Czy
to kwestia szczęścia?
A
może raczej pechu?
Bo
los chciał, bym po raz kolejny w tych dwóch tygodniach obudziła się w pobliżu
moich wymiocin.
Nie
wiem, jak to możliwe, że się nie obudziłam w nich, ale najwyraźniej jakimś
cudem podczas mojej nieprzytomności wstałam i odeszłam na wystarczająco daleką
odległość.
Co
więcej, wcześniej przecież leżałam – powinnam była śmierdzieć i lepić się od
wszelkiego rodzaju… rzeczy.
Nie
mam jednak pretensji. Co więcej, miałam ochotę odtańczyć taniec szczęścia.
Ludzie! Nie muszę szukać jakiegoś strumyka, by się umyć! Nie będę musiała łazić
przez kolejne parę dni w brudzie i smrodzie!
Owszem,
w moich ustach nadal został nieprzyjemny smak, ale, bądźmy ze sobą szczerzy,
mogło być gorzej. Oriane mogła nie zareagować.
Mogłam
nie żyć.
Który
to już raz na tej cholernej arenie byłam tak bliska śmierci?
Trzeci?
W
ciągu sześciu dni moje życie było zagrożone więcej razy niż w ciągu mojego
życia!!!
Nie…
chwila… ile dni już tu byłam?
Zapadał
zmrok. Cichy i pusty. Las nie wydawał żadnego dźwięku. Było to przerażające,
ale zdążyłam się przyzwyczaić.
Był
wieczór tuż po moim zatruciu, czy dwa dni po nim?
Straciłam
rachubę.
To
nawet dobrze. Nie wiem, który jest dzień. Ale tak naprawdę wcześniej też nie
wiedziałam, bo organizatorzy wcześniej bawili się godzinami. Raz zmierzch był
wcześniej niż kiedy indziej.
Teraz
przynajmniej nie ufałam swoim mocno nadwyrężonym zmysłom.
A
zmysły jasno mi mówiły, że jestem głodna.
Jej!
Żeby mnie to szczęście nie zabiło…
Otworzyłam
plecak i zaczęłam przeglądać jego zawartość.
Oto,
co ona przedstawiała:
-
trzy koce.
-
jeden kłębek wełny (służący za poduszkę)
-
jabłko
-
pięć plasterków suszonego mięsa
-
scyzoryk
-
druty
-
bandaż
-
blok i długopis
-
dwa bukłaki z wodą (tylko jeden w trzech czwartych pełny)
-
duża butelka z wodą (pełna)
-
siatka po owocach
-
garnek
-
liście herbaty
-
miska (błogosławiona, albowiem dała mi życie)
Wzięłam
jabłko. Był to jakiś nafaszerowany chemią owoc rodem z Kapitolu. Jeszcze nie
zaczął gnić, a ja doskonale wiedziałam, że po zjedzeniu połowy masz siłę na
następny dzień. Nie jesteś głodny, nie chce ci się spać ani pić.
Jedno
już zjadłam.
Drugie
miało być na sytuację awaryjną.
Czy
taka właśnie nie nastąpiła?
Mój
żołądek zaburczał głośno w odpowiedzi.
Powoli
wyjęłam scyzoryk i odkroiłam połowę. Drugą zawinęłam szczelnie w wywróconą na
drugą stronę siatkę po owocach (aby przez przypadek nie nasiąknęła sokiem tych
przeklętych jagód).
Po
chwili byłam pełna sił.
Wstałam
i otrzepałam się z ziemi. Choć właśnie zapadał zmrok postanowiłam znaleźć
jaskinię, w której spotkałam Erikę. Pewnie jej już tam nie było, bo nie wolno
było zostawać w jednym miejscy dłużej niż kilka dni – w przeciwnym wypadku do
zabawy wkraczały zabawki z Kapitolu.
A
tam była woda.
Ewea
lubić woda.
