodowało, że czułam się wolna jak nigdzie indziej. Wiatr we włosach sprawiał, że czułam się świeżo, a problemy zostawały w miejscu mojego startu, by  dołączyć do mnie dopiero po stanięciu.
Uwielbiałam ten stan.
Z mną słyszałam wyzwiska Oliwera (wspomniałam, jak bardzo mnie kocha?). Nie zważałam na to.
Biegłam.
Pole truskawek było już blisko. Czułam ich zapach, bo słońce tworzyło naturalne perfumy. Gdy przekroczyłam linię pierwszych grządek odwróciłam się.
A na mnie zwaliło się cielsko tego drugiego.
Leżałam na ziemi, a on sapał nade mną.
Ja nie sapałam.
- Byłam pierwsza – powiedziałam tonem obrażonego bachora.
- Bo oszukiwałaś.
Nadal na mnie leżał, a nasze twarze były bardzo blisko siebie.
- Nie oszukiwałam, bo nie było zasad.
- Ja je ustaliłem – zaoponował.
- Nie, bo to był mój pomysł.
- Ale moje rozwinięcie.
- Jesteś idiotą – uznałam.
- Lepszej riposty nie znalazłaś?
- Nie. Po prostu stwierdziłam fakt.
- Ja też tak potrafię – powiedział zabawnym tonem.
- Acha, już ci wierzę. Jesteś za głupi.
- Nie dorastam ci do pięt, milady.
- Nie dziwię się. Jestem ze wszech miar lepsza od ciebi…
Przerwał mi pocałunkiem.
To było tak niespodziewane, że przez chwile miałam ochotę się wyrwać. Ale wtedy spojrzałam w jego oczy.
I to mnie uspokoiło.
Miał miękkie wargi i pachniał truskawkami (może dlatego, że się w nich wytarzał?).
Ja też zaczęłam go całować, całkiem instynktownie.
To by najlepszy pocałunek mojego życia.
Co z tego, że pierwszy?

- Wiesz, że cię kocham, Stephan? – spytał po raz kolejny Oliver, wsadzając sobie truskawkę do buzi. Truskawkę z mojego koszyka, sam bowiem nie kłopotał się zrywaniem ich.
- Wiem – odpowiedziałam. – Ale mógłbyś to inaczej okazywać. Próbuję zrywać truskawki.
- No co ty nie powiesz? – zaśmiał się. – Ktoś musi je jeść.
- Nie przyszło ci do głowy, idioto, że robię to z konkretnego powodu?
- Eee… A robisz?
- No tak. Przecież powiedziałam mamie, że jej trochę przywiozę.
Oliwer zamarł z truskawką w połowie drogi do ust.
- Czyli wyjeżdżasz?
- Tak. Ale na chwilę.
- Nie przyszło ci do głowy, by mnie o ty poinformować? – Oliwer był zły.
- Sorry, zapomniałam. Dziś Chejron powiedział mi po śniadaniu, że mama dzwoniła, i że mnie odbierze. Ale wrócę jutro, nie martw się, kochasiu.
- Kochasiu?
- Szat ap. Nowe określenie, debilu.
- Wolałem kochasiu.
- Ale to drugie bardziej do ciebie pasuje.
- To przykre…
- Przykre, ale prawdziwe.                      
Wrzuciłam kolejne truskawki do koszyka. Chyba całe pole wyzbieram, bo na każdą jedną zerwaną truskawkę przypadała jedna zjedzona przez Oliwera.
- Jak tak dalej pójdzie, to Pan D. się wścieknie! Pozwolił mi zrywać truskawki, ale kiedy zrujnuję całą gospodarkę obozu to chyba przestanie mnie lubić!
- Nie martw się. Wtedy trafisz do zdecydowanie większej grupy obozowiczów.
- Nie no, dzięki. Problem w tym, że truskawki mnie obchodzą bardziej.
- Wiem. I właśnie dlatego trafisz na odwyk.
- Jeszcze nikomu truskawki nie zaszkodziły.
- Bo nikt nie znał ciebie – szepnął mi do ucha, co wywołało u mnie miły dreszcz.
- No tak, zapomniałam, że jestem jeszcze tak mało sławna – westchnęłam.
- Będąc moją dziewczyną, nigdy nie wyjdziesz z mojego cienia.
- Och, byłam pewna, że przemytnicy wolą zachować anonimowość. Podobno niewiele osób o nich wie, tylko te właściwe.
- Przejrzała mnie – mruknął zawiedziony.
- O cholera! – wrzasnęłam. – O CHOLERA!!! Pokonałam cię! Jestem nową królową ripost! Szach mat!
Oliwer patrzył się na mnie z powątpiewaniem.
- Nie ciesz się tak bardzo, bo ten tron bardzo łatwo obalić…
- Nie za mojego panowania, frajerze! Wprowadzę nowe, rygorystyczne rządy i będę rządzić za pomocą strachu! Będę kolejnym aresiątkiem, które zdobędzie władzę nad światem, prawie tak jak Hitler!
- Eee… nie chcę cię martwić, ale Hitler nie był aresiątkiem… - mruknął Oliwer z uśmiechem.
- Jak to? Słyszałam, że był półbogiem…
- Bo był. Ale nie synem Aresa.
- Przecież tak wojnę kochał, to myślałam… - popełniłam błąd.
- Myślałaś? – spytał sarkastycznie.
- Nie ważne… dawno temu i nieprawda!
- Okej, okej… Hitler był synem Afrodyty.
Na chwilę mnie zamurowało.
Naprawdę mnie zamurowało.
A potem zaczęłam się tarzać ze śmiechu po ziemi.
- On… był… synem… Afrodyty?! – zdołałam wykrztusić.
- Urody nie odziedziczył, zgadzam się – powiedział również się śmiejąc Oliwer. Mam zaraźliwy śmiech, jakbyście nie wiedzieli. – Otrzymał w darze czaromowę, dlatego porywał tłumy. Naprawdę myślisz, że przekonałby ludzi do swoich racji bez tego?
- No… eee… tak.
- No masz rację. – Oliwer zrozumiał swój błąd.
- No wiem. – wyszczerzyłam się.
Zaczynało się ściemniać.
- Oli, wiesz ja muszę iść się spakować.
- Czemu?
- Puk, puk? Jest tam kto? – spytałam, pukając go żartobliwie w głowę.
- No tak… - zmartwił się. – Wyjeżdżasz…
Wstałam i rozprostowałam plecy.
- Tak bywa. Istnieją rozstania. Ale wiesz co? Istnieją też ponowne spotkania.
Uśmiechnął się. J też to zrobiłam.
- To idź. Ja muszę załatwić jedną rzecz.
- Okej. To… pa?
- To pa – potwierdził, a ja odwróciłam się i odeszłam.
Żałuję, że nie spytałam go, o jaką sprawę chodziło.

Miałam mało bagażu, nie obeszło się jednak bez problemów. Karen w połowie pakowania wparowała do domku Aresa, nic sobie nie robiąc z obecności tuzina wyrostków .
- Cześć, mordeczko. – miała dobry humor.
- Cześć – odparłam, próbując wepchnąć moje spodnie do plecaka.
- Pomóc ci jakoś? – aż skakała z radości.
- Nie, dam sobie radę…
Uśmiech nie schodził z twarzy dziewczyny, a ja dostrzegłam w jej oczach chęć opowiedzenia mi historii.
- Dobra, mów o co chodzi – powiedziałam, wciskając kosmetyczkę.
- Jasne, już… - Karen przez chwilę szukała odpowiednich słów. – Czasami w książkach, gdy chłopak poznaje dziewczynę – zaczęła. – Między nimi coś iskrzy. Czasami od razu mówią, co myślą, jednak czasami długo to trwa, zanim zrozumieją, co to za uczucie. No i czasami w końcu mówią, co myślą, obawiając się jednak tego, by ta druga osoba jej nie odrzuciła, bo boją się jej straty. Czasami ta osoba rzeczywiście się odwraca, no i ta pierwsza cierpi, ale czasami…
- Sprężaj się – ponagliłam ją.
- No czasami okazuje się, że czuje to samo…
Okej… czyżby Karen się zarumieniła? Tak bardzo, bardzo na czerwono?
- No ty i Oli jesteście bardziej śmiali, ale ja dopiero teraz dałam radę…
Stop. Dajcie mi chwilkę.
Do mojej świadomości zaczęły przypływać różne wspomnienia.
Karen tańcząca na parkiecie. Karen biegająca po polach truskawek. Karen śmiejąca się prawie zawsze. Karen…
I Ben obserwujący ją.
I gadający z nią…
- O cholera, tylko nie mów, że ty i Ben…!
Jej mina wystarczyła za odpowiedź.
- O bogowie, to zajebiście!!! – krzyknęłam i zamknęłam ją w uścisku. Tak się cieszyłam, że nareszcie się im udało. Obserwowałam ich przez parę miesięcy i czekałam, aż wreszcie ten idiota poprosi ją o chodzenie. No to było oczywiste! Bogowie, Ben nareszcie zrozumiał o co chodzi w jego sercu!
Święto, panie i panowie!!!
- No już się bałam, że ten debil się nie spyta! – krzyknęłam.
- To ty wiedziałaś…?
- No ba! Jestem wszechwiedząca! Wiem o wszystkim w tym obozie!
- Polemizowałabym.
- Sza! Nie używaj tego słowa przy mnie!
- Czemu?
- Bo go nie ogarniam! A teraz choć, mój giermku i pomóż mi zanieść ten bagaż na wzgórze!
Po prawdzie doskonale dałabym radę sama, ale chciałam, by Karen wszystko mi opowiedziała. W końcu i tak wyszło na to, że ona gadała i gestykulowała, a ja niosłam wszystko.
Karen ma niesamowity talent ubierania myśli w słowa. I to chyba jest darem dziedzicznym od Apolla. Bo wszystko jej tak ładnie wychodziło, nie jąkała się.
Kurde, chciałabym tak.
- Nie uwierzysz mi, ale to prawda! – ciągnęła. – Jak staliśmy na tej piekielnej ściance wspinaczkowej, on mnie pocałował!
- Czekaj… On ci uratował życie?
- Hipotetycznie. Zaczepiłam się o te skały, a lawa już prawie nie spaliła, ale wtedy Ban po mnie wrócił i pociągnął za tę bluzkę (rwąc ją przy okazji), po czym pomógł mi wleźć wyżej. Gdyby nie on gadałabyś albo z kupką popioły, albo magmową figurką.
- Muszę mu podziękować.
- Za co?
- Za nie gadanie z magmową figurką. Ty wiesz, jakie to trudne? Coś w deseń: gadał dziad do obrazu.
Staliśmy już pod Thaliową sosną, więc zaczęłam się krztusić i płakać, a słońce prawie schowało się za horyzontem. Było ciepło, choć temperatury powinny już zacząć spadać.
- No… - przerwał mi kaszel. – To pa.
- Do widzenia – powiedziała dziewczyna wesoło. – Postaraj się znaleźć czerwoną farbę do włosów, chcę je pofarbować.
- Jasne. Zaraz po tym jak kupię basen na księżycu i zatańczę sambę w garnku rosołu czekoladowego – udało mi się wyksztusić.
- Nie wiedziałam, że tańczysz. Mówiłaś, że nie lubisz…
- Dobra, załatwię ci to. – dałam za wygraną. Wszystko, byleby przestać czuć to drapanie.
Na dole wzgórza stał piękny, srebrny samochód. Wewnątrz siedziała mama.
- To ja lecę – kaszlnęłam na pożegnanie.
Pobiegłam na dół, co mogłoby się skończyć połamaniem nóg, gdyby nie moje codzienne ćwiczenia w tej dziedzinie.
- Cześć, kotku. – zobaczyła moje załzawione oczy. – Co się stało?
To pytanie było absurdalne.
- Ach, nic, nie widziałyśmy się parę miesięcy, mam chłopka, dziś się pocałowaliśmy pierwszy raz, jestem córką Aresa (gadaj, jak go poderwałaś… choć nie, nie chcę wiedzieć), mam wielu przyjaciół, James jest synem Ateny, a Ben Hermesa. Normalka.
- Pytałam o to czemu płaczesz, ale nie to jest najważniejsze – Mamie oczy zaświeciły z radości. – Masz chłopaka! Jest przystojny? Co lubi robić? Opowiadaj mi o wszystkim.
Zapięłam pas.
- Mam super pomysł – ciągnęła mama, gdy jechałyśmy polną drogą. – Z okazji pierwszego pocałunku zrobię tartę truskawkową, twoją ulubioną! Miałaś przynieść truskawki…
Fak…t.
Plasnęłam się otwartą dłonią w czoło.
-  Zapomniałam! – krzyknęłam.
- Och… córciu, ale dlaczego?
- Zatrzymaj się – powiedziała, odpinając pas i wysiadając. – Zaraz będę z powrotem. Zostawiłam je w domku. Wiedziałam, że o czymś zapomniałam.
- Dobrze. Wracaj szybko.
Ledwie usłyszałam jej ostatnie słowa, bo już pędziłam droga w kierunku sosny.
Uwielbiałam biegać tak bardzo, ze prawie nie poczułam jej zgubnego wpływu na mój organizm.
