20 marca 2016

Rozdział 30. Płomienie

Było zimno.
Bardzo zimno.
Czemu jest tak zimno?
I czemu mnie tak boli noga?
Gwałtownie otworzyłam oczy i ujrzałam niebo.
I gwiazdy.
Miliony gwiazd.
A pomiędzy nimi stróżka krwi, wypływająca spod pnia.
O boże.
On nie żyje.
Jeszcze przed chwilą było inaczej, a teraz…
Nie ma go.
Jest tylko kolosalne drzewo.
Zmiech.
Trzeba go zniszczyć.
Starając się nie ruszać szczególnie nogą zaczęłam zbierać najbliższe gałęzie, co nie było szczególnie trudne, biorąc pod uwagę fakt, że leżały wszędzie, jak okiem sięgnąć. Ułożyłam z nich zgrabny stosik i podpaliłam.
Poszło zdumiewająco łatwo. Czyżby te drzewa były aż tak suche?
Niech płoną.
Niech znikną.
Płomień wystrzelił w górę, a ja stałam jak sparaliżowana i patrzyłam w jego kierunku.
Było mi zimno i strasznie kręciło mi się w głowie.
Musiałam stracić dużo krwi.
Byłam pewna, że podczas naszej desperackiej ucieczki zginęło przynajmniej parę osób. Mało ludzi mogło być w tym czasie w wystarczającej odległości, by zobaczyć ogień. Dorzuciłam w takim razie kolejną ilość gałęzi do ognia.
By płonęły.
A razem z nimi ta arena.
By nic z niej nie zostało.
Bezwiednie zaczęłam śpiewać doskonale znaną mi piosenkę, bojąc się choć na chwilę zamknąć oczy.
Strużka krwi.

Był sobie król,
Był sobie paź
I była też królewna.
Żyli wśród róż.
Nie znali burz.
Rzecz najzupełniej pewna.

Lecz straszny los,
Okrutna śmierć
W udziale im przypadła.
Króla zjadł pies,
Pazia zjadł kot,
Królewnę myszka zjadła.

Lecz żeby ci
Nie było żal,
Dziecino ma kochana.
Z cukru był król,
Z piernika paź,
Królewna z marcepanu.

Nie martw się już,
Choć zginęli
Ze śmiercią się pogodzili.
Gdy umarli
Nie płakał nikt.
Potem się odrodzili.

Jeżeli mi
Nie wierzysz znów,
Odpowiedź to wylewna:
Bogaczem król,
Aktorem paź,
najlepszą była królewna.

„Kim została?”,
Zapytasz się,
Lecz odpowiedź nie u mnie.
Może kiedyś
Ujrzysz ją, jak
Na bitwie stąpa dumnie.

Zadrżałam.
Mimochodem dotknęłam czoła.
Było gorące.
A ja czułam się źle. Z pewnością nadprogramowe zwrotki to były majaki…
Zamarłam.
Dopiero teraz zorientowałam się, że nie zaśpiewałam tej piosenki w oryginalnej wersji.
Dodałam trzy nowe zwrotki, zupełnie nie wiedząc o tym. I z pewnością dodałabym jeszcze jedną, gdybym w porę nie przestała śpiewać.
Słyszałam ją w głowie.
Słyszałam te słowa…

„Przeciw komu
Bitwa ta jest?”
Spytasz się zatem pewnie.
Przeciw temu,
Co dzieciom mym
Walczyć każe na arenie.

Oparłam się plecami o przewrócony pień.
Patrzyłam się w gwiazdy.
I widziałam oczy.
Oczy ze snu.
Bolała mnie noga. Strasznie. Czułam, że straciłam za dużo krwi, więc mimowolnie położyłam się na liściach, które poodrywałam z użytych do ognia gałęzi. Były wygodne.
Starałam się na zwracać uwagi na to, że robi się potwornie zimno. Nie miałam jednak kurtki, więc było to trudne. Postarałam się być tak blisko ognia, jak to możliwe.
A on płonął.
Z minuty na minutę mój stan się pogarszał.
Nie musiałam tym razem dotykać czoła, by dowiedzieć się, że ma naprawdę wysoką temperaturę.
Miałam ochotę tylko spać.
Starałam się zamknąć oczy, jednak coś mi w tym przeszkadzało.
Gdy je zamykałam, widziałam stróżkę krwi.
I Jacoba.
Więc patrzyłam się w stronę ognia.
Nie był to jednak zwyczajny ogień.
Coś zaczynało się dziać wewnątrz niego.
Patrzyłam ze spokojem na pojawiającą się powoli w nim wizję. Czułam się tak źle, że nie wydało mi się to szczególnie dziwne.
Mogłam przecież już spać.