Wdrapałam
się na gałęzie. Zapowiadała się jasna noc, bo już teraz księżyc walił po oczach
swym blaskiem. Nie chciałam iść po ziemi, bo bałam się, ze wpadnę na jakiegoś
trybuta, albo do jakiejś dziury…
Jak
pierwszego dnia zauważyłam, gałęzie układały się w ścieżkę w koronach. Cieszyło
mnie, że to się nie zmieniło. Choć zaczynało robić się zimno wiedziałam, że jak
będę iść szybko, to się rozgrzeję. Chwilę zajęło mi ustalenie kierunku, w
którym mam podążać, ale w końcu udało mi się go wyznaczyć.
Ruszyłam
dziarsko, idąc wśród konarów.
Nie
wiedziałam, skąd nagle wzięła się u mnie ta chęć do działania. Jeszcze wczoraj
nie interesowało mnie szczególnie to, czy znajdę wodę, czy nie. Nie czułam się,
jakbym była na igrzyskach.
A
teraz chyba nareszcie to do mnie dotarło.
Uśmiechnęłam
się.
Cóż,
czas wprowadzić kolejną zabawkę.
Wróżkę.
~*~
Szłam
już od paru godzin, nie czując zmęczenia. Było to dosyć dziwne, bo najwyraźniej
im dłużej trzymasz owe jabłko nie zjedzone, tym dłużej potem czujesz jego
działanie.
Opuściła
mnie jednak ta energia, którą czułam zaraz po jego zjedzeniu.
Jak
przewidziałam, noc była jasna. Doskonale widziałam moje stopy, choć teraz
starałam stawiać się je ostrożnie. Co by było, gdyby nagle się okazało, że
postanowili przepiłować w połowie gałąź?
Zbierałam
się właśnie do skoku na kolejną gałąź, kiedy coś przykuło moją uwagę.
Mówiąc
„coś”, mam na myśli rudą, świecącą srebrzyście dzięki księżycowi głowę.
Głowę
mojego partnera z dystryktu.
Na
szczęście nadal przymocowaną do tułowia.
Śpiącą.
Z
pewnością zmęczoną.
Ale
żyjącą.
Mało
brakowało, a spadłabym z gałęzi.
Chłopak
znajdował się w pozycji siedząco – leżącej na gałęzi tuż poniżej tej, na którą
zamierzałam skoczyć. Gdyby nie światło księżyca, z pewnością bym go nie
zauważyła. I wówczas pewnie bym na niego skoczyła.
I
nas obu spotkałaby przykra niespodzianka.
Rudzielec
był wycieńczony. Widać było, że od paru dni nic nie pił. Pod oczami miał wory,
więc sen również mu nie służył. Pomimo, że w ręku trzymał nóż, nie sprawiał
wrażenia szczególnie przygotowanego na atak. Raczej takiego, którego łatwo by
było wyeliminować.
Kiedy
mu się przyglądałam, poruszył się.
Zamarłam,
pewna, że go obudziłam.
Tymczasem
on dalej spał, wyraźnie nie chcąc się budzić.
Wtedy
wpadłam na szatański wręcz pomysł.
Przerzuciłam
plecak na brzuch i zaczęłam w nim szukać butelki, którą chwilę potem wyjęłam.
Usiadłam na konarze i dalej szperałam w bagażu. Scyzorykiem odcięłam trochę
włóczki, mającej mi teraz posłużyć za sznurek. Potem wyjęłam Złotomyślnik, bok
i długopis, po czym przepisałam jedną z maksym na dużą kartkę i zrobiłam w niej
dziurkę.
Wiedziałam,
że plan jest ryzykowny, ale zdecydowanie chciałam go wykonać.
Jak
najciszej potrafiłam przemknęłam na następne drzewo, na którym zostawiłam
plecak, i wróciłam do Vina, mając między wargami wszystkie potrzebne mi
przedmioty, oprócz butelki z wodą - tę trzymałam w rękach. Przeskoczyłam na
gałąź nad nim i zaczęłam realizować mój ryzykowny pomysł.