Pognałam do domku, a moje stopy delikatnie stykały się z trawą. Uśmiechnęłam się. Uwielbiałam biegać.
Wpadłam do mojego domku niczym burza.
- Co ty tu jeszcze robisz? – spytał trochę z przerażeniem, a trochę ze zdziwieniem George.
- Wróciłam po truskawki… - mruknęłam podejrzliwie.
Braciszek nie skomentował tego, tylko położył się na łóżku.
- Super – mruknęłam, niosąc koszyk.
Znów zaczęłam biec, tym razem ostrożniej. Zamiast biegu na łeb na szyję podziwiałam Obóz Herosów w świetle zachodzącego słońca.
A było co podziwiać.
W lekkich ciemnościach ścianka wspinaczkowa wypluwajaca lawę świeciła nienaturalnie. I co z tego, że można było na niej umrzeć (mam światków!)? Była przerażająca, ale i piękna.
Las naokoło tonął w mroku, jednak świetliki sprawiały, że wyglądał magicznie. Każdy potwór byłby o wiele bardziej przerażający, ale i nieistniejący dla naszej świadomości.
Pola truskawek błyszczały czerwienią, a przepięknego widoku nie potrafił zepsuć nawet Pan D. w hawajskiej koszulce w… Panów D.
Przystanęłam zdziwiona. Koleś musiał mieć naprawdę dobrych krawców. Serio. Jego twarze na koszulce sprawiały wrażenie tak prawdziwych, że było to przerażające. Taka hydra, ale zarazem mniej i bardziej niebezpieczna.
Wzruszyłam ramionami i rozejrzałam się jeszcze raz przed opuszczeniem terenu.
Morze błyszczało przepięknie w słońcu. Utalentowane osoby z pewnością chwyciłyby za płótno i próbowały to uwiecznić, tak ja teraz robili to synowie Apolla (eee… no może nie używali oni płótn… najwyraźniej walki na farby stały się niezwykle popularne w tych czasach). Jezioro z kajakami pływającymi na jego powierzchni miało niesamowity odcień.
A para na pomoście stojąca i całująca się dopełniała widoku.
Miałam ochotę wziąć aparat i uwiecznić to na fotografii, ale nie byłam w stanie się ruszyć.
Patrzyłam z niedowierzaniem na przyssanych do siebie zakochanych. Mieli zamknięte oczy, co mogłam stwierdzić, gdyż znajdowałam się wystarczająco blisko.
Pożerali sobie twarze, że tak to ujmę.
A ja patrzyłam się z niedowierzaniem.
Gdy otworzyli oczy po skończonym pocałunku byłam pewna tożsamości blondyna.

Moje serce pękło na miliony kawałków. Upadły one na ziemię, a za nimi spadła cała radość z życia.
I koszyk truskawek.
Stałam zamurowana, a oczy piekły mnie niemiłosiernie. Wiedziałam, że zaraz poleci pierwsza łza, ale nie byłam w stanie ich zamknąć. Nie byłam w stanie się ruszyć, coś mnie zamroziło w jednym miejscu. Mimo to wszystkie moje mięśnie puściły. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię, upaść i nie wstać.
Ale tego nie zrobiłam.
Tylko patrzyłam z niedowierzaniem.
Z niedowierzaniem, powoli przeradzającym się w inne emocje.
W smutek.
Smutek tak ogarniający całą moją postać, że nie byłam wstanie się ruszyć. To nie lód sprawił, że stałam jak zamurowana.
To smutek.
I jeszcze coś innego.
W złość.
W bezsilność.
W chęć zemsty.
W chęć działania.
W strach.
Wszystkie te emocje zaczęły powoli zajmować miejsce serca leżącego w kawałkach obok mnie na ziemi. Wszystkie te emocje zajęły miejsce radości, próbującej ratować ledwie oddychające serce.
Nie oddychałam.
Nie miałam po co.
On tam stał. Stał i obściskiwał się z tą brunetką od Afrodyty.
Byli niczym pijawki.
A kiedy on oderwał się od niej na chwilę i otworzył oczy.
Zobaczył mnie.
A wtedy skorupa się zasklepiła, a paraliż minął.
Zaczęłam biec.

Łzy moczyły mi włosy, a ja biegłam jak najszybciej umiałam.
Nie wiem, dlaczego. Znając mój charakter powinnam podejść do niego i mu przywalić.
Ale biegłam.
