Budzę się rano, ale nie
pamiętam kiedy zasnęłam.
Słyszę pukanie, przy którego
wtórze Mera wyćwierkuje, że przyszedł dzień, który z pewnością przyniesie coś nowego.
Wstaję i podchodzę do szafy.
Znajduję w niej brązowe spodnie i zieloną, pomarszczoną bluzkę, które wspaniale
do sobie pasują. Kiedy schodzę na śniadanie przy stole siedzą już wszyscy,
zajadając jajecznicę i inne pyszności. Siadam obok nich i nakładam sobie jajko
sadzone na grzance. Słucham jak opowiadają o dzisiejszym dniu. Ogólnie, jest on
wolny, ponieważ nie wszyscy trybuci dotarli już na miejsce. Ci z dwunastki jadą
dłużej niż inni, bo ich dystrykt jest najdalej. Dowiaduję się również, że my
też nie przyjechaliśmy szybko bo o 00:35 znaleźliśmy się w pokojach. Oznacza
to, że o około 01:30 poszłam spać. Patrzę się na zegarek ścienny który pokazuje
10:47. Mera powiedziała, że pozwoliła nam dłużej niż zwykle wylegiwać się w
łóżku, jednak mamy się do tego nie przyzwyczajać.
- Słuchajcie, wpadłam na genialny
pomysł godny tylko mnie - mówi, a ja zaczynam odczuwać dziwny strach. Znając ją jeden dzień mam takie prawo.
- Nasza kochana Ewea nie
posiada daru wymowy więc pomyślałam, że aby się z nami komunikować, będzie
używać kartki i długopisu, odpowiadając tak na pytania jej zadane. Może zechce
nam też coś opowiedzieć, co?
Mera wymyśliła coś! Święto
narodowe! Dodatkowo pomysł nie był taki zły, więc kiwnęłam głową na znak, że
się zgadzam. Ale opowiadać to chyba raczej niczego nie będę.
- Znalazłam póki co ten
notes - powiedziała pokazując fioletowo-żółte coś, w kształcie pawia. No
pięknie. Czegoś takiego mi brakowało. Przypomniałam sobie ten śliczny notesik,
który leżał teraz w szufladzie szafki przy łóżku. Dlaczego nie ma takiego
podobnego? Na szczęście drugie zdanie przyniosło lepszą nowinę.
- Ale dziś przyjdzie do niej
jej stylista, którego poinformowałam o potrzebie czegoś takiego i będzie mogła
z nim wybrać taki, jaki jej się będzie podobał. Dobry pomysł, prawda? - Wszystkim
bardzo się on podobał, więc pochwalili wniebowziętą Merę. Najwyraźniej rzadko
ktoś prawi jej komplementy dotyczące umysłu.
Po śniadaniu usiadłam na kanapie w salonie, wcześniej
prosząc jedną z awoks, aby przyniosła mi truskawkowo-bananowy koktajl. Pijąc
uznałam, że lubię koktajle, więc obiecałam sobie zamawiać je do końca mojego
pobytu w ośrodku szkoleniowym. Będę eksperymentować.
Siedząc i popijając nowy
napój myślałam o tym, co robią rodzice. Patrząc się za okno, na ulice Kapitolu
myślałam o dniu, w którym wejdę na arenę, a ludzie w całym Panem będą to
oglądać. Moi rodzice też zobaczą, jak sprawuje się ich córka…
Nagle sobie coś
przypomniałam. Poszłam na górę po mój notesik i wróciłam na to samo miejsce. Otworzyłam
go. Pisali go między innymi mama i tata. Chce, aby byli ze mnie dumni, aby
mogli przyznać się do mnie, nie bojąc się, że ktoś inny będzie ich nienawidzić.
Nigdy ich już nie zobaczę. Oni mnie tak, ale nie na odwrót. Łza potoczyła mi
się po policzku. Tęsknię…
Drzwi otworzyły się gwałtownie. Weszła przez
nie osoba, którą znałam z telewizji jako stylistę dziewczyn z siódemki. Miał
zielone afro i brązową skórę. Nie wiem, czy przydzielili go do mojego dystryktu
dlatego, że tak wygląda, czy też sam chciał wyglądać jak drzewo, będąc stylistą
osób z miejsca zajmującego się tymi roślinami.
