Powoli
zaczynałam czuć się zmęczona. Słońce wstało niespodziewanie wcześnie - najwyraźniej organizatorzy przypomnieli
sobie, jak fajną zabawką jest możliwość zmiany pory dnia.
Oj,
bo jeszcze znajdą to pokrętło od pór roku…
Usiadłam
na gałęzi by odpocząć. To miejsce dobre jak każde inne.
Zaczynałam
tracić nadzieję, by odnaleźć tę jaskinię. W rzeczywistości nigdy jej nie
miałam, robiłam to, by coś robić. Pomimo, że zdobyłam jedzenie, to wątpiłam, by
mogło zastąpić mi wodę. Nie mogę przecież żyć wiecznie.
Prędzej
czy później umrę.
Nagle
poczułam, że to tego tematu podchodzę obojętnie. Jakoś… nie czułam tego
strachu, który czułam przed igrzyskami. Miałam wrażenie, że po śmierci na pewno
coś jest.
W
każdym razie po mojej.
Wyjęłam
garść owoców. Szybko je połknęłam, bo działanie superjabłka minęło. Wszystko
mija. Te igrzyska też się kiedyś skończą, by wypuścić szczęśliwego zwycięzcę,
który przez następne parędziesiąt lat i tak i tak będzie cierpiał.
Jak
mój dziadek.
Pamiętam,
gdy byłam małą dziewczynką przychodziłam do biblioteki, by słuchać, jak tata
mojej mamy czyta książki na głos. Nie wiedziałam, czy wiedział, że tam byłam, a
może to pomagało mu się skupić – faktem jest że pamiętam jego głos,
wydobywający się z wszechogarniającej ciszy.
Kiedy
kończył, podbiegałam do niego, udając, że dopiero się tu zjawiłam. On patrzył
na mnie z pobłażaniem i wyciągał inne książki, by mi poczytać o szczęśliwym
życiu księżniczek.
Jednak
doskonale pamiętałam te, które on czytał.
One
nie były o szczęściu.
W
nocy sobie o nich przypominałam i budziłam się z płaczem. Wówczas zjawiał się
tata i mnie pocieszał. Dokładnie tak samo, jak w dniu, kiedy mnie wylosowano.
Szeptał mi do ucha pocieszające słowa.
Była
jeszcze mama. Wymyślała historie, by opowiadać mi je prawie zawsze, gdy się
widziałyśmy. Przerabiała te czytane przez dziadka na takie, w których główne
bohaterki radziły sobie same. Na takie, w których pomimo innego zakończenia
występował szczęśliwy koniec.
Uśmiechnęłam
się. Rodzina. Będę za nią tęsknić. Ale na pewno się spotkamy. Może w tym, a
może w zupełnie innym życiu. Nie miałam ochoty płakać, przypominając sobie
twarz zrozpaczonej mamy w dniu dożynek, ani załamanego taty.
Czułam
szczęście.
Obdarzyli
mnie taką miłością, jakiej wielu nie doznaje. Byli niesamowicie dobrzy, nie
zasłużyli na śmierć córki.
Ta
śmierć nastąpi.
Teraz
byłam tego pewna.
Jednak
mimo to wiedziałam, że wydarzy się coś szczególnego.
Zeszłam
na ziemię i uśmiechnęłam się. Z punktu widzenia kamer mogło to wyglądać
dziwnie, nawet tak, jakbym oszalała.
Tyle,
że ja oszalałam już przed igrzyskami.
Ruszyłam
w kierunku jaskini. Byłam pewna, że już nie istnieje. Jak mogłaby istnieć? Z
pewnością organizatorzy już ją zasypali.
Popatrzyłam
w górę, na korony drzew. Drzew mających ogromne liście. Czemu nie mogą mieć tej
wielkości owoców? Na przykład tych bananów, z których dostawałam koktajle.
Kurde, ja chcę taki koktajl. Chce mi się pić. Wodo, gdzie jesteś? Czemu mi się
skończyłaś?
W
momencie, kiedy o tym pomyślałam pod moimi nogami zabrakło gruntu i wylądowałam
w dobrze mi już znanej jaskino-norze.
Wątpię,
bym kiedykolwiek do niej weszła z zamierzeniem. Ona była jak pokój życzeń w tej
książce o chłopcu, co pojechał do szkoły magii.
Zaczęłam
się niepohamowanie śmiać. To trzeba mieć talent! Albo posiadam jakieś
nadprzyrodzone zdolności, albo ona umie się teleportować. Mogłam przysiąc, że
znajdowała się ona o parę kilometrów bardziej na prawo…
Wychodzi
na jedno – magia istnieje!
Nie
zdziwiło mnie to jakoś szczególnie. Moją mentorką była Oriane. Jeżeli ona nie
była czarownicą, to ja nie wiem, kto mógłby nią być.
Rozejrzałam
się. Jak wcześniej myślałam, Erika już dawno stąd odeszła. Wiedziałam, że
jestem w tym samym miejscu, bo ślad po ognisku jeszcze pozostał na ziemi.
Niewiarygodne.
Podeszłam
do strumyka, po drodze wyjmując bukłak, i napełniłam go po brzegi wodą. Tak
samo postąpiłam z drugim. Nie mogłam uwierzyć własnemu szczęściu.
Miałam
co pić!!!
Po
raz kolejny w ciągu tych igrzysk miałam ochotę zatańczyć taniec szczęścia.
Igrzyska zmieniają ludzi. Wcześniej nie myślałam, że mogę mieć tak szybką
zmianę nastrojów. A w trakcie igrzysk stają się ona intensywniejsze. Bo nigdy
wcześniej nie czułam takiego strachu, takiego smutku i takiej radości.
Wyszłam
z jaskini. Chciałam móc oznaczyć jakoś to miejsce. Ale nie mogłam. Bo co
mogłabym zrobić? Zawiesić koc na najwyższej gałęzi najbliższego drzewa? Nieee,
to na pewno nie przyciągnęłoby uwagi zawodowców…
Wyjęłam
blok. Dużymi literami napisałam na nim słowa „DARMOWA WODA” i postawiłam przy
wejściu.
Niech
mają. Jak ktoś pomyśli, że to zasadzka, to ma problem.
~*~
Zmrok
zapadł wkrótce po popołudniu (tak jakoś piętnaście minut), ale nie miałam do
nikogo pretensji. Byłam zmęczona, a fakt, że niedawno usłyszałam kolejny huk
armaty, nie napawał mnie optymizmem.
Chciało
mi się spać.
Trochę
szukałam odpowiedniego miejsca. Pierwszego dnia, prędzej zemdlałabym ze
zmęczenia, niż położyła się na ziemi, ale teraz nie miałam z tym problemu. Jaki
trybut mógłby mnie znaleźć? Nie wiedziałam żadnego od paru dni…
Stałam w bibliotece w moim starym domu. Wiedziałam
doskonale, że śpię, ale mimo to zdziwiło mnie to miejsce.
Stałam za tym samym regałem, za którym stawałam, gdy
przysłuchiwałam się dziadkowi.
I teraz słyszałam jego głos.
Jednak teraz śpiewał.
W
oddali Łąki, wejdźże do łóżka,
Czeka
tam na cię z trawy poduszka.
Skłoń
na niej główkę, oczęta zmruż,
Rankiem
cię zbudzi słońce, twój stróż
Wychyliłam się zza książek, chcąc przerwać dziadkowi.
Piosenka ta mnie przerażała, miała w sobie ową nutę, której boją się wszystkie
dzieci.
On jednak patrzył na mnie, prosto w moje oczy.
Jego nie miały jednak tego samego koloru. Były czarne, a w
nich skryły się wszystkie gwiazdy kosmosu.
Tu jest
bezpiecznie, ciepło jest tu,
Stokrotki
polne zaradzą złu.
Najsłodsza
mara tu ziszcza się,
Tutaj
jest miejsce, gdzie kocham cię.
Z ostatnim słowem cała wizja rozpadła się w pył, który
pokrył całe moje ciało.
Ja jednak stałam zamurowana, bo w ostatniej chwili poznałam
te oczy.
I zrozumiałam znaczenie tej piosenki.
Przeraziłam się.
-
Wstawaj. No już! Wstawaj!
Otworzyłam
ze strachem oczy.
Było
jasno.
Nie
byłam sama.
Co
więcej, z pewnością nie byłam sama.
Byłam
ja, chłopak i jego łuk oraz strzały.
Wycelowany
we mnie.
-
Nie ociągaj się. Wstawaj i odwróć się do mnie plecami. Muszę cię zabić –
powiedział, choć jego głos drżał. Spojrzałam w jego oczy. Wyrażały
zdeterminowanie i strach.
Wykonałam
jego polecenie.
Ze
strachem zamknęłam oczy.
Sen
miał rację.
҉
*tytuł rozdziału trochę (trochę bardzo) zgapiony od Ricka Riordana...
Darmowa woda mnie rozwaliła XD to kołyska Rue! Trochę dużo tych przemyśleń, ale wybaczam ci :D
OdpowiedzUsuń