Usiadłam
i zaczepiłam się mocno nogami. Kiedy byłam młodsza, to w lesie często
wykonywałam tę sztuczkę. Wątpiłam, by teraz miała nie wyjść. Wzięłam głęboki
wdech i przechyliłam się.
Chwilę
potem wisiałam kilka centymetrów przed chłopakiem, głową do dołu.
W
tym momencie błogosławiłam moje krótkie włosy. Gdybym zachowała poprzednie,
łaskotały by teraz Vina po dłoniach. Z pewnością by się teraz obudził.
Tymczasem
spał nieświadomy, że pada ofiarą jednego z większych kawałów w trakcie
wszystkich igrzysk razem wziętych.
Najdelikatniej
jak umiałam spróbowałam wyjąć mu z rąk nóż. Wyszedł gładko, nawet go nie raniąc.
W jednej ręce mając nóż, a w drugiej butelkę podciągnęłam się z powrotem na
górę. Na nożu był specjalny uchwyt, który miał ułatwiać przyczepianie go
spodni. W tym wypadku ułatwił mi znacznie powieszenie go. Zawiązałam na nim kawałek
włóczki. Do powstałego w ten sposób czegoś przymocowałam kartkę, po czym
powiesiłam go nad Vinem. Znajdował się w pewnej odległości od chłopaka, ale z
pewnością będzie pierwszym, co zobaczy.
Ponownie
przechyliłam się przez konar i włożyłam w miejsce noża butelkę z wodą. Miałam
pewność, że śledzą mnie teraz wszystkie kamery w odległości kilometra. Nie
dziwię się im. Będą mieli o czym mówić przez następne parę dni.
Już
chciałam się podciągnąć, kiedy ujrzałam plecak. Nie był tak wypchany jak mój,
ale zdecydowanie miał w sobie parę rzeczy. Nadal wisząc na gałęzi podniosłam go
i zaczęłam delikatnie przeszukiwać.
W
środku było jedzenie.
Niewiarygodna
ilość jedzenia.
Byłam
pewna, że może mu go starczyć jeszcze na miesiąc, jeżeli będzie oszczędzać. A
za miesiąc igrzyska z pewnością dobiegną końca.
Oczy
mi się zaświeciły.
„Ej,
Vin, co powiesz na handel wymienny?” – spytałam się go w myślach.
Ku
mojemu zdumieniu kiwnął we śnie głową.
Mając
jego pozwolenie (przekonywałam samą siebie, że je miałam, bo nie lubiłam kraść)
wyjęłam ze środka jedną z wielu toreb suszonych owoców. Na moje oko była warta
tyle samo co pół butelki wody, więc usatysfakcjonowana, że dałam mu więcej,
wróciłam do swojego plecaka i umieściłam ją wewnątrz.
Kiedy
ruszyłam na dalsze poszukiwanie wody miałam to cudowne uczucie, jak kiedy
dajesz komuś prezent od serca i wiesz, że on na pewno się z niego ucieszy.
~*~
Chłopak
obudził się dużo godzin po tym, jak odeszłam. Gdy zobaczył wiszący nóż, prawie
wrzasnął, ale szybko się opanował. Przerażony przeczytał napis na kartce.
„Nóż
w ręku nie wystarczy, trzeba być czujnym, bo życie często zaskakuje podczas snu.”
*
~
Davon Black**
Chłopak
patrzył się chwilę z niedowierzaniem to na butelkę w ręku, to na pismo, które stopniowo
zaczął rozpoznawać.
-
Cóż, tego organizatorzy nie przewidzieli, Ewea… - powiedział z uśmiechem.
҉
Witam,witam. Cudowny rozdział 😊
OdpowiedzUsuńWeny i czekam na nexta
Pozdrawiam RosalieIris 😊
Krótko, za krótko! Ale no dobra, nie będę jęczeć ;-) rozdział bardzo mi się podoba, chociaż trochę brakuje mi akcji :-D
OdpowiedzUsuńPisz częściej! :)
OdpowiedzUsuń