Czułam się jednocześnie jakbym się paliła i zamarzała. Moje życie zmieniło się w jedną, wielką katastrofę. Już wszystko było dobrze! Już było cholernie dobrze! Nawet ten Jason nie chciał wygadać nic o mnie!
Ale, kurde nie. Nie, do pierdzielonej cholery, oczywiście! Czemu miałabym być szczęśliwa, co? Czy to takie trudne, Mojry, zrobić komuś raz na jakiś czas przyjemność?
Moje serce, które zostało na wzgórzu, właśnie tratowały jakieś ogromne bawoły.
Z pazurami.
Rozrywały je, choć przecież nie miały czego.
A mój brzuch sprawiał wrażenie, jakby ktoś walnął mnie z całej siły kulą ognia.
Biegłam mimo bólu.
Bo bieg pomaga zapomnieć.
Ale nie o tym…
Gdy zamknęłam oczy ujrzałam dzisiejsze popołudnie, kiedy bieg zakończył się dotychczasową najlepszą chwilą mojego życia.
Gdy je otworzyłam, uderzyła mnie ponownie rzeczywistość.
A łzy płynęły strumieniami.
- Czemu to tak boli? – wydarłam się. – CZEMU TO TAK STRASZNIE BOLI?!!!
Moje mięśnie odmawiały posłuszeństwa, chciałam się zaszyć gdzieś, głęboko, by nikt mnie nie znalazł.
Znów biegłam, w nieokreślonym kierunku, a łzy zasłaniały mi widok na cokolwiek.
Dziura w moim brzuchu ziała pustką.
Biegałam po obozie dłużej, niż mogłam to sobie wyobrazić. Moja kondycja pozwoliła mi na to bez szemrania (za co ją uwielbiam).
I wtedy stanęłam przed domkami.
I on tam stał.
Srebrny.
Nieskazitelny.
Niewiele myśląc wbiegłam do środka, trzaskając drzwiami.
Wewnątrz było równie srebrzyście, co na zewnątrz.
Było ciemno.
Ujrzałam jedno, idealnie pościelone łóżko.
Rzuciłam się na nie ze szlochem, przezwyciężając czkawkę.
Moje buty pobrudziły pościel, jednak ja byłam zbyt zmęczona, by coś z tym zrobić.
Zasnęłam.

Stałam na środku ciemnej polany w lesie. Nade mną wisiały gwiazdozbiory, dużo lepiej widoczne niż zazwyczaj. Pomiędzy mrokiem widziałam delikatne światełka – świetliki.
Wtedy ona weszła na polanę.
Miała strój łowczyni i łuk w rękach. Pomimo wyglądu dziesięciolatki wiedziałam, kto to jest.
- Pani…
- Tak, to ja, Stephan – rzekła ruda kobieta. Nawet nie zauważyłam, jak się zmieniła.
- Czy…?
- Nie.
- Nawet pani nie wie, o co chciałam zapytać!
- Wiem. I niestety nie rozumiem cię. Ale znajdziesz swoje miejsce pod moimi skrzydłami. Każda dziewczyna znajdzie.
Uśmiechnęła się do mnie.
- Tak się składa, że moje Łowczynie będą jutro w południe przemierzać Nowy Jork. Znajdziesz je w Central Parku, tuż przy głównym wejściu do zoo.
- Dziękuję – szepnęłam.
Wizja rozmyła się, a ja wiedziałam, że będę musiała się zmierzyć z rzeczywistością.

Wparowałam do domku Apollina nie zważając na możliwość spotkania tam mojego ex. Może nie wiedział, że z nim zerwałam, ale z pewnością mógł się tego domyślić.
Wewnątrz siedziała tylko moja najlepsza przyjaciółka.
Gdy tylko mnie zobaczyła, wstała i mocno mnie przytuliła.
Nie musiała pytać.
Moje oczy mówiły wszystko.
- Czy on jest naprawdę takim idiotą? – spytała cicho.
Było to pytanie retoryczne.                  
Stałyśmy chwilę w ciszy a ja zdobyłam się na wypowiedzenie jednego słowa.
- Zemsta.
Nie musiałam dwa razy powtarzać.
Niedawno z Karen obmyślałyśmy plan na zemstę. Nie sądziłyśmy, że miał się kiedykolwiek przydać, ale przy jego tworzeniu było dużo zabawy.
Teraz trzeba było go wprowadzić w życie.
- Masz zapałki?
- Zawsze – odparła.
Dobrałyśmy się do rzeczy Oliwera.