Przywitał się ze mną. Miał
niski, ale nie głęboki głos. Odpowiedziałam mu skinieniem głowy. Za nim weszły
trzy osoby niosące stosy notesów.
- Mam na imię Velvet i jestem
twoim stylistą. - powiedział, po czym dodał, wskazując ręką na zeszyty - Mam
parę notesów, żebyś mogła się ze mną jakoś porozumieć.
Razem z ludźmi, którzy byli
moją ekipą przygotowawczą rozłożył je na ziemi, a ja musiałam tylko wybrać te,
które mi się najbardziej podobają. Było wiele rodzajów, od tak absurdalnych jak
ten w kształcie pawia, po całkiem ładne, jak ten niebieski z namalowanym białym
gołębiem. Wybrałam jeszcze jeden z brzozą zrobioną z klawiszy fortepianu i z
liśćmi z nut, jeden wyglądający, jakby na nim rosła trawa i cały czarny z
brokatem w niektórych miejscach, wyglądającym jakby był w gwiazdy. Wzięłam pierwszy lepszy i napisałam:
- „Dziękuję panu za pomoc, jestem wdzięczna”
- Ach… nie ma za co, to moja
praca. - Spojrzał na zegarek. - Muszę iść, ale zaraz znów się widzimy.
- „Do zobaczenia”
Mężczyzna wyszedł, a ja wzięłam
notesy w rękę i porozkładałam je po całym apartamencie, aby zawsze mieć któryś
pod ręką i nie musieć nosić ich w kółko ze sobą. Kiedy wróciłam z powrotem na
moje miejsce, stół był już nakryty, ale nikt przy nim nie siedział.
Chwilę po mnie do pokoju
wszedł Vin. Wyglądał, jakby przed chwilą spał, bo policzek zdobiły mu
odciśnięte pofałdowania poduszki. Usiadł przy stole, jednak nie zaczął jeść.
Poszłam w jego ślady. Chłopak najwyraźniej na to czekał, bo poruszył temat,
który jeszcze przed chwilę był obiektem moich zmartwień.
- Jak myślisz, co robią
teraz nasi rodzice? – wzruszyłam ramionami, pokazując w ten sposób, że nie
wiem. Poczułam, że pieką mnie oczy, a łzy zaczynają się zbierać pod powiekami. Nie
będziesz tu teraz płakać!, powiedziałam sobie.
- Może się ze sobą spotkali?
Dwie rodziny opłakują nas, a my przecież dobrze się mamy. Chyba. Na razie… -
głos mu się załamał. - Boże… Ja muszę do nich wrócić… - Zmusił się do
spojrzenia na mnie. Kiedy zaczęłam pisać, zdziwił się, bo pewnie oczekiwał, że czuję
to samo co on.
- „Wygrasz. Tobie się to uda. Ja już się chyba pogodziłam z końcem.
Jeżeli będziesz chciał, to to zrobisz. Jeśli komuś ma się udać, to fajnie by
było, gdybyś to był ty.”
Uśmiechnął się do mnie,
jednak w jego jasnych oczach czaił się smutek.
- Ty nie chcesz wrócić? –
spytał, nawet nie kryjąc zdziwienia.
- „Ależ oczywiście, że chcę. Marzę o tym. Może nawet mi się uda? Kto
wie. Ale szczerze w to wątpię, nie mam żadnych umiejętności. No, i jestem
najmłodsza.”
- A ten chłopak z
dziewiątki? On jest w twoim wieku.
- „Prawda. Ale to chłopak. Jest silniejszy. Widać, że coś umie. A ja?
Serio myślisz, że mam szansę?”
Po napisaniu tego spojrzałam
się powątpiewająco na Vina.
- Oczywiście! – niemal
krzyknął rudzielec. – Widać po tobie, że jesteś piekielnie inteligentna. – zdziwiłam
się na te słowa. Chłopak, widząc moją minę ciągnął dalej. – Ale jak! Mam
siostrę prawie w twoim wieku, o rok młodszą. Czasami się zastanawiałem, czy
jakiś diabeł w niej nie siedzi, takie ma pomysły…
Nie dane nam było dłużej
porozmawiać, bo pozostałe dwie panie do nas dołączyły. Nasi styliści i ekipy
przygotowawcze również przyszły spożyć z nami posiłek.
Teraz dopiero zwróciłam
uwagę, jakie potrawy stały na stole. Pieczony kurczak z połyskującą brązową
skórką, zupa krem, a obok niej chrupiące grzanki, różne sosy koperkowe,
czosnkowe i chyba jakiś winogronowy, surówki z marchwi, kukurydzy i sałaty, warzywa
gotowane, których nawet nie umiałam nazwać.
Nałożyłam sobie wszystkiego
po trochu. Kiedy skończyłam, Velvet wstał i zatarł ręce, mówiąc, że czeka go
teraz praca. Kazał mi wstać i wziął mnie staroświeckim gestem pod ramię. Następnie
zaprowadził do pomieszczenia, w którym stało łóżko i cztery krzesła. Za
poleceniem stylisty rozebrałam się i położyłam na nim (łóżku oczywiście…), a ekipa
przygotowawcza wzięła się za mnie jak nikt inny do tej pory, depilując,
obcinając i piłując. Byłam goła, co nie było przyjemnie, zwłaszcza, że widziało
mnie troje ludzi, jakkolwiek mocno ich nie przypominających.
Jak się dowiedziałam z ich rozmowy,
niska i bardzo pulchna kobieta od paznokci miała na imię Sektra, wysoki, z
krótkimi turkusowymi włosami mężczyzna od skóry i makijażu zwał się Gewer, a
kobieta zajmująca się włosami i najmniej przypominająca na Kapitoliankę, bo bez
dziwnego koloru skóry, włosów, czy czegoś tam jeszcze, Mindra.
Po godzinie depilacji i
równania doprowadzili mnie do stanu zero i zaprowadzili przed oblicze Velveta. Czułam
się dziwnie z idealnie zadbanymi włosami i równymi paznokciami, które mnie
teraz bolały, bo Sektrę nie obchodziło, co można, a czego nie można piłować.
Stylista uroczystym ruchem
wyjął z pokrowca strój na prezentacje. Kiedy zobaczyłam strój moja mina
zrzedła. Uniosłam jedną brew, bo widziałam przed sobą coś bardzo dziwnego.
Miałam być… drzewem. Tak, drzewem!
Koleś jest bardzo kreatywny, nie powiem! Żeby przebrać mnie za drzewo… boże
ratuj!
Mężczyzna podał mi brązową
sukienkę, mocno przylegającą co ciała, pomarszczoną, aby wyglądała na korę i
polecił mi się w nią ubrać. Na dole była postrzępiona, co w jego mniemaniu
przypominało korzenie.
Mindra spięła mi włosy w
misternego koka, którego popsikała toną lakieru do włosów, aby się nie rozpadł.
Niestety nie zamknęłam ust, więc trochę tego świństwa dostało mi się do nich,
zatykając na chwilę drogi oddechowe. Musiałam popić czystą wodą.
Następnie Gewer mnie umalował.
Za oczami miałam zielone cienie z dokładnie namalowanymi brązowymi gałązkami. Usta
pomalował mi mocno na czerwono, a poliki podkreślił mocnym różem.
Dostałam również konstrukcję
z brązowego drutu i kawałków krepiny, które udawały liście. Włożyli mi ją na
głowę. Na szczęście nie była ciężka. Ważyła tyle co kapelusz. Przejrzałam się w
lustrze. Tak, zdecydowanie byłam drzewem. Wyglądało to źle. Choć zawsze mogło
być gorzej. W końcu mógł mnie ozdobić liśćmi jak tą dziewczynę w zeszłym roku.
W połowie drogi powrotnej coś pękło i połowa sukienki odpadła… nieważne.
Moja kreacja większej uwagi
nikogo nie zwróci, chyba, że bycie rośliną
zdrewniałej łodydze jest wystarczająco rzucające się w oczy, bo całość
pewnie zamaskuje się na ciemnym tle nocy.
Ruszyłam w kierunku stajni,
gdzie miałam znaleźć rydwany. Po drodze spotkałam Vina, który miał na sobie
brązowy garnitur w wyszytą ręcznie koronę drzewa i zieloną koszulę. Jedynie do
lewego barku miał przyczepioną gałąź z brązowego drutu. Przynajmniej tym się do
mnie upodabniał…
To nie fair. Jego stylistka
nie zrobiła z niego klowna. Chłopak na mój widok wysoko uniósł brwi i już miał
coś powiedzieć, kiedy zgromiłam go wzrokiem. Rozmyślił się.
Zjechaliśmy do stajni,
będących dużym pomieszczeniem na parterze i wsiedliśmy do zielonego rydwanu, przeznaczonego
dla siódemki. Ciągnęły go dwa brązowe konie. Kasztanki. Były bardzo zadbane,
ich sierść lśniła. Umięśnione i wielkie. Z pewnością nie były niestabilne. Mimo
to bałam się jechać czymś takim.
Kiedy wsiadłam wrota
otworzyły się i pierwszy rydwan należący do jedynki wyjechał, a za nim ruszyły inne.
Kiedy nasze konie poderwały się do kłusu, zachwiałam się i prawie spadłam, ale
udało mi się złapać czegoś. Niestety to był Vin. I gdyby nie złapał się on
krawędzi rydwanu pewnie zostalibyśmy przejechani przez rydwan ósemki. Konstrukcja
na mojej głowie niebezpiecznie się zsunęła na prawe ucho. Moje ręce wystrzeliły
w górę i poprawiły to „niedociągnięcie”.
Wyjechaliśmy przez ogromne
drzwi na ulice Kapitolu. Wszędzie tłumnie stali mieszkańcy, ubrani chyba najbardziej
kolorowo jak się tylko dało. Na ekranach zawieszonych na budynkach widać było
twarze różnych trybutów. Przypomniałam sobie co mówił Velvet, o tym jak mam się
zachować. Pomimo początkowego oszołomienia, przywołałam na twarz
najpromienniejszy uśmiech na jaki było mnie stać. Ogólnie miałam wyćwiczoną
mimikę i spojrzenia, bo głównie tym się komunikowałam. Patrząc i machając do
widowni czułam się nadzwyczaj idiotycznie. Próbowanie się spodobać tym jakże
dziwnym ludziom było niezręcznie. Patrząc w ich stroną spoglądałam na ekrany i
widziałam poczynania innych trybutów. Widziałam także zbliżenia na swoją twarz
i byłam zadowolona z efektu. Większość trybutów nadrabiała strojem, aczkolwiek
byli też tacy, którzy ubrani w zwykłe ubrania robocze swojego dystryktu
próbowali nadrobić zachowaniem. Bardzo rzucał się w oczy strój dziewczyny z
jedynki, Veronici (w nawiasie mówiąc, będę ją nazywać Verą), która ubrana była w
suknię do ziemi, całą wysadzaną kamieniami szlachetnymi. Nie mam pojęcia, ile
mogła kosztować, ale widziałam błyszczące oczy niektórych Kapitolianek, więc
wiedziałam, że prędzej czy później zostanie sprzedana za niemałą sumę. Ze smutkiem
spojrzałam na swój strój.
Zaczęło się ściemniać, kiedy
wjechaliśmy na plac. Rydwany ustawiły się na nim w określonym porządku, a
światło z reflektorów skierowało się w stronę balkonu, na którym stanął
wielmożny pan prezydent. Jego długa przemowa o pokoju w Panem, igrzyskach i
trybutach mających szansę wygrać w nich, wszystkim wydawała się nudna,
monotonna i nieprawdziwa. Udawaliśmy, że
uważnie słuchamy.
Kiedy ją wreszcie zakończył,
rydwany wróciły tą samą drogą do ośrodka szkoleniowego. Ponownie przybrałam
maskę zadowolenia, ale przypomniałam sobie, że teraz parzą się na mnie rodzice.
Chciałam przekazać im informację. Spróbowałam znaleźć kamerę. Kiedy to
uczyniłam, nadal uśmiechnięta zaczęłam mrugając wysyłać w jej stronę prosty
komunikat Morse’am, który rodzice na pewno zrozumieją.
- | • | ••• | -•- | -• | •• | •
Tęsknię
҉
Witajcie!
Rozdział
długi. Co do tego nie możecie się czepiać. Tak samo, jak na brak akcji nie
możecie narzekać. Jestem zadowolona i mam nadzieję, że wy też.
Dedykacja:
Łowczyni Artemidy za to, że ze mną jest i wyczekuje następnych części.
Z ogłoszeń
parafialnych: Dopóki nie zobaczę, powiedzmy… czterech nie-moich-komentarzy pod
tym postem, nie będzie nowego rozdziału. Mam wrażenie, że tracę czytelników, a
pisać dla nikogo nie ma sensu. Przepraszam. Wiem, że do tej pory się nie
domagałam, ale mam kryzys weny, więc… pomóżcie!
