20 lutego 2016

Rozdział 25. Kochane, miłe i całkowicie bezpieczne kuleczki...

Ponownie wędrowałam. Miałam wrażenie, że kręcę się w kółko. Ciągle chodziłam po tym samym terenie, rozpoznawałam nawet poszczególne charakterystyczne punkty orientacyjne.
Jak na ilość dni spędzonych przeze mnie na arenie zaskakująco często widywałam trybutów. Było to nienormalne zważając na to, że w poprzednich latach spotkanie czegokolwiek posiadającego rozum było prawie niemożliwe.
Istniała jednak pewna dobra wiadomość: arena przestała być piekarniko-lodówką, stała się jedynie lodówką w nocy, czasem w dzień! Najwyraźniej organizatorom skończyła się kasa na kaloryfery (tudzież huty szkła…), co specjalnie mnie nie martwiło. Wręcz przeciwnie, byłam lepiej przystosowana do panujących teraz warunków. Zawsze lubiłam zimno, pomagało mi w myśleniu, podczas gdy gorąc sprawiał, że byłam mocno przymulona.
Gdybym powiedziała samej sobie sprzed tygodnia, że przez kolejne dni nic się nie działo, to wyśmiałabym siebie z przyszłości. Jak to? Na arenie? Coś ty, przecież tam będzie bezustanna jatka!
HAHAHAHAHA… nie.
Dużo chodziłam przez następne parę dni, jadłam, piłam, robiłam na drutach i gdyby nie świadomość, ze otaczają mnie kamery, to pewnie myślałabym, że jestem sama.
Istniał pewien problem – kiedy na arenie nic się nie dzieje, to sponsorzy są niezadowoleni. Wówczas należy się spodziewać niespodzianek.
Bardzo przykrych niespodzianek.
Nie obchodziło mnie jednak akurat to. Ze strachem przyglądałam się, jak mój zapas prowiantu topnieje. Wody również nie zostało zbyt wiele. Czułam, że niewiele mnie dzieli od jego całkowitego wyczerpania.
Robiłam wszystko, by o tym nie myśleć. Przywoływałam do siebie coraz to dziwniejsze myśli.
Często myślałam o moich snach.
Każdego wieczoru, gdy tylko zamknęłam oczy, wokół mojej świadomości zaczynały się dziać dziwne rzeczy. Czasem widziałam obrazy różnych sytuacji, były jednak zbyt niewyraźne, bym mogła coś zrozumieć.
Czasem jednak miałam wizje, nie do końca jasne, ale zdecydowanie coś znaczące. W wolnych chwilach, czyli prawie całymi dniami, próbowałam rozszyfrować ich znaczenie. Wszystkie moje teorie to były tylko domysły, ale gdyby okazały się prawdą…
Rozmyślania przerwał mi pewien widok. Widok, który od wielu dni był bardzo przeze mnie oczekiwany.
Krzak jagód.
Podeszłam do niego ostrożnie i powąchałam owoce. Zapach wydawał się być idealny. Mój pusty brzuch zaburczał, domagając się jedzenia. Spojrzałam na liście. Miały delikatne kolce na końcach i przypominały mi takie, o których uczyłam się w ośrodku szkoleniowym.
Wszystko sprawiało jadalne wrażenie.
Nie mogłam uwierzyć własnemu szczęściu. Zaczęłam zrywać jagody i wrzucać je do pustej siatki po suszonych owocach.
Wyjęłam z plecaka bukłak z wodą i pociągnęłam duży łyk. Teraz nie muszę oszczędzać, bowiem trafiłam na nowe źródło. Położyłam wodę na ziemi, po czym sięgnęłam po pomarańczową miskę. Gdy napełniłam ją już całkowicie owocami, sięgnęłam po jedną soczystą kuleczkę i włożyłam ją do buzi.
Słodki sok rozpłynął się mi się w ustach. Przełknęłam powoli, mając wrażenie, że coś jest nie tak.
Świat przede mną wydał się nagle strasznie rozmazany. Zaczęło kręcić mi się w głowie, całkowicie straciłam równowagę. Ból głowy, z początku delikatny, ledwo dawał mi myśleć.
Jednak w mojej podświadomości zaczęła rodzić się jedna, przerażająca myśl.
Umieram.
Ogarnął mnie strach, nie czułam go jednak całym ciałem. Moja świadomość znajdowała się teraz z tyłu głowy, w malutkim baloniku, mogącym odlecieć w każdej chwili.
Nagle zaczęłam słyszeć jednostajne pikanie. Wbijało się w moją głowę niczym gwoździe. Chciałam już mieć to za sobą, byleby tylko ten ból zniknął.
Leć, baloniku, zostaw wszystko za sobą.
Pikanie nasiliło się.
Patrzyłam się na niebo, jednak wzrok odmawiał posłuszeństwa. Było niesamowicie jasno. Coś jednak przysłoniło tę światłość.
Jakaś czarna, ziejąca zimnem kropka sprawiła, że nagle poczułam się lepiej.
Czarna kropka była spadochronikiem.
Czułam się fatalnie, ledwie mogłam się ruszać. Wiedziałam, że nie usiądę, jednak przewróciłam się na brzuch i czując straszliwy ból rozchodzący się po całym ciele od żołądka, zaczęłam walczyć z pokrywką.
Walczyłam o życie.
Moje palce ześlizgnęły się z wieczka, ciągnąc je za sobą. Wewnątrz pojemnika znajdował się biały proszek, a obok, na kartce, widniały napisane eleganckim pismem ogromne litery. Tylko dzięki temu zdołałam je odczytać.
„WYPIJ NATYCHMIAST!!!” ~ Oriane
Moje dłonie trzęsły się, a ja czułam zimno i gorąco jednocześnie. Siliłam się na spokój, jednak nie wiedziałam co robić.
Moja świadomość ledwie się trzymała, rozpaczliwie próbując mnie nie opuszczać.
Drżącą ręką przewróciłam pomarańczową miskę, z której wysypały się jagody. Próbowałam sięgnąć po wodę. Ledwie ją złapałam, wypuściłam ją z dłoni, które nie chciały się słuchać rozpaczającej z tyłu głowy świadomości.
W końcu miska została napełniona wodą. Na granicy mojego pola widzenia zaczęły się pojawiać czarne plamy. Zwiększały się z ogromną szybkością, gdy wsypałam proszek do wody. Niewiele myśląc, podniosłam ją do ust, rozlewając tym samym połowę napoju.
Gdy przełknęłam, czarne plamy prawie całkowicie zakrywały kolory otaczającego mnie świata.
Poczułam jeden, bardzo charakterystyczny smak.
Sól.
Chwilę potem, gdy mój żołądek zrobił fikołka, świadomość dała za wygraną i odleciała w przestworza.

҉

2 komentarze:

  1. Uuuuu...
    Tak, ten komentarz nie będzie rozbudowany. Jest maraton Doctora Who, więc...
    Super, jest akcja i w ogóle.
    Weny i czekam na nexta
    Pozdrawiam RosalieIris 😊

    OdpowiedzUsuń
  2. No dobrze...
    Całkiem fajny rozdział i w ogóle raczej nie będę się do niczego przyczepiać.
    Martwi mnie tylko fakt, że zbyt łatwo rezygnujesz z rozpoczętych już wątków.
    Był jej partner z dystryktu - słuch o nim zaginął.
    Było szaleństwo Ewei - nagle ozdrowiała.
    Był sojusz - zerwany po kilku zdaniach.
    Pociągnij coś dłużej może. Mimo to i tak bardzo lubię twoją twórczość, masz talent.

    OdpowiedzUsuń