27 lutego 2016

Rozdział 26. Po co ci ten nóż?

Czy to kwestia szczęścia?
A może raczej pechu?
Bo los chciał, bym po raz kolejny w tych dwóch tygodniach obudziła się w pobliżu moich wymiocin.
Nie wiem, jak to możliwe, że się nie obudziłam w nich, ale najwyraźniej jakimś cudem podczas mojej nieprzytomności wstałam i odeszłam na wystarczająco daleką odległość.
Co więcej, wcześniej przecież leżałam – powinnam była śmierdzieć i lepić się od wszelkiego rodzaju… rzeczy.
Nie mam jednak pretensji. Co więcej, miałam ochotę odtańczyć taniec szczęścia. Ludzie! Nie muszę szukać jakiegoś strumyka, by się umyć! Nie będę musiała łazić przez kolejne parę dni w brudzie i smrodzie!
Owszem, w moich ustach nadal został nieprzyjemny smak, ale, bądźmy ze sobą szczerzy, mogło być gorzej. Oriane mogła nie zareagować.
Mogłam nie żyć.
Który to już raz na tej cholernej arenie byłam tak bliska śmierci?
Trzeci?
W ciągu sześciu dni moje życie było zagrożone więcej razy niż w ciągu mojego życia!!!
Nie… chwila… ile dni już tu byłam?
Zapadał zmrok. Cichy i pusty. Las nie wydawał żadnego dźwięku. Było to przerażające, ale zdążyłam się przyzwyczaić.
Był wieczór tuż po moim zatruciu, czy dwa dni po nim?
Straciłam rachubę.
To nawet dobrze. Nie wiem, który jest dzień. Ale tak naprawdę wcześniej też nie wiedziałam, bo organizatorzy wcześniej bawili się godzinami. Raz zmierzch był wcześniej niż kiedy indziej.
Teraz przynajmniej nie ufałam swoim mocno nadwyrężonym zmysłom.
A zmysły jasno mi mówiły, że jestem głodna.
Jej! Żeby mnie to szczęście nie zabiło…
Otworzyłam plecak i zaczęłam przeglądać jego zawartość.
Oto, co ona przedstawiała:
- trzy koce.
- jeden kłębek wełny (służący za poduszkę)
- jabłko
- pięć plasterków suszonego mięsa
- scyzoryk
- druty
- bandaż
- blok i długopis
- dwa bukłaki z wodą (tylko jeden w trzech czwartych pełny)
- duża butelka z wodą (pełna)
- siatka po owocach
- garnek
- liście herbaty
- miska (błogosławiona, albowiem dała mi życie)
Wzięłam jabłko. Był to jakiś nafaszerowany chemią owoc rodem z Kapitolu. Jeszcze nie zaczął gnić, a ja doskonale wiedziałam, że po zjedzeniu połowy masz siłę na następny dzień. Nie jesteś głodny, nie chce ci się spać ani pić.
Jedno już zjadłam.
Drugie miało być na sytuację awaryjną.
Czy taka właśnie nie nastąpiła?
Mój żołądek zaburczał głośno w odpowiedzi.
Powoli wyjęłam scyzoryk i odkroiłam połowę. Drugą zawinęłam szczelnie w wywróconą na drugą stronę siatkę po owocach (aby przez przypadek nie nasiąknęła sokiem tych przeklętych jagód).
Po chwili byłam pełna sił.
Wstałam i otrzepałam się z ziemi. Choć właśnie zapadał zmrok postanowiłam znaleźć jaskinię, w której spotkałam Erikę. Pewnie jej już tam nie było, bo nie wolno było zostawać w jednym miejscy dłużej niż kilka dni – w przeciwnym wypadku do zabawy wkraczały zabawki z Kapitolu.
A tam była woda.
Ewea lubić woda.
Wdrapałam się na gałęzie. Zapowiadała się jasna noc, bo już teraz księżyc walił po oczach swym blaskiem. Nie chciałam iść po ziemi, bo bałam się, ze wpadnę na jakiegoś trybuta, albo do jakiejś dziury…
Jak pierwszego dnia zauważyłam, gałęzie układały się w ścieżkę w koronach. Cieszyło mnie, że to się nie zmieniło. Choć zaczynało robić się zimno wiedziałam, że jak będę iść szybko, to się rozgrzeję. Chwilę zajęło mi ustalenie kierunku, w którym mam podążać, ale w końcu udało mi się go wyznaczyć.
Ruszyłam dziarsko, idąc wśród konarów.
Nie wiedziałam, skąd nagle wzięła się u mnie ta chęć do działania. Jeszcze wczoraj nie interesowało mnie szczególnie to, czy znajdę wodę, czy nie. Nie czułam się, jakbym była na igrzyskach.
A teraz chyba nareszcie to do mnie dotarło.
Uśmiechnęłam się.
Cóż, czas wprowadzić kolejną zabawkę.
Wróżkę.
~*~
Szłam już od paru godzin, nie czując zmęczenia. Było to dosyć dziwne, bo najwyraźniej im dłużej trzymasz owe jabłko nie zjedzone, tym dłużej potem czujesz jego działanie.
Opuściła mnie jednak ta energia, którą czułam zaraz po jego zjedzeniu.
Jak przewidziałam, noc była jasna. Doskonale widziałam moje stopy, choć teraz starałam stawiać się je ostrożnie. Co by było, gdyby nagle się okazało, że postanowili przepiłować w połowie gałąź?
Zbierałam się właśnie do skoku na kolejną gałąź, kiedy coś przykuło moją uwagę.
Mówiąc „coś”, mam na myśli rudą, świecącą srebrzyście dzięki księżycowi głowę.
Głowę mojego partnera z dystryktu.
Na szczęście nadal przymocowaną do tułowia.
Śpiącą.
Z pewnością zmęczoną.
Ale żyjącą.
Mało brakowało, a spadłabym z gałęzi.
Chłopak znajdował się w pozycji siedząco – leżącej na gałęzi tuż poniżej tej, na którą zamierzałam skoczyć. Gdyby nie światło księżyca, z pewnością bym go nie zauważyła. I wówczas pewnie bym na niego skoczyła.
I nas obu spotkałaby przykra niespodzianka.
Rudzielec był wycieńczony. Widać było, że od paru dni nic nie pił. Pod oczami miał wory, więc sen również mu nie służył. Pomimo, że w ręku trzymał nóż, nie sprawiał wrażenia szczególnie przygotowanego na atak. Raczej takiego, którego łatwo by było wyeliminować.
Kiedy mu się przyglądałam, poruszył się.
Zamarłam, pewna, że go obudziłam.
Tymczasem on dalej spał, wyraźnie nie chcąc się budzić.
Wtedy wpadłam na szatański wręcz pomysł.
Przerzuciłam plecak na brzuch i zaczęłam w nim szukać butelki, którą chwilę potem wyjęłam. Usiadłam na konarze i dalej szperałam w bagażu. Scyzorykiem odcięłam trochę włóczki, mającej mi teraz posłużyć za sznurek. Potem wyjęłam Złotomyślnik, bok i długopis, po czym przepisałam jedną z maksym na dużą kartkę i zrobiłam w niej dziurkę.
Wiedziałam, że plan jest ryzykowny, ale zdecydowanie chciałam go wykonać.
Jak najciszej potrafiłam przemknęłam na następne drzewo, na którym zostawiłam plecak, i wróciłam do Vina, mając między wargami wszystkie potrzebne mi przedmioty, oprócz butelki z wodą - tę trzymałam w rękach. Przeskoczyłam na gałąź nad nim i zaczęłam realizować mój ryzykowny pomysł.
Usiadłam i zaczepiłam się mocno nogami. Kiedy byłam młodsza, to w lesie często wykonywałam tę sztuczkę. Wątpiłam, by teraz miała nie wyjść. Wzięłam głęboki wdech i przechyliłam się.
Chwilę potem wisiałam kilka centymetrów przed chłopakiem, głową do dołu.
W tym momencie błogosławiłam moje krótkie włosy. Gdybym zachowała poprzednie, łaskotały by teraz Vina po dłoniach. Z pewnością by się teraz obudził.
Tymczasem spał nieświadomy, że pada ofiarą jednego z większych kawałów w trakcie wszystkich igrzysk razem wziętych.
Najdelikatniej jak umiałam spróbowałam wyjąć mu z rąk nóż. Wyszedł gładko, nawet go nie raniąc. W jednej ręce mając nóż, a w drugiej butelkę podciągnęłam się z powrotem na górę. Na nożu był specjalny uchwyt, który miał ułatwiać przyczepianie go spodni. W tym wypadku ułatwił mi znacznie powieszenie go. Zawiązałam na nim kawałek włóczki. Do powstałego w ten sposób czegoś przymocowałam kartkę, po czym powiesiłam go nad Vinem. Znajdował się w pewnej odległości od chłopaka, ale z pewnością będzie pierwszym, co zobaczy.
Ponownie przechyliłam się przez konar i włożyłam w miejsce noża butelkę z wodą. Miałam pewność, że śledzą mnie teraz wszystkie kamery w odległości kilometra. Nie dziwię się im. Będą mieli o czym mówić przez następne parę dni.
Już chciałam się podciągnąć, kiedy ujrzałam plecak. Nie był tak wypchany jak mój, ale zdecydowanie miał w sobie parę rzeczy. Nadal wisząc na gałęzi podniosłam go i zaczęłam delikatnie przeszukiwać.
W środku było jedzenie.
Niewiarygodna ilość jedzenia.
Byłam pewna, że może mu go starczyć jeszcze na miesiąc, jeżeli będzie oszczędzać. A za miesiąc igrzyska z pewnością dobiegną końca.
Oczy mi się zaświeciły.
„Ej, Vin, co powiesz na handel wymienny?” – spytałam się go w myślach.
Ku mojemu zdumieniu kiwnął we śnie głową.
Mając jego pozwolenie (przekonywałam samą siebie, że je miałam, bo nie lubiłam kraść) wyjęłam ze środka jedną z wielu toreb suszonych owoców. Na moje oko była warta tyle samo co pół butelki wody, więc usatysfakcjonowana, że dałam mu więcej, wróciłam do swojego plecaka i umieściłam ją wewnątrz.
Kiedy ruszyłam na dalsze poszukiwanie wody miałam to cudowne uczucie, jak kiedy dajesz komuś prezent od serca i wiesz, że on na pewno się z niego ucieszy.
~*~
Chłopak obudził się dużo godzin po tym, jak odeszłam. Gdy zobaczył wiszący nóż, prawie wrzasnął, ale szybko się opanował. Przerażony przeczytał napis na kartce.
„Nóż w ręku nie wystarczy, trzeba być czujnym, bo życie często zaskakuje podczas snu.” *
~ Davon Black**

Chłopak patrzył się chwilę z niedowierzaniem to na butelkę w ręku, to na pismo, które stopniowo zaczął rozpoznawać.
- Cóż, tego organizatorzy nie przewidzieli, Ewea… - powiedział z uśmiechem.

҉

3 komentarze:

  1. Witam,witam. Cudowny rozdział 😊
    Weny i czekam na nexta
    Pozdrawiam RosalieIris 😊

    OdpowiedzUsuń
  2. Krótko, za krótko! Ale no dobra, nie będę jęczeć ;-) rozdział bardzo mi się podoba, chociaż trochę brakuje mi akcji :-D

    OdpowiedzUsuń
  3. Pisz częściej! :)

    OdpowiedzUsuń