Chwilę potem zobaczyłam bibliotekę dziadka i Oriane, stojącą obok niego. Byli pogrążeni w rozmowie, a płomienie układały się idealnie w ich kolorowe sylwetki.
- I… ona może mieć takie zdolności jak ty, tak? – spytał dziadek.
- Już jest duża, a rytuał trzeba przeprowadzić w bardzo młodym wieku, więc może się nie udać. Ale tak, może mieć – odparła spokojnie Oriane.
- Niewiarygodne. Tak, zgadzam się.
- Mam się spytać jej matki?
- Nie… lepiej nie – powiedział spokojnie dziadek. – Ona może zechcieć, byś jej też przekazała cząstkę zdolności.
- Ja nic jej nie przekażę. Po prostu obudzę w niej to, co już ma.
Dziadek kiwnął głową, a wizja spłonęła.

Chwilę potem jednak powstała kolejna na jej miejsce.
Tym razem był to mój pokój.
Zobaczyłam siebie, leżącą w łóżku. Spałam, a nade mną pochylała się kobieta w czarnych szatach.
Oriane.
Mamrotała coś cicho. Jej głos był spokojny i pełen napięcia.
Oraz podekscytowania.
W tym momencie drzwi się otworzyły, a do pokoju wpadło światło. Kobieta wyskoczyła natychmiast przez balkon.

Po chwili znów widziałam bibliotekę dziadka.
- Drzemie w niej wielka moc – powiedziała Oriane. – Zbyt wielka. Gdyby ją całą obudzić, dziewczyna umarłaby na miejscu.
- Mówiłaś, że ci się udało… - powiedział dziadek z niedowierzaniem.
- Cząsteczkę –uściśliła Oriane. – Malutki kawałek. Planowałam więcej, ale ktoś mi przerwał…
Wizja spłonęła, jak wszystkie pozostałe.

Rozejrzałam się dookoła, sprawdzając, czy nikt nie idzie. Nadal było ciemno.
I te gwiazdy.
Ja znam te gwiazdy.
I ogień.

Tym razem pracowałam w lesie…

Odwróciłam wzrok.
Pamiętałam ten dzień.
To drzewo zwaliło się cudem nie na mnie, ale na tamtego faceta.
I strużka krwi.
Tak podobna.
I ogień.

Tym razem były to igrzyska.
Spałam.
Była to pierwsza noc.
Widziałam, jak szamocę się w łóżku, a nade mną stała Oriane i się uśmiechała. Nie był to wredny uśmiech, raczej uśmiech pełen radości.
- Wiedziałam – szepnęła, podchodząc do szafki, w której ukryłam Złotomyślnik. – Gdyby tylko Davon mógł to zobaczyć… - jej głos nagle stał się smutny. – Czemu akurat teraz jej dar zaczął się objawiać? Gdyby tylko…
Otworzyła notes i szybko napisała tam coś długopisem.
Ile bym dała, by to teraz zobaczyć.
Gdy wizja zaczęła się zmieniać, odwróciłam wzrok od płomieni.

Ja nie śniłam. Naprawdę widziałam to wszystko w płomieniach.
Położyłam głowę, bo nie mogłam już utrzymać jej w pionie.
Objęłam nogi rękoma.
Było zbyt zimno, by to mogła być prawda.
I zbyt ciepło, bym była całkowicie przytomna.

Ruch w płomieniach ponownie przykuł moją uwagę.
Ujrzałam dziewczynę. Tę samą, co pojawiła się w moim śnie, choć młodszą. Miała najwyżej trzynaście lat.
Choć nie widziałam jej twarzy, wiedziałam, że to ona.
Polowała. Towarzyszył jej chłopak, brunet.
Towarzyszył jej Jacob.
Kiedy wypuściła strzałę, zobaczyłam, jak przebija ona serce królika, hamując jego funkcjonowanie.
Królika dwa razy większego niż pozostałe.
- No, jedzenie na parę następnych dni – powiedziała z uśmiechem.
I odwróciła się.
Mimo brązowych oczu, wiedziałam, kto to był.
To byłam ja.


Nie mogłam nawet odskoczyć, bo nie byłam w stanie. Moje oczy kleiły się do siebie. Moja świadomość znów zdecydowała się na wyprawę balonem, choć dopiero przygotowywała ekwipunek.
Zamknęłam oczy.
Wiedziałam naprawdę zbyt wiele.
Olśniło mnie wtedy.
Jestem jasnowidzką.
Byłam na wpół przytomna, ale doskonale o tym wiedziałam.
Wiedziałam tez wiele innych rzeczy.
- To nie jest koniec - wykrztusiłam. - To dopiero początek.
Świadomość wybrała się na swoją ostatnią podróż balonem. Razem z nią odlatywała moja dusza.
Odlatywałam ja.
Patrzyłam się na swoje ciało na dole.
Byłam uśmiechnięta.
To dobrze.
Niech wiedzą, że śmierć jest moją przyjaciółką.
҉


1 komentarz:

  1. O rany, rany, ona umiera? I czy widziała Karnisz?? Idę czytać następny!

    OdpowiedzUsuń