6 marca 2016

Rozdział 28. Drzewa

Stałam i z przerażeniem odliczałam sekundy.
Jeden.
Gdzie ta strzała?
Dwa.
Proszę, zabij mnie już.
Trzy.
Błagam.
Czter…
Usłyszałam świst.
Do widzenia, mamo i tato…
- Nie mogę! Kurde, nie mogę! – wrzasnął Jacob. – To nie jest w moim stylu, celować do odwróconej plecami osoby, która nawet nie prosi o życie! No nie wierzę…! Miałem cię zabić!!!
Odwróciłam się powoli do niego. U moich stóp stała wbita w ziemię strzała, a chłopak wrzeszczał na siebie kopiąc swój łuk.
- Nie po to uczyłem się tych pierniczonych sposobów zabijania, by teraz jakaś głupia dziewucha z siódemki zmiękczyła moje serce! Muszę wrócić do domu, a nawet nie mogę sobie w tym pomóc! Jestem beznadziejny!
Przy ostatnich słowach chłopak usiadł na ziemi i schował twarz w dłonie.
- Dobra. Łap za nóż i poderżnij mi to głupie gardło, bo najwyraźniej nie zasługuję na życie, skoro nie potrafię go sobie wywalczyć. Super.
Podniósł głowę.
- Co tak stoisz? Ruszaj się. Chcę to mieć za sobą.
Stałam nieruchomo, nie wiedząc co zrobić.
Po raz kolejny żyłam, choć nie powinnam. Przede mną siedział bezbronny trybut, który przed chwilą chciał mnie zabić. Nie wiedziałam, jak to możliwe, ale wszyscy mieli opory przed zabiciem mnie.
Miałam ochotę powiedzieć proste „nie”, ale nawet to nie chciało przejść przez moje gardło.
Jak każde wcześniejsze słowo.
Podeszłam do plecaka i zaczęłam w nim grzebać, podczas gdy chłopak przyglądał mi się z rezygnacją.
Jakby nie chciał żyć.
Idiota.
Wyjęłam blok rysunkowy, a jago twarz zaczęła wyrażać zdziwienie.
Nie.
Spojrzał się na mnie z niedowierzaniem.
- Jak to „nie”? Nie chcesz mnie zabić? Wszyscy marzą tylko o wygranej, a jeżeli ty też, to musisz kogoś zabić, geniuszu. Więc masz tu odsłoniętego trybuta, który jest zbyt słaby, by zabić kogokolwiek.
Ja pierniczę. Jego obecność zaczęła mi działać na nerwy. Nie po to próbowałam ratować życie każdego, kogo napotkałam, aby teraz jakiś koleś chciał się zabić. Albo raczej chciał, bym go zabiła.
Ponownie zaczęłam pisać na kartce.
Mogę ci oddać moje zwycięstwo, idioto. A teraz bądź tak miły i przestań się nad sobą użalać, bo się zabiję i będziesz miał problem z głowy.
- Eee… dzięki… Czyli, że nie chcesz mnie zabić, tak?
Kiwnęłam głową.
- Sytuacja patowa – westchnął. – Bo ja też nie mam zamiaru cię zabijać.
Opuścił głowę. Po raz kolejny usłyszałam westchnienie rezygnacji. Jeszcze raz tak westchnie, a może zmienię zdanie co do chęci zabicia go.
- Dobra… - powiedział po chwili. – To… chyba musimy się rozdzielić, co?
Wstał i otrzepał się z trawy. Obrzucił wzrokiem otoczenie i kolejny raz westchnął. Zdałam sobie sprawę, że nie rozmawiałam z nim od dożynek (nie to, bym gadała z kimkolwiek, ale jednak nie widzieliśmy się prawie w ogóle), poza podróżą windą na dach, kiedy ścisnęłam jego rękę.
Spojrzał na mnie, a ja usiadłam opierając się o drzewo plecami. Machnęłam ręką. Niech idzie.
- W sensie… - odwrócił się twarzą do mnie. – Muszę już iść.
Rzuciłam mu spojrzenie w stylu „Po jaką cholerę?”. Musiałam przyznać, że dawno nie widziałam żadnego człowieka, on pewnie też.
Popatrzył się na mnie i wzruszył ramionami. Odwrócił się ponownie, ale nie uszedł kilka kroków, kiedy znowu się zatrzymał.
- Kurde, nie chce mi się nigdzie iść. – mruknął, po czym ponownie ujrzałam jego twarz (tak na marginesie bardzo ładną twarz). – Ty jesteś Ewea, nie?
Kiwnęłam głową, a on usiadł przy najbliższym mnie drzewie, również się opierając.
- Jak tam igrzyska z twojej perspektywy? – zagadnął zainteresowany. Wyciągnęłam długopis i spróbowałam mu w miarę czytelnie wyjaśnić moje położenie. Kiedy przeczytał to wszystko, co jakiś czas pytając się, jakie to słowo albo „Serio?”.
Gdy skończył spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
- Wow. Dużo się u ciebie działo. Raz prawie się zderzyłem z zawodowcami. Na szczęście w porę wlazłem na drzewo. Na moich oczach zamordowali jedną z nich, wiesz? Tę brunetkę. Poza tym łażę po tym lesie od początku i bałem się, że zaraz umrę z nudów.
Odgarnął włosy z czoła, tym specyficznym dla facetów gestem.
Eona nie żyła.
- Wiesz, normalnie bałem się, że arena będzie taka straszna i pełna zasadzek i tego tam, ale tak naprawdę to… nic się nie dzieje.
- „Nie kracz, bo się zadzieje i oboje będziemy mieć przerąbane” – napisałam.
