(-Hej, a może sprawdzimy, czy żyją? - usłyszałam kobiecy głos.)
Nie, nie, nie… proszę, nie. Błagam.
Nie teraz. Po policzku powoli spłynęła mi łza. Tak bardzo chcę jeszcze pożyć.
Proszę. Jeszcze trochę. Parę dni.
Kogo ja proszę? Kogokolwiek.
Jeśli ktoś potrafi sprawić to, to jego właśnie proszę. Kolejna łza potoczyła
się w dół. Tyle już przeciwności miałam tego dnia. Już myślałam, że się uda.
Nie. Zawsze pod górkę. Organizatorzy mogą przygotowywać armatę, oznaczającą
koniec życia młodej trybutki z siódmego dystryktu. A może wykorzystać element
zaskoczenia i pobiec teraz? Nie, za
późno. To koniec.
Poczułam strach. Tyle razy uspokajałam
się, że śmierć to nic takiego. Tyle razy. Ale stanę z nią twarzą w twarz.
Oczyma wyobraźni już widziałam, jak któryś z zawodowców podchodzi i bez słowa
podrzyna mi gardło. Przełknęłam ślinę, a z nią kolejne łzy, które nie ciekły
już pojedynczo.
- Po co? Przecież leżą. Wątpię, by ktoś
wpadł na pomysł, by udawać martwego, to głupie. – usłyszałam męski głos. O
bogowie… może jest jeszcze nadzieja? Uda
mi się. Przeżyję to. Przez chwilę pomyślałam, by wstać i krzyknąć „jestem z tym
kolesiem”. To by było najgłupsze, co w życiu mogłabym zrobić. I byłoby to
pewnie ostatnie, co bym w takiej sytuacji zrobiła. Ale chciałabym zobaczyć ich
minę. Może byłoby warto, w chwili ostatecznej? Uśmiechnęłam się w potoku łez,
który nieprzerwanie leciał mi z oczu.
- Wiesz, może masz rację. Ale jeśli się
mylisz, obiecuję, poderżnę ci gardło. - Zdałam sobie sprawę, że głos należał do
Eony. Obiektywnie rzecz biorąc była naprawdę inteligentna, ale biorąc pod uwagę
moją sytuacje wolałam, by tej inteligencji trochę jej ubyło.
- Chodźcie tu na chwilę! - usłyszałam
trochę przytłumiony głos Kinney, dobiegający zza rogu. Może to moja wyobraźnia,
ale chyba usłyszałam kroki odchodzących. Teraz albo nigdy.
Po kolei do moich uszu dobiegło sześć
wybuchów armaty. W tym czasie zdążyłam się zerwać. Ponownie podjęłam szaleńczy
bieg w stronę zbawiennego lasu. Nie myślałam o niczym innym, tylko o jego
ścianie, moich nogach i szybkości, z jaką chciałam się w nim znaleźć.
Jeszcze tylko pięć metrów. Za sobą
usłyszałam krzyk. Ktoś mnie dostrzegł. Przyspieszyłam, jak tylko to było
możliwe. Adrenalina mocno mi w tym pomogła. Kiedy nareszcie przekroczyłam
ścianę lasu i wbiegłam dalej w jego głąb, jeszcze słyszałam jak Eona wrzeszczy
na tego kolesia, z którym wcześniej rozmawiała.
A potem usłyszałam wybuch armaty.
Przyspieszyłam. Jak najdalej od nich.
W biegu adrenalina powoli zaczęła mnie
opuszczać. Mój bok zaczęła palić kolka. Dostałam zadyszki. Pot zalewał mi
czoło. Ale najbardziej zaczęłam odczuwać strach. Wcześniej za dużo rzeczy na
raz się działo, za bardzo byłam przejęta pozostaniem przy życiu, by coś
odczuwać. Twarz mi się lepiła od łez. A miałam nie płakać.
Ciągle biegłam przed siebie, co jakiś
czas zerkając przez ramię. Tak, bałam się pościgu. Wątpię, by go zaniechali.
Przechytrzyłam ich, a oni nie lubią takich. Chcą mojej śmierci.
Z biegu przeszłam w szybki trucht. Dalej, dalej. Kolka nadal paliła. Ledwie
oddychałam, ale parłam na przód. Próbowałam ją ignorować. Schyliłam się parę
razy, ale wtedy coś kuło mnie w plecy. Nadal nie wiedziałam, co to było. Jakby
mnie ktoś kuł szpilką. Mimo to szłam dalej. Stanę, kiedy pomyślę, że
jestem bezpieczna.
Czyli nigdy.
Sześć osób zginęło. Nie ma ich. Nie ma
ich już na tym świecie. I nie będzie. Wszyscy. Zginę ja. Zginęli już wszyscy.
Zginą wszyscy. Jakie znaczenie ma słowo „kiedy?”. Czas czynności można mylić,
nie można pomylić się w czynności. A jak Vin zginął? Albo Erika? Jacob? Czas
może nie mieć znaczenia, ale jakby to się jeszcze nie wydarzyło, to mogłabym
ich jeszcze zobaczyć. A tak to… nie ma ich. Albo może jeszcze są? Nie, nie,
nie…
Upadłam na kolana i złapałam się za
głowę. Jestem w piekle. Naprawdę nie zdziwiłabym się, gdyby tak wyglądało.
Sześć osób. I te sześć osób znałam i
może lubiłam. Nie. Nie sześć. Siedem.
Eona dopełniła swojej obietnicy. Jeden z zawodowców też nie żyje. Ten, który
uratował mi życie. Chcę tam wrócić. Chcę zobaczyć, kto. Nie, nie chcę zobaczyć.
Ich już tam pewnie nie ma. Dziś wieczorem będę wiedzieć. Nie chcę wiedzieć. Czas się zatrzymać. Nie! Nie będziesz mi
rozkazywać! W takim razie wstawaj.
Zdruzgotana wypełniałam polecenie i
ruszyłam przed siebie. Po paru kilometrach skręciłam w lewo. Tam może jest co
innego, niż myślałam. Ale i tak wszędzie są drzewa.
Drzewa. One są straszne. Za duże,
stanowczo za duże. Tym samym nieprawdziwe. Albo to są Zmiechy. Drzewne. Stworzone specjalnie dla mnie. By mnie straszyć. Tylko
po co? Chyba nie jestem aż tak ważna. Kopnęłam jedno z nich. Dzięki wojskowym
butom prawie tego nie poczułam. Spojrzałam ku górze, ku koronom. Każda inna. A
drzewa za duże. Zmiechy. Skoro potrafią
robić takie drzewa, zdecydowanie większe od innych, to po co dystrykt siódmy?
Ma wykonywać czarną robotę, tak? Największy dystrykt, mieści się w nim
najwięcej drzew. Czy te w domu to też są
Zmiechy? Nie. Chyba nie.
Znów zaczęłam ryczeć. Chciałam
wrzeszczeć. Życie jest beznadziejne. Nie, nie życie. TO jest beznadziejne!
Strach jest potworny! Ja mam dosyć. I… chcę do domu. Do mamy. Do taty. Żeby
mnie stąd zabrali. To nie jest miejsce dla mnie. Ja się tu po prostu nie nadaję.
Nawet nie widziałam jak ktoś umiera. Ale już oszalałam. Wiem to na pewno, bo
słyszę jakieś szepty. Wołają mnie…
Zatkałam uszy. To się dzieje w mojej
głowie. Spokojnie, ja wymyśliłam te szepty. Nie są prawdą. To tylko moja chora
wyobraźnia. Wzięłam głęboki oddech i odetkałam uszy. Nikt nie szeptał. Ale coś
rzeczywiście szumiało.
Woda.
Wytężyłam słuch. Gdzieś tu był strumień.
Tylko, gdzie? Zaczęłam iść w kierunku dźwięku. Powoli. Z każdym krokiem
spodziewałam się wpaść w jakiś rów, którego dołem płynęłaby rzeczka. Z każdym
krokiem czułam jednak zawód. Poruszałam się coraz szybciej! Nic nie ma! Gdzie ona jest, gdzie jest ta woda… -
myślałam biegnąc. Dopiero teraz poczułam jaka jestem spragniona. Cały dzień
szwendałam się po lesie. Usta miałam popękane. A wody jak nie było, tak nie ma.
Szłam nieustannie w kierunku jej szumu. Zaczęłam się zataczać na okoliczne
drzewa. Czułam, że jestem bliska niezamierzonego, aczkolwiek bliskiego
spotkania z podłożem. Uznałam, że lepiej by owe spotkanie było zamierzone, mogłabym
wtedy uniknąć pewnych zbędnych obrażeń. Przeszłam
jeszcze parę kroków, ale w końcu zamknęłam oczy i usiadłam, plecami opierając się o
pień, wcześniej jednak zdejmując z pleców mój skromny dobytek.
Odczekałam minutę, zanim ponownie
otworzyłam oczy. Las się nie zmienił. Tak samo nie zmieniło się moje pragnienie
wody. Wodziłam wzrokiem po okolicy, aż spoczął on na plecaku. Przebitym strzałą
plecaku.
Złapałam go. Ostrożnie wyjęłam strzałę,
niewątpliwie pochodzącą od któregoś z zawodowców. Chwilę się jej przyglądałam i
ważyłam ją w dłoni. To ona sprawiła, że czułam kucie, gdyż jej metalowa końcówka wystawała minimalnie po stronie moich pleców. Wprawdzie nie przeleciała
na wylot (i bogom niech będą dzięki, jeśli jacyś istnieją), ale była ostra,
zdolna spokojnie przebić człowieka. Uśmiechnęłam się na myśl, że była ona zgubą
zawodowców. Jakby któryś spojrzał na moje rzekomo martwe ciało, to strzała
stercząca z plecaka sprawiała, że tym bardziej wierzył w mój nieprawdziwy zgon.
Gdyby jednak któryś z czynników nie wypalił (jak na przykład nie miałabym na
sobie plecaka), zgon ten byłby wielce do prawdy podobny. Strzała ta była tym
samym moją niedoszłą morderczynią i cudowną wybawicielką.
Odłożyłam ją na trawę obok mnie i
zajęłam się przeszukaniem plecaka, w celu sprawdzenia jego zawartości. Pomimo
wcześniej wspomnianej strzały, zawartość nie została uszkodzona. Ucierpiała
jedynie duża siatka z suszonymi owocami. Obok niej w kieszeni znajdował się
bukłak z wodą, dwa soczyste jabłka i paczka suszonego mięsa. Dodatkowo
znalazłam duży bochenek chleba.
Wróć! Bukłak z
wodą. WODA.
Złapałam go i odkręciłam zakrętkę.
Podniosłam do ust i zaczęłam pić. W pewnym momencie zorientowałam się, że ta
woda musi mi wystarczyć jeszcze na długo. Nabrałam jej trochę do ust. Na razie
nie połykałam. Moczyłam język, dziąsła i policzki, a co jakiś czas brałam
malutkie łyczki. Robienie tego sprawiało, że czułam się bardziej nawodniona,
niż w rzeczywistości byłam. Z nadal względnie pełną buzią zaczęłam dalej
grzebać w plecaku.
Otworzyłam największą kieszeń i nie
wierzyłam własnym oczom. Znajdowała się w niej włóczka. Pięć dużych kłębków
ciepłej, zielonej, kosmatej włóczki, która niewątpliwie świetnie by się
sprawiła jako sweter, ale w obecnej postaci była mi doprawdy po n i c.
Wpatrywałam się w nią z szeroko otwartymi oczyma i rosnącą złością. Rozumiem,
że dla czegoś takiego ryzykowałam życiem?! Czy Kapitol sobie ze mnie żartuje?
Po jakie licho są mi potrzebne te głupie kłębki? Nie jestem jakimś kotem!
Wyciągnęłam je z plecaka i rozłożyłam
przed sobą na trawie, usilnie próbując się powstrzymać przed rozerwaniem ich
rękoma. Zamiast tego mimowolnie przełknęłam całą wodę którą miałam w buzi.
Następnie wzięłam głęboki oddech i ponownie zabrałam się do przeszukiwania
zawartości. Po chwili obok włóczki leżał malutki scyzoryk, niezdolny wyrządzić
nikomu krzywdy, średniej wielkości pomarańczowa miska, trzy bandaże i druty.
Nie, nie druty do związywania albo przewodzące prąd. Dwa druty, podobne do
tych, którymi moja mama robiła czasami swetry, szaliki albo coś w tym stylu.
Tak, oni poważnie sobie ze mnie żartują.
Pomimo dwóch zupełnie niespodziewanych
rzeczy, w moim plecaku rzeczywiście znajdowały się potrzebne przedmioty. Przede
wszystkim dużo jedzenia, mogącego mi starczyć na trzy-cztery dni w zależności
od tego, jak będę oszczędzać. Bandaże mogłyby mi się przydać, ale wbrew moim
oczekiwaniom nie odniosłam żadnych ran. Jednak warto je zatrzymać. Nikt nie
wie, co się może wydarzyć.
Po wzięciu kolejnego łyka wody
spakowałam ekwipunek do plecaka i zarzuciłam go na ramiona. Następnie podeszłam
do jednego drzewa i stanęłam naprzeciwko niego. Wykonałam krążenie barkami i
zaczęłam się wspinać. Kora była szorstka, więc nie zjeżdżałam, a przez lata
doskonale opanowałam sztukę wspinania się. Dlatego pół minuty później
siedziałam okrakiem na grubym konarze.
Zresztą nie tylko on był gruby. Drzewa
rosnące na arenie same w sobie były duże, więc ich gałęzie również. Co więcej,
korony były bardzo rozłożyste, więc nachodziły na siebie tak, że wędrówka
między nimi nie byłaby trudna. Wprost wymarzone warunki do spędzenia reszty
życia właśnie tu. Dodatkowo słońce, które zdążyło już wyjść zza chmur
malowniczo prześwitywało między intensywnie zielonymi, również wielkimi liśćmi.
Zrobiło się gorąco więc zdjęłam kurtkę.
Wepchnęłam ją do plecaka i ruszyłam szlakiem między gałęziami.
҉
Cześć!
Kolejny rozdział o Ewei. Mam nadzieję, że się wam podobał. Następny będzie znacznie ciekawszy.
No cóż - nareszcie arena! powoli zaczynamy zbliżać się do końca. Trzymajcie kciuki, abym wytrwała, w końcu jeszcze dużooo przede mną.
Mam wielką ochotę się pochwalić - w tym tygodniu nie było dnia, w którym liczba wyświetleń nie przekraczałaby 100. Czasami dochodziła nawet do 200! Te liczby cieszą moje oczęta! To naprawdę wielki wzrost, mam wrażenie, że mój blog zaczął przeżywać swój okres świetności!
Dodatkowo naprawdę chcę podziękować za komentarze pod poprzednim postem. Nie było ich dużo, jednak ich liczba diametralnie się różni od tego, do czego zdążyłam przywyknąć.
Rozdział dedykuję wszystkim czytelnikom, a w szczególności Momori Rino, lapidarnej i Ewri Nel - sprawiłyście, że zaczęłam tańczyć po domu ze szczęścia!
To tyle, nie zanudzam i zachęcam do komentowania
Okej
Co prawda niewiele się tu działo, ale cieszę się, że Ewei uciekła zawodowcom :D Chciałabym zobaczyć minę tej laski, która chciała sprawdzać ciała, jak zobaczyła biegnącego "trupa".
OdpowiedzUsuńA w plecaku - hehe - włóczka i druty xd Drutem o ile wiem można całkiem skutecznie zabić, ale włóczka? Co ona ma sweter robić? Mogłaby ewentualnie wieszać swoich przeciwników... Ale dużo z tym roboty... Wiem! Ewei może upleść pajęczą sieć między gałęziami i udawać Spider-Mana :D Na pewno sponsorom by się spodobało! Albo zrobić linę i udawać Tarzana.
Ale wiesz co Ci powiem? Dobrze, że strzała nie przebiła bukłaka z wodą :P Bo by było nieciekawie... przynajmniej dla Ewei. Dla czytelników na pewno ciekawie.
Teraz zostaje mi tylko czekać na kolejny rozdział!
Pozdrawiam,
lapidarna
PS.Cieszę się, że przyczyniłam się do Twojego tańczenia ze szczęścia, ale... ekhem... (lapidarnej, a nie lapidarnie xd)
Dzięki za komentarz, to na wstępie...
UsuńPowiem tak - ta mina była warta ryzyka, jakiego skutkiem mogłaby być śmierć.
(Pragnę zauważyć, że poderżnęła kolesiowi gardło...)
Dżisas, to twoje pomyśły co do zastosowań włóczki... ja się ciebie boję.
Choć spidermana warto przemyśleć...
No wiem. Jak to pisałam to pojawiło się takie "a gdyby tak rozwalić bukłak?"... ale nie jestem sadystką.
Okej
P.s. poprawiłam. Sorry, to kwestia ogarnięcia...
Hmm... Jeśli rozwalenie bukłaka to sadyzm, to ja chyba jestem dzieckiem z gejowskiego związku Szatana i Bin Ladena xd Swoją ulubioną bohaterkę tak załatwiłam (UWAGA! spojler do mojego opowiadania xd), że książę dowiedział się o jej najgorszym sekrecie, za który powinna zginąć na stryczku, trafiła do więzienia, okazało się, że ukochany tylko udawał po to, by wykonywała jego polecenia, a potem jeszcze zabiją jej babcię... ach, a na koniec jeszcze całe społeczeństwo, któremu chciała pomóc, obróci się przeciw niej.
UsuńChyba powinnam się leczyć xd
Sadyzm w postaci którą ty opisałaś jest ok. Ale wiesz - komu by się chiało czytać o umierającej z pragnienia i zataczającej się na drzewa bohaterce?
UsuńBo mi się nie chce o tym pisać. Już ciekawsze by było "I wtedy umarła z pragnienia. Koniec".
Okej
Ale mogłaby znaleźć źródło wody. Albo mogłaby jeść owoce z drzew :D Owoce mają dużo wody. W najgorszym wypadku mogłaby zakopać włóczkę pod ziemią, a jak nasiąkłaby wodą z ziemi i roślinek, to napchałaby żołądek tą włóczką xd haha
UsuńJa wychodzę od pewnego czasu z założenia, że nie ma co oszczędzać bohaterów, tylko rzucać tych kłód pod nogi, ile tylko dasz radę unieść! A potem niech sobie radzą xd
Hej!
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że ostatnie 3 posty nie komentowałam (nie żeby komów ci brakowało), ale wiesz jak to jest - święta, trzeba przygotować coś na wigilijkę klasową, upiec pierniki kupić (w jednym przypadku zrobić) prezenty, upiec ciasto, grać kolędy. Od zeszłego weekendu nie zajrzałam do internetu. Do tego dostałam książki, trzba było przeczytać "Misery" Kinga i Felixa, Neta i Nikę. Zresztą polecam i Kinga i Kosika.
Dobra, trochę zboczyłam z tematu. W każdym razie zamierzam nadrobić zaległości, więc przygotuj się na naprawdę dłuuugi komentarz.
1. Rozdział 17. TEN dzień.
Bardzo dziękuję za dedykację.
Rozdział bardzo mi się podobał. Na początku akcji nie było wiele, był taki filozoficzny, ale to dobrze. Nie chciałoby mi się kolejny raz czytać o poranku przed areną, o tym, że z nerwów nie mogła jeść, o tym jak wczepili jej chipa (bo to jest w bardzo wielu ff do IŚ takie samo). Jedno co mnie zastanawia, to to, że na początku Ewea tak jest niby pogodzona ze śmiercią, uważa że zaraz zginie i spoko, a potem (oraz w rozdziale na górze) tak kurczowo trzyma się życia. To takie... niedojrzałe. Tak, to chyba dobre słowo. Wiem, że ma tylko 13 lat, ale myślałam że jest bardzo dojrzała jak na swój wiek.
Ubranie fajne, też bym chciała takie mieć.
Nawet nie widziałam, że istnieją takie ćwiczenia jak agrafka czy syrenka.
Dobra, dziwi mnie jeszcze jedna rzecz - dlaczego tak rzadko myśli o rodzicach? Ja bym na jej miejscu o nich martwiła się bardziej niż o siebie.
Za to arena jest mega. Wykazałaś się naprawdę pomysłowością. Mam nadzieję, że wielkość tych drzew pomoże jej przeżyć trochę dłużej. Tak jak napisałam w pierwszym moim komie - mam nadzieję że umrze, ale mam też takie małe życzenie: żeby dotrwała do finałowej 8. Proszę.
No i to chyba tyle o tej części. Napisałabym, że Ewea ma przerąbane, ale przeczytałam już następny rozdział. Tak więc przechodzimy dalej.
2. Wiedźma - tryumfatorka 35 Igrzysk Głodowych
Od razu powiem - kocham Oriane, rozdział mega mi się podobał i był jednym z najlepszych na blogu. Po prostu nie mogłam się oderwać. I NIC o co będę się czepiać nie umniejsza genialności tego opowiadania. Ale będę się czepiać, bo no cóż - taka jestem. (Jak już przy tym jesteśmy to powiem, że dosłownie wszystko co piszesz jest prawie idealne. Ja po prostu kompletnie nie umiem słodzić, więc czepiam się, żeby chociaż było że skomentowałam.)
Okej, więc kilka rzeczy mi tak na logikę nie pasowało:
- Przecież Oriane nie wiedziała, że arena będzie z metalu. Uderzając w Róg wiele by nie zdziałała., bo ziemia nie przewodzi prądu. Przedmioty rozrzucone są w różnych miejscach, mało prawdopodobne, żeby chociaż jedna osoba dotykała metalu. Oriane miała strasznego farta, że trafiła na taką arenę, bo normalnie jej plan nie wypaliłby.
- Jak to możliwe, że Alex nie umarł?
- Skoro już mowa o Alexie, to jakim trzeba być idiotą, żeby wyśmiewać dziewczynę którą się kocha?
- I dlaczego Oriane opadła bez sił na podest, a nie walła jeszcze jednym piorunem?
- No i powiedziała Ewei, że swoje Igrzyska wygrała, bo wiedziała co zamierzają przeciwnicy. A to kompletna bzdura.
Ale wszystkie te rzeczy nie zmieniają tego, że jestem zakochana w tej postaci. Proszę, daj jej więcej do głównego wątku.
Jeszcze jest magiczna... super. Co prawda kompletnie się nie spodziewałam, że wpleciesz do ff o IŚ magię, ale w sumie czemu nie.À propos superowej magii, to wiesz, że "zajebiste" to
wulgaryzm? Więc twoje słowa z odpowiedzi na koma: "Nie bójmy się tego słowa" i te z WOW'a - "Nie toleruję przekleństw.
Będę usuwać komentarze z rzeczonymi słowami" trochę się gryzą. (to nie był hejt. Tylko luźna uwaga. Sama nie mam nic do słowa zajebiście, chociaż staram się go nie używać.)
3. Rozdział 18. Światełko w tunelu
UsuńNo, w tym rozdziale była całkiem porządna akcja, chociaż trochę krótki. Ale był wciągający i porządny.
Organizatorzy (a właściwie to ty) na pewno nie umieściliby włóczki w plecaku bez powodu. Piszesz oryginalnie i pomysłowo, więc pewnie masz co do niej jakiś plan. Włóczka bardzo dobrze chłonie wodę, tak jakby ją ciągnie. Może się więc przydać w ten sposób. Albo do zrobienia pułapki: druty wbite w ziemię, włóczka rozciągnięta pomiędzy.
Woda... do wody nadałyby się te wielkie drzewa, ale to byłoby zgapione z "W pierścieniu..". A jak już ustaliłyśmy jesteś oryginalna i pomysłowa. Może trzeba ją będzie włóczką wyciągnąć z gleby. Ale to trwałoby wieki, więc bez sensu.
Dobra, może już koniec, idę spać. Przepraszam za wszystkie powtórzenia, błędy ortograficzne, interpunkcyjne oraz wszelkie pomyłki (nie wiem czy jakieś były, nie chce mi się sprawdzać), bo jak widać piszę to koło 24, a to był męczący dzień.
Mam nadzieję, że szczątkowymi pochwałami jakie tu padły zdołałam wyrazić chociaż część zachwytu nad twoimi pracami (piękne zdanie nie?).
Czekam na więcej.
Aga
PS. Tobie też jest smutno bez FT?
PPS. Znalazłam magiczną granicę, kiedy mój komentarz jest z długi. Jednocześnie napisałam pewnie najdłuższy kom na twoim blogu. Może odpowiesz?
Oczywiście, że odpowiem!
UsuńWow. Najdłuższy kom. Wow. Pieseł taki szczęśliwy.
Zacznijmy od końca...
TAK JA UMIERAM BEZ FT!
A teraz wracamy do początku, by łatwiej ci się było pogubić...
Co do Felixa, Neta i Niki to czytałam prawie wszystko i naprawdę lubię. Do Kinga się zabieram.
1. Strasznie się cieszę, że ci się podobał, bo bałam się, że opisanie tego bardziej od strony psychicznej będzie przyjęte dużo gorzej. A tu taka niespodzianka...
Wiesz, śmierć jest taką rzeczą, że niby spoko, niby fajnie, ale wiesz - całkowicie nieznane. I to tego nieznania się boimy. Ewea jest osobą dość zmienną, i nawet jeżeli pogodziła się ze śmiercią, to... wizja zawodowca podrzynającego ci gardło nie do wielu przemawia jako super rozrywka (słowo użyte celowo XD). No i do tego taki wybór - życie czy śmierć. Wydaje mi się, że mając wybór sięgniemy po to bardziej poznane.
Co do ubrania - ja też (co z tego że mam?).
Agrafka to łapanie rąk za plecami, jedną ponad ramieniem, a drugą pod nim, jeśli wiesz o czym ja mówię, a syrenka to takie wygięcie się ciała do tyłu gdy leżysz na brzuchu i dotknięcie stopami do głowy, albo raczej próba dotknięcia.
Cóż, ona często myśli o rodzicach, ale gdybym w co drugim akapicie pisała "zaczęłam myśleć o rodzicach, co teraz robią?", to opowoadanie szybko stałoby się nudne i monotonne.
Cieszę się, że arena ci się podoba, ja wymyśliłam ją przez przypadek. Co nie zmienia faktu, że jest spoko.
2. Cieszę się, że pokochałaś ją tak jak ja. I naprawdę się cieszę, że próbujesz wyłapywać błędy i nie przesładzasz komentarzy XD. To teraz uzasadnienia:
- Tak, Oriane nie wiedziała, że ziemia będzie z metalu, jednak planowała użyć pioruna w celu wyeliminowania zawodowców. Zzpozostałymi dzieciakami by sobie poradziła XD. A wiesz, znajdowanie się wewnątrz matalowej konstrukcji kiedy wali w nią piorun - nie chciałabyś.
- stała na podeście, sam powiedział
- istnieją tacy idioci, moja koleżanka miała podobną sytuację
- magia jest dość wyczerpująca, a piorun łatwy do przywołania nie jest. Więc była wyczerpana. Gdyby wszyscy nie zginęli, to doczołgałaby się do lasu i rzuciła jakieś zaklęcia maskujące (które nie są trudne).
- niekoniecznie. Wiedziała, co zamierza Alex. I wiedziała, że dzięki temu wygra XD.
Magia jest spoko.
Wulgaryzm? Oj tam, oj tam. To ja ustalam zasady. Zajebista wobec mojej twórczości można używać, nie bronię...
Zobaczysz, jakie włóczka znajdzie zastosowanie XD. I się zdziwisz...
Strasznie dziękuję za tan niewiarugodnie długi komentarz!
Okej
Ej no, dwa komentarze zdążyły mnie wyprzedzić xd Dzięki za dedyk po raz drugi zaciesz totalny mam ^^
OdpowiedzUsuńNormalnie nie mogę usiedzieć na miejscu , może wrzucisz nam dzisiaj jeszcze jeden rozdział? Taki niespodziankowy xd
Czy fabuła bardziej rozwinie się w kierunku zabijania? (Sadyzm mi się wlączył:D)
Popieram pomysł lapidarnej, wieszanie włóczką jest uber :^
Pozdrawiam i życzę dopalacza wenowego^^
~Imomoril
Cóż, co do zabijania...
UsuńŚmierć będzie, ale na ilość krwi zbliżoną do snów Ewei nie licz XD.
Tsssa... wieszanie włóczką... eee... zacznę sie bać starszych pań.
Dostałam takiego dopalacza, że chyba wrzucę rozdział!
Chyba, ale masz na co liczyć XD.
SDzięki za koma!
Okej
Uhu, tak sobie tutaj tylko napiszę, żebyś wiedziała że czytam. Zakochałam się w tym. Piszesz bardzo wciągające rozdziały, choć mogłyby być one nieco dłuższe. Zwyczajnie nie mogę znaleźć nic do czego mogłabym się przyczepić, także gratulacje. Weny życzę.
OdpowiedzUsuń