To tyle.
Następna część i tak nie pojawi się 15, jak zwykle było, ale, jeśli już, 12 lub
13. Macie mało czasu!
Z poważaniem
Okej
Wielkie dzięki za dedykację! :)
OdpowiedzUsuńRozdział mi się podobał i było naprawdę fajnie. Jednak... uch, drzewo? Ta, też bym się rozczarowała... Już nie lubię Velveta. Nie ze względu na strój, ale i... jakoś tak mi nie podchodzi. Jestem coraz ciekawsza areny. Jak tam będzie? Co się wydarzy? Kto umrze? z kim zawrze sojusz? Czy... hm, Ewea będzie zgrywać z kimś "zakochanych"? Byłby to plagiat z IŚ, ale... fajnie byłoby widzieć minę Ewei :D
Kurczę! O nie! Zamkniesz bloga? :/
W sumie miałam już pięć blogów i każdego zamknęłam-póki co tylko ten, co czytasz jest aktualny... Ludzie najpierw czytają, czytają, och, super, fajnie, a potem-opuszczają... Masz rację-nie ma sensu pisać dla nikogo. To byłaby strata czasu, a w wakacje można robić o wiele, wiele więcej niż kisić się przed kompem.
Mam nadzieję, że ci ludzie ruszą dupska... znaczy tyłki i coś napiszą. Chociażby "OK, fajnie się spisałaś".
Pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję za dedykację
Wielkie dzięki za komentarz!
UsuńVelvet powstał, bo gapiłam się na pudełko chusteczek XD.
Z góry mówię: Ewea nie będzie zgrywać zakochanych! "...ani o miłości na arenie i próbie uratowania tej drugiej połówki..."
Dziękuję za komentarz!
Okej
Stylista papierem toaletowym XD * czy Velvet to tylko chusteczki *
OdpowiedzUsuńZnowu nadrabiam zaległości w drodze do galerii XD
Ogółem jest fajnie, kilka literówek * tutaj się nie czepiam bo wiem ile ja ich robię*
Jak dla mnie mało akcji ale to ja
* nie chce marnować 3G lecę czytać córkę wojny, czekając na Luke'a *
Pozdrawiam weny i cudownych wakacji życzę ;)
Laciata
Co do komentarzy doskonale Cie Rozumiem
Usuń* rozdział od dwóch dni komentarzy - zero. Marginesem zapraszam *
Więc dokładam jeden komentarz by został tylko jeden do rozdziału xD
Nu XD.
UsuńLiterówki częścią pisania prawie tak samo jak wyrazy XD.
Sorry, że jeszcze nie wpadłam, ale tydzień bez neta to dobra wymówka. Ale już do ciebie lecę.
Wakacji najlepszych na wordzie!
Okej
Wspaniale!!!
Usuń4 komentarz!!!!!!!!!!
Zmotywowałaś mnie do pisania komentarzy, gdyż od początku czytam tego bloga ale rzadko komentuje. Teraz postaram się to zmienić ;) są wakacje więc znajdzie się i czas na to.
Cudownie ci wyszedł ci ten rozdział chociaż trochę za mało akcji ale na moim blogu też wstawiam teraz takie rozdziały więc rozumiem.
Pozdrawiam
Dzięki za komentarz!
UsuńDobrze słyszeć/widzieć, że ktoś to czyta. Już się bałam, że straciłam czytelników.
Aby akcja była, to najpierw należy człowieka zanudzić XD.
No to teraz czekajcie na rozdział 12 (potem wyjeżdżam).
Okej
"do sobie pasują" - do siebie
OdpowiedzUsuńCiekawe czemu oni ich tam tak pasą, jakby chcieli by utyli.
Po co im tam stylista? I po cholerę robić takie BIG ALE wokół wybierania zeszytu? Co w tym takiego wyjątkowego?
"parzą się na mnie rodzice" - patrzą.
No wreszcie zaczyna się coś dziać xD Ale i tak póki co niewiele.
Halo! My tu czekamy na kolejny cudowny rozdział! <3
OdpowiedzUsuńCzekaj Velvet, jak ten papier toaletowy? Xd
OdpowiedzUsuń-Siemek
Ale i tak rozdział jest super :)
I tak... i nie.
UsuńTo chusteczki do nosa. Ale papier chyba też.
W każdym razie po angielsku do aksamit.
Dzięki
Okej