- Masz rację – powiedział. – Sorry, ja wcale tak nie myślę, pomyliłem się! – wrzasnął w kierunku chmur i wyszczerzył się do mnie.
Powiedzcie, jakim to trzeba być idiotą, by wrzeszczeć w środku głodowych igrzysk?
Nie wiem, ale też bym chciała móc tak krzyknąć, raz, a porządnie.
- Kurde, sorry – powiedział, najwyraźniej czytając mi w myślach. – Wiem, że nie powinienem się tak wydzierać, ale… Wiesz, jak od tygodnia nie miałem z kim pogadać, to fajnie móc przynajmniej udawać, że… - umilkł, nie pewny, jak dokończyć. Najwyraźniej pomyślał, że mógłby mnie urazić, mówiąc coś o tym, że ze mną i tak jakoś szczególnie nie porozmawia.
- Dobra, sorry, że nie mogę powiedzieć nic jakoś szczególnie elokwentnego, ale od niedawna prowadziłem wyłącznie monologi wewnętrzne, i próba znalezienia słów jest dla mnie… trudna. Nawet jeżeli ty nie masz takiego problemu, to chyba rozumiesz nie?
Kiwnęłam głową uśmiechnięta.
- To fajnie. – też się uśmiechnął. Każdemu tego czasem brakuje. – Masz może coś do jedzenia albo do picia?
Podobało mi się to, że starał się ze mną rozmawiać normalnie. Doskonale wiedziałam, że jednostronna rozmowa może być frustrująca. Dodatkowo fajne było to, że nie pytał się zbyt dużo o igrzyska – aktualnie mogłabym przysiąc, że jestem na wycieczce w lesie, a nie na arenie.
Wyciągnęłam się po plecak, który leżał na szczęście jeszcze w zasięgu mojej ręki i napisałam na kartce, że mam wodę. Chłopak ucieszył się i przyznał, że od dawna nic nie pił, ale że może mi dać trochę mięsa, gdyż nie dalej niż dzień temu upolował królika.
Zdziwiło mnie to, bo ja sama nie widziałam do tej pory zwierząt.
- Był niesamowicie duży, wiesz? Dwa razy większy od zwykłych. Przez chwilę bałem się, że w związku z tym może być nie dobry, ale byłem zbyt głodny, by o tym pomyśleć. To jak, handel, co?
Ponownie kiwnęłam głową i nalałam do miski wodę dla niego. Wystarczająco dużo, by zgasić jego pragnienie.
- Super – rzekł w przerwie pomiędzy łyknięciami. Cieszyło mnie to, że pił uważnie, a nie żłopał jakby świat się kończył. Wiedziałam, że wolne picie znacznie lepiej gasi pragnienie od szybkiego.
Ja tymczasem jadłam jego królika. Muszę przyznać, że był dobrze zrobiony. Nie był spalony ani surowy, dodatkowo chłopak użył chyba jakiś przypraw.
Gdy skończyłam, byłam po raz pierwszy od dawna naprawdę najedzona. Nalałam chłopakowi jeszcze trochę napoju, a on ponownie zaczął mówić. Zdjęłam kurtkę, bo było mi gorąco. Najwyraźniej wszystkim doskwierał brak towarzysza. Wcześniej nie rozumiałam, po co tworzy się sojusze, ale teraz rozumiałam.
By mieć partnera, jakąś inną żywą duszę wokół siebie.
Nie miałam sojuszu z Jacobem. Po prostu mieliśmy zamiar spędzić ze sobą kilka godzin. Żadne z nas nie powiedziało tego na głos, ale oboje wiedzieliśmy, że prędzej czy później rozejdziemy się, każde w swoją stronę.
A on mówił o różnych rzeczach.
Mówił o swoim bracie, opowiadając o jego igrzyskach. Mówił o swoim dystrykcie.  Mówił o swojej dziewczynie.
O wszystkim.
A ja słuchałam.
Bo po raz pierwszy zrozumiałam jedną rzecz.
Słowa mnie uspokajały.
Dlatego lubiłam, jak mam opowiadała mi historie, jak śpiewała na dobranoc. Dlatego lubiłam, jak tata, pocieszając mnie, mówił, opowiadał. Dlatego lubiłam słuchać jak dziadek czyta…
Nagle przypomniał mi się mój sen.
Jacob mówił dalej, tym razem wspominając o tym, że w plecaku, który zdobył pod rogiem znalazł pędzle.
A ja rozejrzałam się uważnie, bo coś obudziło moją czujność.
I nagle, przedzierając się przez gąszcz ciszy wokół nas, usłyszeliśmy niewiarygodnie głośny huk.
Tym razem dużo głośniejszy, niż wszystko do tej pory.
- Co się dzieje? – spytał z przerażeniem Jacob, podrywając się na równe nogi.
„Nie wiem” – miałam ochotę opowiedzieć.
Huk zaczął się powtarzać. Z każdą chwilą jakby przybliżał się do nas.
A ja rozpoznałam go.
Natychmiast zerwałam się do biegu, łapiąc po drodze Jacoba za rękę, który momentalnie zrozumiał, o co mi chodzi.
Rozpoczął się wyścig o życie.
Bo arena postanowiła zmienić swój wygląd.
Drzewa się waliły, jedno po drugim.

҉

2 komentarze:

  1. Lubię Jackoba, mam nadzieję że nie ma złych zamiarów bo wydaje się być taki szczery. Coś zaczyna się dziać! Czekam na następny z niecierpliwością :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ooo...
    Czemu są dwa 27 rozdziały? Nieważne.
    Polubiłam Jacoba 😊 Drzewa się walą ♣
    Weny
    Pozdrawiam serdecznie 😊

    OdpowiedzUsuń