Nie, nie spaliłyśmy ich.
Choć może trochę…
Każda z jego koszulek otrzymała swoją własną dziurę. Niektóre nożyczkami, inne ogniem. Gdy natrafiłam na tę, którą miał na dyskotece, wzięłam materiał w ręce i wycięłam napis, po czym schowałam go do kieszeni.
Karen spojrzała się na mnie z powątpiewaniem.
- No co? – spytałam. – Podoba mi się.
Nikt nam nie przeszkadzał.
Do czasu.
Przed domkiem stał ON.
Stał i patrzył się na mnie ze smutkiem.
- Popełniłem błąd… - zaczął przepraszać, ale podeszłam do niego i uciszyłam go spojrzeniem.
- Tak. Nawet nie wiesz nawet, jak duży – szepnęłam.
Na jego twarzy został odciśnięty, czerwony ślad mojej ręki.
- Żegnaj. Za parędziesiąt lat to ty będziesz płakać. A ja? Ja będę ciągle taka sama.
„I będę odwiedzać cię od czasu do czasu, by przypominać ci o tym, co straciłeś” – dodałam w myślach.
A on zrozumiał.
Ze spuszczoną głową obserwował, jak zostawiam go za sobą.
To tylko kolejny karaluch na tym świecie.
Nic nie warty.
Kolejna szrama na moim świętej pamięci sercu.
Mogłabym spokojnie powiedzieć, że faceci to debile.
Ale nie miałabym racji.
Gdy znalazłam Jamesa i Bena, wiedziałam, że będę za nimi tęsknić.
- Rozwalimy mu życie, Stephan – powiedział James.
- Tak – dodał Ben. – Niech się wypłacze na ramieniu tej swojej Kariny.
Ach więc tak brzmi definicja dzi***.
Karina.
Pożegnałam się ze wszystkimi.
Mama, która przyszła wczoraj do obozu (nie wiedziałam, że wiedzący śmiertelnicy mają tu wstęp) szukając mnie, dowiedziała się od Chejrona i przenocowała w Wielkim Domu.
Gdy rano mnie zobaczyła, zrozumiała tak sama jak Karen.
Odwiozła mnie do Central Parku.
- Będzie mi ciebie brakowało, słonko – powiedziała.
- Wpadnę jeszcze, na pewno.
Nie kłamałam.

Tak oto zostałam Łowczynią Artemidy.
Czy żałuję tej decyzji?
Nie. Nawet jeśli teraz moi przyjaciele są ode mnie starsi z wyglądu, to nie jest źle. Widuję ich często, gdyż Łowczynie wiedzą o wszystkim i były wszędzie (od nich się dowiedziałam czym był ten przeklęty Obóz Jupiter). Jeżeli myślisz, że tylko i wyłącznie poluję – jesteś w błędzie. Nie wolno mi jednak pisać, co robimy jako Łowczynie. To tajemnica.
Powiem jedno, gdybyś wiedziała, byłyby kolejki, bo jest mega zajefajnie.
Często spotykamy się z Amazonkami, a przez chwilę zastanawiałam się, czy do nich nie dołączyć. Jednak fakt, że były honorowymi córkami Aresa sprawił, że byłam Amazonką nawet bez wstępu do plemienia :D. Wśród Łowczyń mam dużo przyjaciółek. Sama Artemida też jest spoko. Jej braciszek zresztą też, choć przypomina mi pewnego idiotę.
Wojna z Gają była bardzo ciekawym wydarzeniem. Ciekawym o może złe słowo, ale innego nie znalazłam. No i mój dobry przyjaciel Jason odegrał jedną z ważniejszych ról.
Hmm… piszę to w przerwie, jestem bowiem w Hong Kongu. Nie pytaj, jaka to przerwa, ani czemu jest taka długa oraz dlaczego to akurat Chiny - sama nie wiem.
Łowczynie nie są bowiem tylko bandą wiecznych dziewic.
Znaczymy o wiele więcej, niż się wam wydaje.

Niech Mojry będą dla ciebie miłe w nowym roku!
Stephan


P.s. Oliwer cierpi. Karina go rzuciła, mówiąc, że jest dupkiem, bo nie wiedziała, że mnie zdradzał, co znaczy, że jest większą idiotką niż myślałam. Aktualnie zajmuje się pisaniem wierszy. Nie wiem, skąd mu się to wzięło, ale chyba odezwały się geny Apolla (wiersze są o chęci śmierci i bólu dupy serca).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz