30 stycznia 2016

Rozdział 23. Sen

Późnym wieczorem wychyliłam się na sekundkę z ciepłego lokum, kiedy usłyszałam hymn Kapitolu. Tego dnia zmarła Paris. Nie wytrzymała gorąca albo ktoś jej pomógł odejść z tego świata. Nie było to ważne. Ważne było to, że w tym roku Organizatorzy postanowili nas szybciej wykończyć. Nie wiem, dlaczego, ale co roku ludzie umierali raz na kilka dni, a w tym momencie zmarło już dziewięć osób.
Najwyraźniej w tym roku nie chcą nas tak długo przetrzymywać.
Czyżby coś się działo?
Z tym pytaniem w myślach, zawinięta w dwa koce i obłożona liśćmi, zapadłam w niespokojny sen.

Stoję na środku ogromnej polany.
Z jednej jej strony, poza moim zasięgiem, rośnie ogromna, biała róża. Pachnie niesamowicie, przyciąga do siebie i kusi, jednak ja dostrzegam na jej łodydze ogromną ilość kolców, śmiertelnie przerażających.
Po drugiej stronie stoi ledwo żywy, wychudzony wilk, bez jednej łapy. Jest brudny, a w jego ciele tkwią kolce. Niezliczona ilość kolców. Z ran cieknie mu krew, jednak ostrzegawczo warczy na różę. Odruchowo mam ochotę zrobić krok do tyłu, jednak jego oczy mówią, bym się go nie bała. Że to róża jest prawdziwym zagrożeniem.
Wokół róży zaczynają rosnąć kolejne, a po jakimś czasie pokrywają już prawie całe pole, poza miejscem w którym stoi wilk. Zwierzę zwija się ze strachu w kłębek i liże swoje rany, i wyrywa kolce. Podchodzę do niego i zaczynam mu pomagać, a on patrzy się na mnie z wdzięcznością. Po chwili zaczyna rosnąć, a jego rany znikają.
Obok mnie staje dziewczyna z łukiem i strzałami oraz ciemnym warkoczem. Uśmiecha się do mnie, po czym pomaga wilkowi wstać. Razem atakują armię róż, a wilk rośnie w siłę. Po chwili pole jest pełne martwych kwiatów. Została tylko ta róża, która była na początku. I zaczyna się śmiać. I śmiać…

Budzi mnie huk armaty.
Kolejny.
Dziesiąty.
Czuję, jak bardzo jest zimno. Temperatura jest z pewnością na minusie. Leżę jednak zawinięta niewiarygodnie szczelnie w dwa koce, z jakiejś dziwacznej włóczki, która pomimo temperatury utrzymuje moje ciepło.
Huk – przypominam sobie. – słyszałam huk.
Był on trochę za blisko, jak na mój gust. Stanowczo za blisko.
Jakby oznaczał moją śmierć.
Leżę jeszcze długo. Próbuję zasnąć, ale jest mi na tyle zimno, że okazuje się to niemożliwe. Nie drżę jednak.
Jest mi na tyle ciepło, że nie muszę drżeć.
Miałam sen – uświadamiam sobie. Był tam wilk. I byłam ja. I była jakaś dziewczyna z łukiem.
I była róża.
Biała róża.
Na chwilę zapiera mi dech, kiedy zaczynam rozumieć znaczenie tego snu.
~*~
Powoli zaczyna wschodzić słońce. Na dworze robi się coraz cieplej, a ja wiem, że nie mogę zostać dłużej w tym miejscu, bo organizatorzy postarają się o to, by znaleźli mnie zawodowcy. Wyjmuję bukłak z wodą i zjadam jedno z jabłek. Zaczyna mi się kończyć jedzenie. Wodę jeszcze mam, całe szczęście znalazłam dobytek Abby. Gdyby nie to, musiałabym teraz na gwałt zacząć czegoś szukać.
O dziwo znowu przekonuję się o pojemności plecaka. Drugi koc również znajduje swoje miejsce, a jestem pewna, że coś jeszcze dałabym radę tam upchnąć.
Powoli zaczynam iść między drzewami. Dziesięć osób już nie żyje. Mam ochotę zrobić coś sobie, ale… cieszę się z tego. Jeszcze czternaście osób i… koniec.
Ej, momencik, Ewea. Mówiłaś, że umrzesz.
Chciałabym nie mieć racji.
Naprawdę strasznie bym chciała.
Chodziłam trochę po lesie, nie mając pojęcia, co dalej ze sobą zrobić. Szukałam schronienia. Włożyłam kaptur na głowę, by uniknąć udaru słonecznego. Powoli zaczynało być coraz cieplej, a ja doskonale wiedziałam, że jeszcze chwila, i się spalę. I nie chodzi tu o zaczerwienienie skóry. Chodzi o dogłębne i całkowite spopielenie.
Zaczęłam chodzić coraz bardziej nerwowo. Nie było nic. Ani innej dziupli. Ani jakichś nieciernistych krzaków. Ani jaskini. Ani nory. Ani zupełnie nic.
Szłam właśnie z głową do góry, szukając dziupli, albo chociaż bardziej oliściowanego drzewa, kiedy nagle… przestałam iść. I nie stało się to z mojej inicjatywy. Moje stopy natrafiły na pustkę.
Ot tak.
Idę – jest grunt. Idę – jest grunt. Idę – jest grun… och, przepraszam, pomyliłam się – nie ma.
Spadłam na dno jakiejś jaskini. Chyba zdarłam sobie łokieć, ale upadek nie był z bardzo wysoka. Bolało mnie to, ze nie zauważyłam owej dziury. Albo raczej małej jaskini. Taka nora raczej, ale nora dla wilka polującego na ptaki, dla których była moja dziupla. Czyli mała jaskinia albo przeogromniasta nora.
Co ciekawe, po drugiej stronie płynął strumień.
Niewiele myśląc podbiegłam do niego i zaczęłam pić.
To był błąd.
- Zostań tam gdzie stoisz i trzymaj ręce na widoku – rozległ się za mną kobiecy głos.
Zamarłam, a chwilę potem poczułam nóż na gardle.

҉

5 komentarzy:

  1. Czyżby to była Katniss w tym śnie?
    Oby tak! *^*^*^*
    Paczałki się świecom ×3

    A teraz na koniec rozdziału.
    Ekhm.
    Nie zabijaj jej teraz! ;-;
    Ja chcem żeby ona wygrałaaa ;-;
    I wykończ te dziewczynę co jej
    zagraża!
    Albo nie, niech mają sojusz ×3
    Pozdrawiam i czekam na następny rozdział~
    Momori~

    OdpowiedzUsuń
  2. Może w Ewei obudzi się jakiś instynkt samozachowawczy i zabije tą dziewczynę. Albo niech zabije ją inny trybut i będzie mieć z Ew sojusz.
    Mam nadzieję, że to nie była Katniss. Oriane może być czarodziejką, ale Ewea nie powinna mieć proroczych snów.
    Proszę, zrób wreszcie więcej akcji w związku z tą dziewczyną. Wiem, że z założenia nie miało być dużo krwi, ale to przecież Igrzyska!
    Aga

    OdpowiedzUsuń
  3. Ewea jest jasnowidzką że widziała Katniss? XD jestem ciekawa czy pociągniesz temat :) Ta trybutka nie może jej zabić, nie zrobi tego, wiem to :D Czekam na więcej!

    OdpowiedzUsuń
  4. U mnie środek nocy, jest zimno (no bo nie chce mi się iść do pilota od klimy). Ale zakończenie, teraz spać nie będę mogła. Supi rozdział, weny i czekam 😉

    OdpowiedzUsuń
  5. Szczerze, nie przepadam za fanfiction, ale... Ty piszesz tak genialnie, że aż chce mi się to czytać ;) naprawdę, TO jest genialne!
    Jak chcesz możesz też wpaść co jakiś czas na mojego bloga ;)
    http://wszechswiatblizejnas.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń